David Brin - Czwarte powołanie George'a Gustafa.pdf

(92 KB) Pobierz
David Brin - Czwarte powołanie George’a Gustafa
Pojazd unoszący Hamiltona i Dana AnMana włączył się do ruchu, pomimo że znów
członkowie jakiegoś klubu rytualnego paradowali przez Trafalgar Square. Podczas gdy
taksówka - robot zmieniała pasy zręcznie wymijając jaskrawo ubranych celebrantów,
Hamilton chmurnie przyglądał się pochodowi. - Cholernie nudne te kluby rytualne -
mruknął
do siebie. Ten miał jak się wydawało, charakter bliskowschodni, bowiem maszerujący
posuwali się w takt odtwarzanych z taśmy tamburynów. Flagi zwisały smętnie, a
uczestnicy
wyglądali na niewiele bardziej zainteresowanych niż widzowie. Nie mógł uzmysłowić
sobie,
co to za klub, chociaż rozpoznał kilku stałych klientów banku, w którym pracował.
Przypomniał sobie, że jego własny Lojalny Zakon Rockersów ma mieć pochód w
przyszłym miesiącu. Nie w smak mu było przebierać się w strój członka gangu
motocyklowego z XX wieku; ale nie miał wyjścia. Rytualne hobby było jednym z sześciu
zajęć nakazanych prawem każdemu obywatelowi.
Spojrzał na swojego asystenta. AnMan odwzajemnił się jasnym uśmiechem androida.
- Dan, czy jesteś pewien, że facet, do którego jedziemy, odpowiada ustalonym przeze
mnie
kryteriom? Mam tylko kilka godzin w tygodniu na socjologię i nie chcę ich zmarnować
ankietując jakiś statystycznie przeciętny przypadek.
Głos ze skrzynki dźwiękowej AnMana zabrzmiał uspokajająco. Dan otworzył teczkę.
- Jeśli chcesz, mogę sprawdzić dane jeszcze raz, Hamiltonie. Z badań losowych, które
przeprowadziliśmy, wynika, że ten człowiek, Farrell Cooper, okazuje zadowolenie ze
swego
klubu rytualnego dwukrotnie przekraczające średnią dewiację standardową. Jestem
pewien, że
spełnia warunki.
Hamilton czuł się skrępowany. Pomimo pełnych uprawnień socjologa amatora nie lubił
nachodzić ludzi w ich własnych domach. Mógł temu Cooperowi przeszkodzić w jednym z
jego obowiązkowych hobby, lub gorzej jeszcze, gdy ten będzie się zajmował pracą z
powołania.
Nikt nie lubił, by mu przeszkadzano, gdy pracował zawodowo… w ciągu tych kilku
godzin
w tygodniu, które każdemu przeznaczono na zrobienie czegoś o statusie profesjonalnym.
Hamilton nie znosił, gdy jakiś amator zawracał mu głowę w czasie jego drogocennego
czasu
w roli najprawdziwszego bankiera. I teraz wolałby być w banku, jako zawodowiec, niż
zajmować się tym idiotycznym socjologicznym hobby. Niestety, siła robocza androidów
sprawiła, że prawdziwa praca Stała się dla człowieka racjonowaną przyjemnością. By
wykorzystać pozostały wolny czas zgodnie z prawem, każdy obywatel musiał wybrać
sobie
sześć zajęć. Jako socjolog amator Hamilton rozumiał potrzebę ustanowienia takiego
prawa,
ale czasami przyłapywał się na tym, że je nienawidzi.
Pojazd prześliznął się obok Buckingham Museum i zakurzonych bohaterów epoki
Amalgamacji Społeczne. Na wielkim trawniku spędzano czas przeznaczony na Leniwe
Życie
Towarzyskie oraz Marzenia na Jawie. Wszędzie dostrzegał objawy takiej samej apatii jak
wcześniej u uczestników pochodu.
Żałował, że w ogóle, zabrał się za tę swoją ankietę. Im bardziej on i Dan zagłębiali się w
temat, tym większe ogarniało go przygnębienie. Przystępując do pracy nie miał zamiaru
odkrywać prawdy o upadku ducha w sercu Państwa Świata. Chciał tylko czegoś średnio
interesującego dla zabicia czasu.
AnMan odezwał się znowu.
- Widzę, że jesteś zdenerwowany, Hamiltonie. Uspokój się. To jest początek twojej
obrony.
Wszyscy, którzy twierdzą, że brak ci entuzjazmu dla socjologii amatorskiej, będą się mieli
z pyszna, kiedy ogłosisz swoją teorię Wykładnika Lojalności.
