Kornel Filipowicz i Wisława Szymborska.pdf

(68 KB) Pobierz
Wisława Szymborska zdjęcia trzymała w kopertach poupychanych po szufladach.
Dat i podpisów zwykle brakowało. Kornel Filipowicz - przeciwnie. Fotografie
podpisywał, opatrywał datą i starannie wklejał do albumów. Szymborska pojawiła
się w nich w roku 1969.
Jeszcze nim zajrzałyśmy do szuflad Szymborskiej i albumów Filipowicza, poeta
Bronisław Maj opowiedział nam z pamięci jedno ich wspólne zdjęcie: siedzą przed
namiotem, on na ziemi, ona na składanym krzesełku, on - traper, w rozpiętej
flanelowej koszuli i słomkowym kapeluszu, mógłby go zagrać Gregory Peck; ona
jakby trochę z innej bajki - w zwężanych spodniach typu sycylijki sięgających
połowy łydek, sandałkach na obcasie, na głowie zgodnie z ówczesną modą ma
tapir, a dla jego ochrony - związaną pod brodą chustkę.
Opis zdjęcia był tak akuratny, że wyłowiłyśmy je natychmiast ze stosiku, jaki
poetka wysypała nam z szuflady na stół. W albumie Filipowicza było podpisane:
''Wakacje, 1971''.
Z czasem jednak, co uwieczniły fotografie z lat późniejszych, Szymborska
przekonała się do stroju kempingowego.
Przeleciała iskra
Okupacyjny życiorys Kornela Filipowicza - kampania wrześniowa, niewola,
ucieczka z obozu jenieckiego, konspiracja, uwięzienie na Montelupich, pobyt w
obozach w Gross-Rosen i Oranienburgu - mógłby stać się kanwą dla opowiadań
sensacyjnych, patetycznych, martyrologicznych, patriotycznych. Ale to nie była
jego poetyka. Pod tym względem wiele łączyło go z Szymborską. Esej o
debiutanckim tomie jego opowiadań Kazimierz Wyka zatytułował ''Chłodny umysł
i nieskore odruchy geologa''.
Ożeniony z Marią Jaremianką, malarką awangardową (zmarła wcześnie,
zostawiając go z małym synkiem), cenił sobie Filipowicz nowatorskie
poszukiwania w sztuce, w literaturze jednak był zwolennikiem form
konwencjonalnych. W recenzjach z tomów jego opowiadań powtarzały się
określenia: prostota, zwięzłość, dyskrecja, precyzja, prostolinijność, skromność,
codzienność, ascetyzm, powściągliwość, dystans, dyscyplina, wyciszenie,
staroświeckość.
W powojennej literaturze polskiej nie było drugiego pisarza, który z taką
konsekwencją i tak po mistrzowsku uprawiałby małe prozy. Należący do jego
wielbicieli Jerzy Pilch mówił nam, że do niektórych opowiadań Filipowicza wraca
po kilka razy do roku: - To proza, która się nie starzeje. Jedyny polski prozaik,
który pisać uczył się u Czechowa: prosty człowiek, prosta historia, problemy z
życia - to są rzeczy wiecznotrwałe. Podjąłbym się wybrać dwutomowy zbiór jego
opowiadań, w którym byłyby same arcydzieła.
Szymborska po raz pierwszy zobaczyła Kornela Filipowicza gdzieś w 1946 albo
1947 roku: - Nie pamiętam, gdzie to było, ale pamiętam wrażenie, jakie na mnie
zrobił - opowiadała nam. - Siwiejący blondyn, opalony, w niebieskich
wypłowiałych spodniach, bluzie w takim cudownym żółtym rozbielonym kolorze.
Pomyślałam: ''Boże, jaki piękny mężczyzna''. Ale to nie miało wtedy żadnych
konsekwencji. Przez całe lata patrzyliśmy na siebie z daleka. Myślę, że dopóki
byłam w partii, nic między nami nie było możliwe. Co prawda, jego żona też
należała do PZPR, ale malowała abstrakcyjnie, więc była źle widziana, a po
rewelacjach Chruszczowa na XX Zjeździe KPZR podarła publicznie legitymację
partyjną. (Przypomnijmy, że Szymborska wystąpiła z partii w roku 1966).
