carre.john.le.bardzo.poszukiwany.czlowiek.2014.polish.ebook-olbrzym.pdf

(1443 KB) Pobierz
JOHN LE CARRÉ
BARDZO POSZUKIWANY CZŁOWIEK
Najważniejszą zasadą jest to, by pomóc tym, których kochamy, uwolnić się od nas.
Friedrich von Htigel
Trudno mieć pretensje do boksera z Turcji, mistrza wagi ciężkiej, że kiedy spacerował
sobie hamburską ulicą pod rękę ze swoją mamą, nie od razu zauważył, iż łazi za nim chudy
chłopak w czarnym płaszczu.
Duży Melik, bo tak nazywała boksera cała podziwiająca go dzielnica, był
to
chłop jak dąb,
niedbały w stroju, dobroduszny, o szerokim, naturalnym uśmiechu, czarnych włosach
związanych z tyłu głowy w kucyk i chodzie tak swobodnym, że gdy kroczył, nawet bez mamy
zajmował pół chodnika. W wieku dwudziestu lat był już w swym małym światku znaną
postacią, co zawdzięczał nie tylko sprawności na ringu: był równocześnie kapitanem juniorów
w muzułmańskim klubie sportowym, trzykrotnym wicemistrzem Niemiec Północnych na sto
metrów stylem motylkowym i jakby tego było mało, świetnym bramkarzem w drużynie
piłkarskiej, w której występował co sobotę.
Jak wszyscy bardzo rośli ludzie był przyzwyczajony, że to inni patrzą na niego, a nie on na
innych, i również dlatego chudemu chłopakowi udało się śledzić go niepostrzeżenie przez trzy
kolejne dni i wieczory.
Kontakt wzrokowy nawiązali po raz pierwszy, gdy Melik i jego mama, Leila, wychodzili z
biura podróży Al-Umma, gdzie właśnie zakupili bilety lotnicze, wybierali się bowiem na
wesele siostry Melika w ich rodzinnej wiosce pod Ankarą. Melik poczuł utkwiony w sobie
wzrok, oglądnął się za siebie i stanął twarzą w twarz z wysokim - prawie tego samego co on
wzrostu - lecz przeraźliwie chudym chłopakiem o zmierzwionej brodzie, głęboko osadzonych
przekrwionych oczach, w długim czarnym płaszczu, w którego połach mógłby zmieścić jeszcze
trzech takich mizeraków. Miał na szyi biało-czarną arafatkę, a na ramieniu turystyczną torbę z
wielbłądziej skóry. Wbił wzrok najpierw w Melika, potem w Leilę. I znów w Melika; zapadłe
płonące oczy patrzyły błagalnie, bez mrugnięcia.
Ale rozpaczliwy wyraz twarzy chłopca wcale nie musiał Melika szczególnie zaniepokoić,
ponieważ biuro podróży znajdowało się na skraju hali dworca głównego, gdzie przez cały
dzień wałęsali się wszelkiej maści nieszczęśnicy: niemieccy włóczędzy, Azjaci, Arabowie,
Murzyni albo i rodacy Melika, którym nie powiodło się tak dobrze jak jemu - nie wspominając
już o beznogich inwalidach na elektrycznych wózkach, dilerach narkotykowych i ich klientach,
żebrakach i ich psach czy o siedemdziesięcioletnim kowboju w kapeluszu i nabijanych
srebrnymi ćwiekami skórzanych bryczesach do jazdy konnej. Tu mało kto miał pracę, a co
poniektórzy nie mieli też prawa przebywania na niemieckiej ziemi - przy odrobinie szczęścia
zostawiano ich w spokoju i w starannie pielęgnowanej nędzy aż do najbliższej akcji
deportacyjnej, która odbywała się zawsze bez sądu, bez zwłoki i nad ranem. Dlatego też na
dworcu tkwili tylko nowo przybyli albo zatwardziali ryzykanci; bardziej doświadczeni
nielegalni omijali go szerokim łukiem.
Dodatkowym powodem, by całkiem zignorować chłopaka, była muzyka klasyczna, którą
dyrekcja dworca bombarduje tę część podległego jej terenu za pomocą baterii odpowiednio
wymierzonych głośników. Nie chodzi jednak o wywoływanie u słuchaczy nastroju spokoju i
błogości, lecz o to, żeby szybciej się wynieśli.