- Naprawdę tak myślisz? - Hamilton ściągnął brwi. - Kto powiedział, że brak mi
entuzjazmu?
Dan był wyrafinowanym modelem, więc sam zdecydował, na które pytanie odpowiedzieć.
- Naprawdę tak myślę, Hamilton. Twoje odkrycie wydaje się bardzo ważne.
Zastanawiające, że zawodowi socjologowie tak niewiele opublikowali dotąd zarówno na
temat rosnącej fali rozczarowania, jak i o tym, że rutynowy charakter praktyk rytualnych
wydaje się nie wystarczać przeciętnemu obywatelowi.
Dziwne było słyszeć własne słowa płynące gładko z ust AnMana. Hamilton poczuł się
dumny i odrobinę zażenowany. Zanim znalazł odpowiedź android się rozejrzał.
- Jesteśmy na miejscu - oświadczył. Taksówka łagodnie zatrzymała się przed szeregiem
eleganckich domków, z całą pewnością zaprojektowanych przez, zawodowego architekta,
a
nie amatora.
Hamilton jeszcze raz sprawdzał notatki. - Ten facet nazywa się.
- Farrell Cooper.
- Taak. A ten jego klub rytualny…
- Stowarzyszenie Łaźni i Podwiązki.
- Racja, Łaźnia i Podwiązka. Zbzikowana nazwa. Seks grupowy zazwyczaj nie sprawdza
się w kategorii klubów rytualnych. Ciekawe, co tak niezwykłego kryje się w tym
stowarzyszeniu?
Piętnaście godzin każdego tygodnia Farrell Cooper poświęcał na pracę zawodową zgodnie
ze swoim Powołaniem. Był asystentem weterynarza w stajniach New Hampstead. Jego
artystycznym hobby było rymarstwo, o czym świadczyła nadzwyczaj wielka liczba siodeł
oraz innych elementów uprzęży porozkładanych wszędzie w domu. Nie było więc wielką
niespodzianką, że na sportowe hobby wybrał jeździectwo.
Zarejestrowane altruistyczne hobby Coopera sprowadzało się do pięciu godzin
tygodniowo w miejscowej Darmowej Klinicę dla Robotów gdzie pomagał “opiekując się
naszymi
współczesnymi poddanymi, którym zawdzięczamy tę ucztę wolnego czasu”, jak sam dość
patetycznie określił.
Był wysokim, przygarbionym mężczyzną o ściągniętych ustach i ostrym wyrazie sępiej
twarzy. Powitał Dana i Hamiltona bez entuzjazmu, a na ich licencje badaczy amatorów
zaledwie rzucił okiem. Pokazał im swój warsztat i gabinet, a następnie zaprowadził do
salonu.
Hamilton usiadł na skórzanej sofie i otworzył notatnik.
- A więc, panie Cooper, zobaczyliśmy przykłady pańskich uzdolnień artystycznych oraz
rezultaty innych zajęć. Naprawdę jednak chcielibyśmy się czegoś więcej dowiedzieć o
pańskim klubie rytualnym. Z naszych obserwacji wynika, że cały dozwolony czas wolny,
pełne dwadzieścia godzin tygodniowo, poświęca Pan na pracę dla tego… Stowarzyszenia
Łaźni i Podwiązek. Tymczasem pełny program grupy przewiduje zaledwie kilka spotkań
w
ciągu roku. Jaką właściwie funkcję pełni pan w tym klubie?
Cooper nie wyglądał na zachwyconego. Przez moment wydawało się, że rozważa odmowę
odpowiedzi. Hamiltona przeszedł dreszcz. Nie co dzień wpada się na trop kryminalny.
Ale mężczyzna w końcu westchnął i odpowiedział:
- Mam zaszczyt i przywilej być dworzaninem Jego Miłości.
Hamilton stłumił lęk. Stracą tu cały dzień badając związek pomiędzy Wielkim
Imperialnym
Bambecem a Mistrzem Gzorkiem lub innymi utytułowanymi tego klubu.
- Czy mógłby pan zdefiniować funkcję dworzanina; panie Cooper?
Cooper wyrecytował powoli, z dziwnym, staromodnym akcentem:
- Dworzanin to ten, który służy drugiemu jako osobisty doradca, towarzysz, wysłannik,
straż przyboczna… jest zaszczytem służyć szlachetnie urodzonym.
Hamilton pochwycił spojrzenie Dana. Czyżby dostrzegł osłupienie na pozbawionej
zazwyczaj wyrazu twarzy androida? Zakasłał.
- Mówi pan, że jako ,dworzanin” służy temu… - zajrzał do notatnika - osóbie, którą
nazywa pan Jego Miłością. Czy ten ktoś jest artystą?