Ewa Lipska: - Oni się już wcześniej znali i widywali z Kornelem przy różnych
okazjach w Związku Literatów, a potem nagle błysnęło i przeleciała między nimi
iskra.
Bardzo by ich zdziwiło,
że od dłuższego już czasu
bawił się nimi przypadek.
(...)
Były klamki i dzwonki,
na których zawczasu
dotyk kładł się na dotyk.
Walizki obok siebie w przechowalni.
Był może pewnej nocy jednakowy sen,
natychmiast po zbudzeniu zamazany.
(''Miłość od pierwszego wejrzenia'', ''Koniec i początek'', 1993)
Nic zwyczajnego
W 1968 roku Szymborska przeczytała zbiorek opowiadań Filipowicza ''Dziewczyna
z lalką, czyli o potrzebie smutku i samotności'' i pomyślała: ''To zupełnie jak ja. Ja
też potrzebuję smutku i samotności''.
O mój tutaj spotkany, tutaj pokochany,
już tylko się domyślam z ręką na twoim ramieniu,
ile po tamtej stronie pustki na nas przypada,
ile tam ciszy na jednego tu świerszcza,
ile tam braku łąki na jeden tu listeczek szczawiu,
(...)
A mnie tak się złożyło, że jestem przy tobie.
I doprawdy nie widzę w tym nic
zwyczajnego.
(''***'', ''Wszelki wypadek'', 1972)
Karl Dedecius, tłumacz, wspominał, jak bardzo się ucieszył, gdy kiedyś zobaczył
Filipowicza u boku Szymborskiej: ''Wcześniej oboje sprawiali na mnie wrażenie
melancholijnych samotników. Teraz pasowali do siebie jak męski i żeński rodzaj
liścia miłorzębu. Stanowili organiczny związek, jedność i całość''.
''Był zakochany jak sztubak - wspominała Filipowicza z tamtego czasu Urszula
Kozioł - cały promieniał od środka tym uczuciem i kiedy tak jakoś zawadiacko i
zaczepnie zagadnął mnie, co sądzę o W., pomyślałam, że ma w sobie coś z
błędnego rycerza, który rad by wyzwać na pojedynek każdego, kto nie podzielałby
podziwu dla damy jego serca''.
Majsterkowicz i abnegat
Czytając opowiadania Filipowicza i felietony Szymborskiej, można było czasami
natrafić na ślad ich wspólnych lektur. I tak w jednym z opowiadań Filipowicza -
''Stałość uczuć'' - i w felietonie Szymborskiej opisującym poznaną przez nią w
dzieciństwie papugę Zuzię, która bardzo się bała wydzwaniającego godziny zegara,
znajdziemy ten sam cytat z Rilkego: ''To, z czym walczymy, jest tak małe,/ jak
wielkie to, co walczy z nami''.
Szymborska opowiadała nam, jak kiedyś dzięki Filipowiczowi zrozumiała różnicę
między pamięcią poety a pamięcią prozaika.
- Po jakiejś wspólnej wizycie zaczęliśmy porównywać z Kornelem, co które z nas
zapamiętało. Ja głównie zapamiętałam gospodynię, na której skupiła się moja
uwaga. A Kornel miał przed oczami wydeptanego persa na podłodze i miejsce,
gdzie stała stara komódka, wiedział, co wisiało na ścianie i co było widać za
oknem. Dziś proza często ogranicza się do monologu wewnętrznego, który nie
zobowiązuje do opisu świata. To nie dla mnie. Ja cenię sobie taką prozę, która
pokazuje kawałek świata, prozę, która widzi, słyszy, wącha, dotyka.
