Przekleństwo miłości (Pasje tajemne) - Shreve Anita.pdf

(1049 KB) Pobierz
ANITA SHREVE
PASJE TAJEMNE
Przełożyła:Elżbieta Zawadowska-Kittel
1
ROZDZIAŁ 1
Johnowi, raz jeszcze.
Pasje tajemne duszy znałem, Więc powiem
śmiało...
William Wordsworth, przel. Jacek Kictel
Podczas wieczorów autorskich czytelnicy zadają mi wiele pytań: Czy on
naprawdę to zrobił? Czy mogę usprawiedliwić tę kobietę? Jakie były
motywy działania tych ludzi: miłość czy nienawiść?
Zwykle również muszę odpowiadać, co jest zresztą w tej sytuacji
całkowicie zrozumiale, na wiele pytań osobistych. Ludzie chcą wiedzieć,
dlaczego interesuję się taką tematyką i dlaczego zostałam dziennikarką.
Moje książki opisują zbrodnie - zarówno te perfidne, dokonane z zimną
krwią, jak i morderstwa w afekcie. Zapewne niektórzy czytelnicy nie mogą
zrozumieć, dlaczego spędzam większość czasu, grzebiąc się w takich
brudach i zadając pytania, na które moi rozmówcy woleliby z pewnością nie
odpowiadać.
Czasem mówię,
że
moje zajęcie przypomina pracę prywatnego
detektywa, ale zwykle aż tak bardzo się nie wysilam. Odpowiadam twardo,
że
zostałam dziennikarką, bo taki zawód uprawiał mój ojciec.
Ojciec wydawał gazetę w małym miasteczku w zachodnim
Massachusetts. „Wschodni Orzeł" nawet w latach swej największej
świetności
nie wzniósł się ani na chwilę na wyżyny dziennikarstwa, ale ja
oczywiście uważałam,
że
tata zna się doskonale na swoim fachu, czy też
rzemiośle - jak on sam nazywał uprawiany przez siebie zawód.
- Cała ta historia już się wydarzyła - mawiał, zanim wysłał mnie, swoje
jedyne dziecko, nastolatkę, bym napisała reportaż na temat kradzieży w
miejscowym sklepie lub pożaru w stodole. - Dziennikarz musi tylko nadać
jej kształt.
Ojciec nauczył mnie wszystkiego na temat wydawania pisma. Umiałam
zredagować i złożyć artykuł, sprzedać kolumnę z ogłoszeniami, opisać
spotkanie w ratuszu. Tata miał oczywiście nadzieję,
że
zostanę w Whatley i
przejmę interes. Ale ja sprawiłam mu zawód. Wyjechałam z zachodniego
Massachusetts i przeprowadziłam się do Nowego Jorku. Tam ukończyłam
college i studia dziennikarskie, a potem zaczęłam pracować dla pewnego
tygodnika.
Nie zapomniałam jednak o ojcu ani o tym, czego mnie uczył. Przez te
wszystkie lata, kiedy pisałam artykuły do gazet, i wtedy gdy na podstawie
jednego z reportaży wydałam książkę, która przyniosła mi pieniądze oraz
sławę, a także i potem jako autorka powieści kryminalnych - zastanawiałam
RS
2
się często, dlaczego poszłam w
ślady
ojca. Dlaczego na przykład nie
wybrałam architektury, medycyny lub też pedagogiki?
Dlatego,
że
- choć tak sądził mój ojciec - dziennikarstwo nie polega na
relacjonowaniu faktów, lecz opowiadaniu historii. A raczej w tym właśnie
tkwi cała trudność tego zawodu.
No bo co autorka robi z faktami, gdy już wejdzie w ich posiadanie, czy to
w trakcie rozmów z zainteresowanymi, czy też podczas prowadzonego
przez siebie dochodzenia?
Zastanawiałam się nad tym naprawdę długo i rzetelnie. Można by
powiedzieć,
że
miałam nawet obsesję na tym punkcie. Nic więc nie widzę
dziwnego w tym,
że
gdy siedziałam naprzeciwko młodej kobiety, która
przycupnęła na skraju
łóżka,
nurtował mnie ten sam problem.
