Daniel Silva - Tajny sluga.pdf

(1097 KB) Pobierz
Daniel Silva
Tajny sługa
The Secret Servant
Przełożyła: Magdalena Jędrzejewska
Dedykuję tę powieść Stacy i Henry’emu Winklerom w podzięce za przyjaźń, wsparcie i
niestrudzoną pracę na rzecz dzieci, a także mojej żonie, Jamie, i dzieciom, Lily i
Nicholasowi.
Przy obecnych tendencjach demograficznych najpóźniej do końca dwudziestego
pierwszego wieku ludność europejską zdominują muzułmanie.
Bernard Lewis
To poważne zagrożenie wzrasta i – jak sądzę – będzie nam towarzyszyło jeszcze przez
całe pokolenie. To nie szereg pojedynczych incydentów, ale nieustanna kampania, która
dąży do osłabienia naszej woli stawiania oporu.
Dame Eliza Manningham-Buller, dyrektor generalna MI 5
Wysłany do Jordanii więzień przejdzie przez bardziej szczegółowe przesłuchanie,
natomiast po więźniu wysłanym na przykład do Egiptu prawdopodobnie na zawsze
zaginie słuch.
Słowa Roberta Baera przytoczone przez Stephena Greya w książce Samolot widmo
Część pierwsza
Śmierć proroka
1
Amsterdam
To profesor Solomon Rosner pierwszy uderzył na alarm, pomimo że nikt nigdy, oprócz
kilku osób z tajnych pomieszczeń ponurego biurowca w centrum Tel Awiwu, nie będzie
łączył jego nazwiska z tą sprawą. Gabriel Allon, legendarny, ale i krnąbrny syn
izraelskiego wywiadu, stwierdził później, że Rosner był pierwszym człowiekiem w
historii ministerstwa, który okazał się przydatniejszy po śmierci niż za życia. Ci, którym
przypadkiem przyszło usłyszeć tę uwagę, uznali, że jest ona nad wyraz okrutna, lecz
jednocześnie odzwierciedla przygnębiający nastrój, który w pewnej chwili dopadł ich
wszystkich.
Tłem dla zgonu Rosnera nie był Izrael, gdzie brutalna i gwałtowna śmierć zdarza się
zdecydowanie zbyt często, lecz zwykła spokojna część Amsterdamu znana jako Stara
Dzielnica. Był pierwszy piątek grudnia, ale pogoda bardziej przypominała wczesną
wiosnę niż ostatnie dni jesieni. To był idealny dzień na zajęcie się tym, co Holendrzy z
taką czułością nazywają
gezelligheid,
czyli pogonią za drobnymi przyjemnościami,
takimi jak przechadzka bez celu pomiędzy straganami z kwiatami na Bloemenmarkt,
piwo, może dwa, w dobrym barze na Rembrandtplein, a dla osób bardziej rozochoconych
odrobiną niezłej marihuany w kawiarniach przy Haarlemmerstraat. Zostaw zmartwienia i
walkę znienawidzonym Amerykanom – pomrukiwał to w złote późnojesienne popołudnie
dostojny wiekowy Amsterdam. – Dzisiaj składamy podziękowania za to, że mogliśmy się
urodzić jako niewinni niczemu Holendrzy.
Solomon Rosner w zasadzie nie podzielał poglądu swych rodaków, jednak czasem mu
się to zdarzało. Na życie zarabiał jako profesor socjologii na Uniwersytecie
Amsterdamskim, ale to w Ośrodku Badań nad Bezpieczeństwem Europy spędzał znaczną
część swojego czasu. Rzesza jego krytyków dostrzegła w tej nazwie pewne oszustwo,
ponieważ był on nie tylko jego szefem, ale także jedynym zatrudnionym w nim badaczem.
Pomimo tych oczywistych wad ośrodek nieprzerwanym strumieniem publikował
autorytatywne raporty i artykuły, szczegółowo opisujące zagrożenie, jakie stanowi wzrost
liczby ekstremistów muzułmańskich na terenie Holandii. Ostatnia jego książka pod
tytułem
Islamski podbój Zachodu
dowiodła, że Holandia znajduje się teraz pod
nieustannym i systematycznym atakiem islamskiego dżihadu. Utrzymywał, że jego celem
jest skolonizowanie i przekształcenie tego kraju w większościowe państwo muzułmańskie,
w którym w niezbyt odległej przyszłości niepodzielnie zapanuje prawo islamskie, szariat.
Ostrzegał, że terroryści i kolonizatorzy stanowią dwie strony tego samego medalu i dopóki
rząd nie podejmie natychmiastowych i drastycznych działań, wszystko, co cenią sobie
wolnomyślni Holendrzy, zostanie im wkrótce odebrane.