- Nie..
- Hm. A czy ma ona jakieś inne tytuły w waszym klubie?
Wzrok Coopera zdawał się skupiać na czymś bardzo odległym.
- Jego inne tytuły są niemal niezliczone, panie Smith. Wszystkie są prawowite i nigdy nie
były tajemnicą, choć zawsze unikaliśmy rozgłosu. Teraz, sądzę, Jego Miłość będzie
musiał
zdecydować, jak postępować dalej.
Hamilton doszedł do wniosku, że Cooper jest rzadkim okazem prawdziwego szaleńca. Był
ciekaw, czy nadal nagradzano za doprowadzenie chorego na leczenie.
- Jeśli tytuły te nie są tajemnicą, proszę.wymienić kilka z nich.
- Dobrze. - Cooper skłonił się. - Nazywa się George Gustaf Charles Ferdinand Louis Jaro
Taisho… On sam wymieni jeszcze inne jeśli zechce. Znajdziecie go w szpitalu dla
robotów w
Irlington, gdzie jest naczelnym psychiatrą. Co do tytułów, są to między nimi Korony
Holandii, Belgii, Norwegii, Danii, Szwecji, Japonii, Chin, Rosji, Brytanii, wielkiej części
Afryki oraz Ameryk…
- Chwileczkę - przerwał Hamilton unosząc rękę - co pan rozumie przez Koronę?
Cooper uśmiechnął się po raz pierwszy. - Oznacza to, że we wszystkich tych krainach
Jego
Wysokość jest z Bożej Łaski i Prawem Suwerena, królem.
Cooper pochylił się i spojrzał łagodnie na Hamiltona.
- Jest również pańskim Królem, panie Smith.
Na tabliczce Hamilton przeczytał: Dr George Gustaf - Naczelny Profesjonalny Psycholog
Robotów i Androidów. Zatrzymał się przed drzwiami i przyczepił sobie do klapy licencję
badacza - amatora. Żałował, że wysłał Dana do biblioteki zamiast wziąć go ze sobą.
Początkowo sądził, że Gustaf okaże się równie szalony jak jego “dworzanin”, lecz
oficjalne dossier doktora było nieskazitelne. W swojej pracy zawodowej był jednym z
najbardziej
szanowanych robo - psychiatrów Europy. Prawo i historia należały do jego hobby
intelektualnych i w każdej z tych dziedzin przyznano mu honorowy status profesjonalisty,
co
było nadzwyczajnym wyróżnieniem. Każdy, kto wywalczył sobie więcej niż jedno
powołanie
stawał się obiektem zawiści. Gustaf miał ich aż trzy.
Hamilton zapukał do drzwi. Po chwili otworzył je ciemnowłosy młody mężczyzna, więcej
niż średniego wzrostu. Uśmiechnął się szeroko i wyciągnął rękę.
- Pan Smith? Proszę wejść i usiąść. Zaraz przyjdę.
Hamilton wybrał sobie krzesło naprzeciw wielkiego, ręcznie rzeźbionego biurka z
mahoniu. Doktor Gustaf przeszedł bocznymi drzwiami do pokoju zabiegowego. Hamilton
słyszał jak daje zalecenia robotowi klasy Trutniów. Maszyna odpowiedziała kilkoma klik i
bip, których Hamilton nie zdążył przetłumaczyć.
Przyjrzał się przedmiotom na ścianach gabinetu. Były tam oczywiście dyplomy i trofea
sportowe. Zauważył, że nieliczne tylko dzieła sztuki zdradzały pochodzenie amatorskie.
W
większości wydawały się być bardzo stare.
- Proszę mi wybaczyć, panie Smith. - Gustaf wszedł do gabinetu zamykając za sobą drzwi.
Powiesił kitel na wieszaku i usiadł naprzeciwko Hamiltona. - Domyślam się, że chodzi o
naszą Łaźnię i Podwiązkę, prawda? Farrell powiedział mi wczoraj o pańskiej wizycie.
Twierdził, że nie prosił pan o zachowanie tajemnicy.
- Ależ oczywiście - Hamilton machnął nonszalancko ręką. Gwoli prawdy, zamierzał prosić
Coopera o dotrzymanie konwencji, ale spieszył się wtedy na koszykówkę, a potem rundkę
dozwolonej lektury nieobowiązkowej i zapomniał.
Dzisiaj, nietypowo, pośpiesznie wykonał swoją pracę w banku i wyszedł wcześniej.
- Porozmawiajmy o pańskim klubie rytualnym. Cooper twierdzi, że jego początki sięgają
Zgłoś jeśli naruszono regulamin