Nie byłam w akademiku od chwili, gdy ukończyłam college w 1965
roku. Lecz choć na
ścianie
wisiały plakaty grup rockowych, o jakich nigdy
nie słyszałam, a na półce znajdował się telefon i walkman, ogólny wygląd
studenckiej sypialni zasadniczo się nie zmienił. Tak jak kiedyś stało w niej
biurko, krzesło, półka na książki,
łóżko,
a na parapecie sok pomarańczowy.
Zaczął się właśnie drugi miesiąc pierwszego roku nowej dekady i za
oknem prószył
śnieg,
ale nie zanosiło się na zamieć, choć - jak się
dowiedziałam na stacji benzynowej - w
środkowym
Maine nie widziano
trawy już od listopada.
Dziewczyna skrzyżowała ramiona na piersi i ustawiła równiutko nogi na
podłodze. Miała na sobie niebieskie, prawdziwe lewisy, biały podkoszulek z
długimi rękawami i szary sweter.
Matkę dziewczyny widziałam zaledwie dwa razy w
życiu,
ale jedno z
tych spotkań okazało się wyjątkowo ważne, więc musiałam - z pobudek
czysto zawodowych - zapamiętać dobrze jej twarz. Córka odziedziczyła po
niej miedzianorudy odcień włosów, a po ojcu ciemne, może nawet piwne,
głęboko osadzone oczy, co w zestawieniu z jasną cerą stanowiło
niespotykaną kombinację. Nie wiedziałam, czym jeszcze obdarzyli rodzice
swoją latorośl, ale z pewnością nie poskąpili jej urody.
Dziewczyna była o wiele
ładniejsza
niż ja w tym wieku, podobnie zresztą
jak niegdyś jej matka. Teraz, gdy przekroczyłam już czterdziestkę, moja
twarz wydaje się nawet pospolita. Wiele lat temu nosiłam długie włosy, ale
teraz strzygę je krótko, bo tak mi jest wygodniej.
Bardzo się zdziwiłam,
że
taka piękność nie robi makijażu i czesze się w
koński ogon, jakby nie chciała eksponować swojej urody.
Domyślałam się,
że
ona wie, kim jestem, choć nigdy się nie widziałyśmy.
RS
3
Wskazała mi jedyne w pokoju krzesło. Na kolanach trzymałam paczkę,
która ciążyła mi niezmiennie od wielu lat. Przejechała ze mną wiele
kilometrów, a teraz chciałam się wreszcie jej pozbyć.
- Dziękuję,
że
zgodziła się pani ze mną zobaczyć - powiedziałam,
boleśnie
świadoma
faktu,
że
należymy do innych pokoleń. Ona miała
dziewiętnaście lat, ja czterdzieści sześć; mogłam być jej matką. Na widok
tej dziewczyny od razu pożałowałam,
że
włożyłam tyle złotej biżuterii i
kosztowny płaszcz. Dzieliło nas jednak coś znacznie ważniejszego niż wiek
czy pieniądze.
- Czytałam o pani mamie - zaczęłam, ale ona potrząsnęła głową na znak,
że
nie powinnam kontynuować.
- Już od lat wiem, kim pani jest - odezwała się cicho - ale nie sądziłam...
Czekałam,
żeby
skończyła zdanie, ale ponieważ milczała, zdecydowałam
się przerwać ciszę.
- Dawno temu napisałam artykuł o pani matce. Pani była wtedy zaledwie
dzieckiem.
Skinęła głową.
- Na pewno pani o nim słyszała - bardziej stwierdziłam, niż zapytałam.
- Owszem - odparła niezobowiązująco. - Nadal pani pracuje dla tego
pisma?
- Nie. Ono już nie istnieje.
Mogłam jej wytłumaczyć,
że
pismo splajtowało, gdyż funkcjonowało na
zbyt kosztownych zasadach. Nie tworzyło filii w terenie - tak jak czynią to
dzisiaj wszystkie szanujące się gazety - lecz wysyłało reporterów w
delegacje. A oni pisali przydługie sprawozdania z ważniejszych wydarzeń
tygodnia i dostarczali księgowemu rachunki opiewające na pokaźne sumy. Z
tej właśnie przyczyny tygodnik upadł w 1979 roku, ale ja wtedy już tam nie
pracowałam.