Jak można się było spodziewać, prasa była przerażona. Histeria – napisał pewien
recenzent. – Rasistowska mowa-trawa – stwierdził inny. Kilku zadało sobie nawet trud, by
zauważyć, że poglądy wyrażone w książce są co najmniej ohydne, biorąc pod uwagę fakt,
że na dziadków Rosnera i sto tysięcy innych Żydów holenderskich zrobiono obławę i
posłano ich do komór gazowych w Auschwitz. Wszyscy zgodzili się co do tego, że
sytuacja wymaga raczej tolerancji i dialogu, a nie pełnej nienawiści retoryki w stylu
Rosnera. W obliczu tej miażdżącej krytyki był nieugięty, przyjmując, jak to pewien
komentator napisał, pozę człowieka, który ma wszystko w dupie.
Tolerancja i dialog jak najbardziej, zareagował Rosner, ale nie kapitulacja. My,
Holendrzy, musimy odłożyć heinekeny i fajki do haszu i wreszcie się obudzić – stracił nad
sobą panowanie podczas wywiadu dla pewnej telewizji. – W przeciwnym wypadku
stracimy nasz kraj. Książka i otaczająca ją aura kontrowersji zrobiły z niego najbardziej
szkalowanego, a w niektórych kręgach najsławniejszego człowieka w państwie. Sprawiło
to również, że stał się głównym celem ataku rodzimych ekstremistów islamskich.
Stworzone przez bojowników dżihadu strony internetowe, które kontrolował nawet
wnikliwiej niż policja, kipiały wywołanym książką świętym oburzeniem, a na kilku
zapowiedziano nawet rychłą egzekucję autora. Imam okolicy znanej jako Oud West zlecił
swojej świcie, by „porządnie rozprawiła się z Żydem Rosnerem” i poprosił o zgłoszenie
się ochotnika, który jako męczennik wykona tę robotę. Reakcją niezaradnego ministra
spraw wewnętrznych było zaproponowanie Rosnerowi, by się ukrył, na co ów
kategorycznie się nie zgodził. Następnie zaopatrzył ministra w listę dziesięciu radykałów,
których uznawał za potencjalnych zamachowców, a ten o nic nie pytając, przyjął ją,
ponieważ wiedział, że większość źródeł Rosnera z ekstremistycznych ugrupowań jest
wiarygodniejsza od źródeł holenderskich służb bezpieczeństwa.
W południe tego grudniowego piątku Rosner siedział zgarbiony przy komputerze w
biurze na pierwszym piętrze swojego położonego nad kanałem domu przy ulicy
Groenburgwal 2A. Dom, podobnie jak jego lokator, był przysadzisty, szeroki i pochylony
pod zbyt dużym kątem, co według niektórych sąsiadów nawet pasowało, biorąc pod
uwagę polityczne opinie na temat jego mieszkańca. Gdyby trzeba było wskazać jego
poważną wadę, byłaby nią lokalizacja, ponieważ znajdował się niecałe pięćdziesiąt
metrów od dzwonnicy kościoła Zuiderkirk. Dzwony codziennie biły bezlitośnie – przez
czterdzieści pięć minut w południe. Przeczulony na punkcie niepożądanego,
przeszkadzającego mu w pracy hałasu, Rosner od lat prowadził przeciwko nim własny
dżihad. Muzyka klasyczna, generator białego szumu, dźwiękoszczelne słuchawki –
wszystko to okazywało się bezużyteczne w czasie ataku dzwonków. Czasami zastanawiał
się, dlaczego one w ogóle biją. Ten stary kościół przekształcono dawno temu w
państwowy urząd kwaterunkowy, co dla Rosnera, człowieka z godną szacunku wiarą,
stało się wymownym symbolem holenderskiego bagna. Stanąwszy wobec żarliwie
religijnego wroga, świecki Holender przekształcił kościoły w urzędy państwa
opiekuńczego. Kościół bez wiernych – pomyślał Rosner – w mieście bez Boga…
Dziesięć po dwunastej usłyszał ciche pukanie – Sophie Vanderhaus opierała się o
futrynę z plikiem trzymanych przy piersi akt. Kiedyś była jego studentką, a teraz,
obroniwszy pracę na temat wpływu Holocaustu na powojenne społeczeństwo
holenderskie, postanowiła się u niego zatrudnić. Częściowo była sekretarką i asystentką
biorącą udział w badaniach, a częściowo nianią i zastępczą córką.