Pisząc w ''Lekturach nadobowiązkowych'' o książce znanego krakowskiego krawca
''ABC męskiej elegancji'', Szymborska z podejrzaną czułością pisała o ''panach
abnegatach'': ''Patronem tego towarzystwa mógłby być Einstein w swoim
porozciąganym swetrze. Pasowałby tam Woody Allen, który w swoich filmach
paraduje zawsze na mocno wymiętoszonym luzie. A nasz Kuroń? Nie tak dawno
temu zmuszony był kilka razy pojawić się publicznie w marynarce. Starał się
nadrabiać miną, ale jego oczy błagały o litość. Wyznam, że zawsze miałam dziwną
skłonność do tego rodzaju osobników. Kiedy pewnego razu powiedziałam
ukochanemu mężczyźnie, że buty, które nosi, nadają się już tylko do wyrzucenia,
zerwał ze mną kontakt wzrokowy, otworzył okno i z melancholią zaczął spoglądać
w dal''.
Gdzieś na początku lat 70. na marginesie lektury książki ''Naprawy i przeróbki w
moim mieszkaniu'' Szymborska pisała: ''Nie lubię słowa majsterkowicz, ale ludzi,
których ono określa, owszem, bardzo. (...) Kiedy inni wchodzą do sklepów z
żelastwem przyciśnięci ostateczną koniecznością, oni wkraczają tam dla
wytchnienia, grzebią przez godzinę w dłutkach i pomrukują. (...) Doroślenie
majsterkowicza polega głównie na tym, że zawartość jego kieszeni przenosi się do
szuflad. Kiedy majsterkowicz wprowadzi się do nowego mieszkania ze wzdętą
podłogą i całą serią podobnych zagadnień, ma już za sobą długoletnią praktykę.
Pean, który tu na jego cześć wygłaszam, ma luźny związek z książką »Naprawy i
przeróbki «. Majsterkowicz z bożej łaski nigdy takich książek nie kupuje, bo nie są
mu potrzebne. Ten geniusz zawsze już gdzieś widział, jak się odbywa np.
mocowanie łap przeciwwyważeniowych''.
Czytając ten fragment, trudno oprzeć się wrażeniu, że poetka musiała znać
opisywanego osobnika z autopsji. Wszelkie co do tego wątpliwości rozwiewa
lektura wiersza opublikowanego w ''Dekadzie Literackiej'' i opatrzonego
przypisem: ''Wierszyk napisany na imieniny, gdzieś w latach 70. Szanowny
Solenizant nie wzdragał się go przyjąć''.
Należy do tych mężczyzn, co wszystko chcą robić sami.
Trzeba go kochać łącznie z półkami i szufladami.
Z tym, co na szafkach, w szafkach i co spod szafek
wystaje.
Nie ma rzeczy, co nigdy na nic się nie przydaje.
(...)
trzy piórka kurki wodnej znad jeziora Mamry,
kilka korków szampana uwięzłych w cemencie,
dwa szkiełka osmalone przy eksperymencie,
stos deszczułek i sztabek, kartoników i płytek,
z których był albo będzie przypuszczalny pożytek,
(...)
A gdyby - zapytałam - wyrzucić stąd to czy owo?
Mężczyzna, którego kocham, spojrzał na mnie surowo.
Na rybach, grzybach i w życiu
Tadeusz Nyczek, krytyk literacki, nie mówił wprost o wpływie, jaki na poezję
Szymborskiej wywarło obcowanie z Kornelem Filipowiczem, ale da się to z jego
wypowiedzi wyczytać: - W wierszach Szymborskiej datowanych gdzieś od lat 70.,
to jest począwszy od tomików ''Wszelki wypadek'' i ''Wielka liczba'', widać, jak
ważnym elementem jej światopoglądu staje się poczucie nieskończoności świata i
to przekonanie, że wszystko jest ważne. Zarówno natura, jak i kultura, bo
wszystko, z wyłączeniem łajdactw i zbrodni, składa się na jego wspaniałość. To
była filozofia bliska Filipowiczowi, w jego prozie też widać, że każde życie jest
ważne, bo należy do pejzażu świata. Filipowicz jako rybak, pisarz i filozof
wędkarstwa był zdania, że płotka ma taką samą rację bytu jak pożerający ją
szczupak. Ale w stosunkach międzyludzkich nie przepadał za szczupakami, wolał
Zgłoś jeśli naruszono regulamin