Z korytarza dobiegł mnie nagle czyjś
śmiech
i wołanie. Dziewczyna
zerknęła najpierw na drzwi, a potem na mnie.
- Muszę iść na zajęcia - powiedziała, patrząc na mnie
łagodnie,
lecz
bystro, zupełnie inaczej niż jej ojciec, którego oczy przybierały zawsze
nieprzenikniony wyraz.
Nie wiedziałam, czy ma przyjaciół, czy lubi sport, nie miałam nawet
pojęcia, czy jest dobrą studentką. Byłam bardzo ciekawa, czy ona również -
tak jak jej matka - pisze pamiętnik, a także i tego, czy odziedziczyła talent
po matce lub ojcu.
- To należy do pani - powiedziałam, wskazując paczkę.
- A co to jest? - spytała.
RS
4
- Materiały, które wykorzystałam przy pisaniu. Notatki, zapiski, tego
rodzaju rzeczy.
- Ach, tak. Dlaczego? Milczałam.
- Dlaczego teraz? Dlaczego ja?
- Matka z pewnością pani powiedziała, co się stało - odparłam szybko -
ale tutaj znajdzie pani więcej. W jednej z rozmów pani matka nawiązuje do
historii, jaką opowie swojemu dziecku, więc pomyślałam sobie,
że
jeśli
jednak nie miała szansy, aby to zrobić, to może pani wszystko przeczytać.
Powtarzałam tę kwestię przez cały tydzień, więc w końcu sama w nią
uwierzyłam. Teraz jednak, gdy miałam to za sobą, chciałam powiedzieć tej
dziewczynie,
że
przyszłam do niej z całkiem innego powodu.
- Nie wiem - powiedziała, zerkając na pakunek.
- To należy do pani - powtórzyłam. - Już nie jest mi potrzebne.
Wstałam i zrobiłam kilka kroków w jej stronę. Moje obcasy zastukały po
drewnianej podłodze. Położyłam paczkę na kolanach dziewczyny.
Wróciłam na krzesło i usiadłam.
Pomyślałam,
że
już za chwilę wyjdę z sypialni, wrócę do samochodu i
pojadę na Manhattan. Czekał tam na mnie apartament z widokiem na
Hudson, praca, nowa książka, którą właśnie zaczynałam pisać, oraz
przyjaciele. Nigdy nie wyszłam za mąż i nie urodziłam dziecka, ale miałam
kochanka, jednego z wydawców „Timesa"; mieszkał u mnie przez parę dni
w miesiącu.
Choć przyjaciele twierdzą,
że
sens mojego
życia
stanowi praca, ja jednak
nie do końca się z nimi zgadzam. Bardzo lubię gimnastykę i operę.
Oczywiście w rozsądnych dawkach. Doskonale się czuję w towarzystwie
mężczyzn, ale dość wcześnie zrezygnowałam z dzieci, więc doszłam do
wniosku,
że
w moim przypadku małżeństwo nie ma sensu.
Zawinęłam paczkę w szary papier i zakleiłam taśmą. Teraz patrzyłam,
jak dziewczyna rozrywa opakowanie.
- Nie mam notatek pisanych własnoręcznie przez pani matkę. Zawsze
wolałam korzystać z maszynopisów. Są kompletne, zawierają wszystko,
czego się dowiedziałam.
Ale ona mnie nie słuchała. Widziałam, jak czyta pierwszą stronę, a
późnie; następną. Poprawiła się na krześle, a ja rozchyliłam płaszcz.
Sądziłam,
że
dziewczyna zerknie na jedno czy dwa zdania i podziękuje mi
za wizytę albo znów powie coś na temat zajęć. Ona jednak nie odrywała
wzroku od zapisków, cicho przewracając strony.
Zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnam jej przypomnieć o
wykładach.
RS
Zgłoś jeśli naruszono regulamin