Utrzymywała w jego biurze porządek i przepisywała ostateczne wersje wszystkich
raportów i artykułów. Była opiekunką jego niewykonalnego harmonogramu, która
zajmowała się również przerażającymi prywatnymi finansami. Pilnowała nawet jego
prania i przypominała o posiłkach. Rano tego samego dnia poinformowała go, że zamierza
spędzić Nowy Rok na tygodniowym urlopie na wyspie Saint Maarten.
Kiedy o tym usłyszał, popadł w głęboką depresję.
– Za godzinę ma pan wywiad dla „De Telegraaf” – powiedziała. – Może powinien pan
coś zjeść i się wyciszyć?
– Sophie, sugerujesz, że nie jestem wyciszony?
– Niczego takiego nie sugeruję, po prostu pracuje pan nad tym artykułem od piątej
trzydzieści rano. Potrzebuje pan czegoś więcej niż tylko kawy.
– Czy to nie ta okropna reporterka, która rok temu nazwała mnie faszystą?
– Czy naprawdę pan sądzi, że pozwoliłabym jej ponownie zbliżyć się do pana? –
Weszła do biura i zaczęła porządkować biurko. – Po wywiadzie dla „De Telegraaf”, idzie
pan do studia NOS na audycję w Jedynce. To program z telefonicznym udziałem
słuchaczy, więc na pewno idzie na żywo. Profesorze Rosner, proszę się postarać nie
narobić sobie więcej wrogów, ponieważ coraz trudniej jest ich wszystkich na bieżąco
kontrolować.
– Postaram się zachowywać jak należy, ale obawiam się, że moja wyrozumiałość
ulotniła się raz na zawsze.
Zajrzała do jego filiżanki i zrobiła niezadowoloną minę.
– Dlaczego tak uparcie gasi pan w kawie papierosy?
– Bo popielniczka była już pełna.
– Może spróbuje pan ją od czasu do czasu opróżnić? – Wsypała zawartość popielniczki
do kosza na śmieci i wyjęła z niego worek.
– I proszę nie zapomnieć, że dziś wieczorem odbywa się na uniwersytecie forum.
Zmarszczył czoło. Nie cieszył się na tę myśl. Jeden z uczestników dyskusji panelowej
to szef Stowarzyszenia Muzułmanów Europejskich, związku, który prowadził otwartą
kampanię na rzecz wprowadzenia w Europie szariatu i zniszczenia państwa Izrael. Tak
więc zapowiadał się wyjątkowo przykry wieczór…
– Obawiam się, że dopadnie mnie nagły przypadek trądu – powiedział.
– I tak będą nalegać, by się pan zjawił. Będzie pan gwiazdą tego show.
Wstał i rozprostował plecy.
– Chyba się przejdę do Café de Doelen, wypiję kawę i zjem coś. Może umówisz mnie
tam z reporterką „De Telegraaf”?
– Profesorze, naprawdę uważa pan, że to rozsądny pomysł?
W Amsterdamie było powszechnie wiadomo, że znana restauracja przy Staalstraat to
jego ulubione miejsce spotkań. A Rosner prawie wcale nie rzucał się w oczy. Ależ skądże
znowu! Z tą swoją gęstą czupryną siwych włosów i w pomiętych tweedowych ubraniach
był jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci w Holandii.
Geniusze z policji zasugerowali kiedyś, by przebierał się w jakiś niewyszukany
kostium, kiedy zamierza się publicznie pokazać, co Rosner przyrównał do zakładania
hipopotamowi kapelusza, przyklejania mu sztucznych wąsów i nazywania go Holendrem.
– Od miesięcy nie byłem w Doelen.
– Co nie oznacza, że jest tam teraz bezpieczniej.
– Sophie, nie mogę do końca życia zachowywać się jak więzień.
– Skinął w kierunku okna. – Zwłaszcza w taki dzień jak dziś. Poczekaj do ostatniej
minuty, zanim powiesz tej reporterce, gdzie jestem. To mi pozwoli przechytrzyć
bojowników dżihadu.
– Profesorze, to nie jest śmieszne. – Zrozumiała, że nie ma szans mu tego
wyperswadować, i podała mu telefon komórkowy. – Proszę go przynajmniej wziąć, by w
razie potrzeby mógł pan do mnie zadzwonić.
Wsunął telefon do kieszeni i zszedł na dół. W przedsionku włożył płaszcz oraz
markowy jedwabny szal i wyszedł. Po lewej stronie wznosiła się iglica wieży kościoła
Zuiderkirk, po prawej zaś, w odległości pięćdziesięciu metrów, zawieszony był drewniany
podwójny most zwodzony ponad usianym motorówkami wąskim kanałem. Ulica
Groenburgwal była spokojna jak na Starą Dzielnicę – nie było tu żadnych barów i
Zgłoś jeśli naruszono regulamin