Mimo wszystko twarz chudzielca odcisnęła się w świadomości Melika, który na krótką
chwilkę zawstydził się własnego szczęścia. Ale czego się tu wstydzić? Tego, że stało się coś
cudownego? Tego, że nie może się doczekać, kiedy zatelefonuje do siostry, by jej oznajmić, że
ich mama, która ostatnio najpierw przez sześć miesięcy opiekowała się umierającym mężem, a
potem przez rok umartwiała się w żałobie, teraz szaleje z radości na myśl, że wkrótce będzie
na weselu córki, że przejmuje się już tylko tym, czy będzie miała co na siebie włożyć, czy
posag jest odpowiedni i czy pan młody jest tak przystojny, jak twierdzą wszyscy - łącznie z
córką?
A więc niby dlaczego Melik nie miałby dalej gawędzić z własną matką? To i gawędził,
wręcz z entuzjazmem, przez całą drogę do domu. Potem doszedł do wniosku, że tylko dlatego
zwrócił uwagę na tamtego, iż chłopak był taki chudy. I przez tę jego twarz - niby rówieśnika, a
już pomarszczoną. I przez to, że na widok tego głodomora w piękny wiosenny dzień pomyślał
nagle o zimie.
***
To było w czwartek.
A w piątek wieczorem, gdy Melik i Leila wychodzili z meczetu, chłopak znów tam był - ten
sam, w tej samej arafatce i za dużym płaszczu, skulony w cieniu obskurnej bramy. Tym razem
Melik zauważył, że kościste ciało chłopaka jest jakoś dziwnie przechylone - jak gdyby ktoś mu
je przetrącił i dotąd nie dało się wyprostować. A rozogniony wzrok pałał jeszcze mocniej niż
poprzedniego dnia. Melik popatrzył mu w oczy, pożałował, że to zrobił, i umknął spojrzeniem.
To drugie spotkanie był jeszcze mniej prawdopodobne, bo Leila i Melik prawie nie
chodzili do meczetu nawet do tego umiarkowanego, tureckojęzycznego. Po 11 września 2001
roku w hamburskich meczetach zrobiło się niebezpiecznie. Wystarczyło raz pójść do
niewłaściwego meczetu - albo i do właściwego, tyle że trafić w nim na niewłaściwego imama
- i już do końca życia można było razem z całą rodziną figurować na policyjnej liście
podejrzanych. Nikt nie miał wątpliwości, że na prawie każdy rząd modlących się przypada
jeden opłacany przez władze informator. Mało prawdopodobne, by ktokolwiek - czy był
muzułmaninem, policyjnym szpiclem czy jednym i drugim - zapomniał, że przed 11 września
właśnie w Hamburgu znaleźli bezpieczne schronienie trzej spośród porywaczy - nie mówiąc
już o ich współpracownikach i wspólnikach - ani że Mo-hammed Atta, ten sam, który
skierował pierwszy z samolotów na Bliźniacze Wieże, czcił swego gniewnego boga w
pewnym skromnym hamburskim meczecie.
Inna rzecz, że od śmierci męża Leila wraz z Melikiem stali się jakby mniej gorliwi w swej
wierze. Nieboszczyk był oczywiście muzułmaninem, ale i osobą jak najbardziej świecką,
mocno zaangażowaną w obronę praw pracowniczych - przecież właśnie dlatego musiał
uchodzić z ojczystego kraju. Tego dnia w ogóle tylko dlatego poszli do meczetu, że Leila, jak
to Leila, impulsywnie tego zapragnęła. Teraz była szczęśliwa, żal po mężu powoli przestawał
ją przytłaczać - lecz bądź co bądź zbliżała się pierwsza rocznica jego śmierci. Czuła potrzebę
porozmawiania z nim, podzielenia się dobrą nowiną. Co prawda na główną piątkową
modlitwę i tak już się spóźnili i równie dobrze mogli pomodlić się w domu, kaprysy Leili
jednak zawsze były prawem. Logicznie rozumując, że osobiste prośby wysłuchiwane są lepiej,
gdy przedstawia się je wieczorem, uparła się iść na ostatnie modły tego dnia - zresztą wtedy w
meczecie na ogół nie ma tłoku.
Najwyraźniej więc drugie spotkanie Melika z chudym chłopcem, podobnie jak pierwsze,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin