Kornel Filipowicz - Genialne dziecko.pdf

(44 KB) Pobierz
Kornel Filipowicz
Genialne dziecko
Ignaś Fiszman miał wtedy lat dziesięć, ale wyglądał na sześć, najwyżej siedem.
Kiedy rozległ się dzwonek, Ignaś bawił się właśnie na podłodze w sypialni
żołnierzami. W domu nie było nikogo, bo państwo Łukowieccy z Rom kiem
wyjechali na tydzień do krewnych do Kamionki, a służąca poszła najpierw do
kościoła, a potem na zakupy. Ignaś wstał, poszedł do przedpokoju i spytał:
- Kto tam?
- Listonosz.
Ignaś zastanawiał się chwilę, ale tylko chwilę, potem powiedział: - Zaraz
otwieram! - wspiął się na palce i z tru dem otworzył zamek u drzwi. Do
przedpokoju weszło dwóch w mundurach i jeden w cywilu.
- Panowie do tatusia? - spytał Ignaś.
-
-
Do tatusia, do tatusia - powiedział po polsku ten w cywilu, rozejrzał się i
Tatusia nie ma w domu, pojechał z mamusią do Chodorowa. Niech pan nie
szybko wszedł do kuchni, potem zaraz z kuchni wyszedł i poszedł do sypialni.
wchodzi w zabłoconych butach do pokoju, bo świeżo pastowane - powiedział
Ignaś.
-
Ty gówniarzu - powiedział cywil i trzasnął Ignasia w twarz. Ignaś upadł,
potem uciekł na czworakach do jadalni i wlazł pod stół.
- Wy tu ukrywacie Żyda Fiszmana! - krzyknął cywil.
-
-
-
-
-
To pan chyba sam jest Żyd, bo tu nie ma żadnego Żyda - odpowiedział Ignaś
Wyłaź! Gdzie jest ten Żyd?!
Może się gdzieś schował? - powiedział po chwili namysłu Ignaś.
Gdzie się schował? - spytał dosyć łagodnie, ale stano wczo, cywil. Uznał
Ja nie wiem, gdzie, ja mówię: może?
spod stołu.
Cywil i dwaj gestapowcy wkroczyli do sypialni.
widocznie, że Ignaś zaczyna puszczać farbę.
Ignacy Fiszman przerwał opowiadanie, ponieważ siedzą cy naprzeciw niego
pan de Tonnelier zrobił taką minę, jakby mu się zbierało na plącz. Ale pan de
Tonnelier wcale nie miał zamiaru się rozpłakać, przeciwnie, musiał czuć
wewnętrzne rozbawienie, jego twarz rozjaśnił bowiem uśmiech. Spytał:
-
No, no, i co było dalej?
Więc Ignaś Fiszman wytarł pięścią łzy, spojrzał na pana w cywilu i powiedział
zupełnie poważnie:
-
Może tu?
Położył się na podłodze i zajrzał pod wielkie podwójne łóżko małżeńskie
państwa Łukowieckich. Parkiet z kraja był zamieciony i lśniący, w głębi, tam gdzie
nie sięgała szczotka, zakurzony. Pod łóżkiem było pusto, leżała tylko mała
szklana kulka. Ignaś wyciągnął rękę i wziął kulkę. Zobaczył też po drugiej stronie
łóżka dwie wielkie, zaczer wienione z wysiłku twarze gestapowców. Ignaś podniósł
się z podłogi i stanął między łóżkiem a wielką trzydrzwiową szafą. Pochylił się nad
swoimi żołnierzami, którymi przed chwilą się bawił. Żołnierze ustawieni byli w
tyralierę, jakby bronili dostępu do szafy. Byli w zielonych mundurach, na głowach
mieli rogatywki, w rękach trzymali karabiny z po malowanymi na srebrno
bagnetami. Gestapowcy podnieśli się z podłogi, cywil powiedział coś do nich po
niemiecku, wtedy jeden z gestapowców zrobił krok w stronę szafy, przygniatając
butem dwóch żołnierzy.
-
-
Nie! - krzyknął rozpaczliwie Ignaś.
Was ist los? — spytał gestapowiec i popatrzył na Ignasia.
Ignaś pokazał palcem na but gestapowca, przygniatający żołnierzy. Gestapowiec
kopnął żołnierzy pod szafę i szybko otworzył drzwi od niej. Wszyscy trzej zaczęli
teraz grzebać w szafie, wyrzucali z niej futra, suknie, ubrania i kapelusze. W szafę
Żyda Fiszmana nie było. Gestapowcy oddychali ciężko, jeden, ten grubszy, sapał.
Cywil wyjął z kieszeni czarny pistolet, przyłożył lufę do policzka Ignasia i powie
dział, ale dosyć łagodnie:
- Gdzie on jest?
Ignaś czuł dotknięcie zimnej lufy na policzku.
- Ja nie wiem.
- Ja ciebie zastrzelę, jak nie powiesz!
Ignaś długo się zastanawiał, wreszcie powiedział:
- Ja naprawdę nie wiem, gdzie on jest. Może na strychu?
- Prowadź! - krzyknął cywil.
Ignaś poszedł więc do kuchni, a cywil zajrzał jeszcze raz do małego pokoiku koło
kuchni. Stało tam tylko żelazne łóżko służącej przykryte niebieskim kocem, nad
łóżkiem wisiał obrazek ze świętym Józefem, pod łóżkiem stał ple ciony z wikliny
koszyk z rzeczami służącej. W rogu pokoju, na małej półeczce, stała figurka Matki
Boskiej. Cywil rozrzucił łóżko, ale pod pierzyną były tylko białe majtki
i różowa koszula nocna służącej. W kuchni Ignaś pokazał palcem wiszące wysoko
klucze od strychu, potem wszyscy poszli schodami na górę. Cywil otworzył obite
blachą drzwi, ale na strychu było pusto. Na długim sznurze wisiało połatane
prześcieradło i granatowe spodnie, z któ rych Romek Łukowiecki już dawno
wyrósł, ale na Ignasia były w sam raz. Ignaś chciał zdjąć spodnie ze sznura, ale
cywil krzyknął:
-
-
-
-
-
-
Nie ruszaj!
To są moje spodnie.
Nie będą ci już potrzebne, bo cię zastrzelę - powie dział cywil.
Ja już nic nie wiem. Ale on może być w piwnicy.
Gdzie?
W piwnicy.
Kiedy schodzili ze strychu w dół, Ignaś zatrzymał się na schodach i powiedział:
Cywil nie odezwał się, schodzili w milczeniu w dół, minęli mieszkanie
Łukowieckich.
-
Tu - powiedział Ignaś i pokazał ciemne schody w le wo, prowadzące do
piwnicy. Jeden z gestapowców za świecił latarkę elektryczną. Na pochyłym stropie
ktoś wy kopcił płomieniem świecy wielki, czarny krzyż. Na dole było dosyć jasno,
przez małe okienka wpadało światło z ulicy. Przejechał dudniąc po bruku wóz. Po
obu stronach długiego korytarza, w lewo i w prawo, były małe kliteczki, ale ich
wnętrza były dobrze widoczne, bo oddzielone tylko od korytarza drzwiami zbitymi
z cienkich, rzadkich szta chetek. Prawie wszystkie drzwi były zresztą otwarte. Za
mknięte na kłódkę były tylko te, poza którymi był węgiel albo ziemniaki. Ci dwaj
w mundurach wyjęli pistolety i zaglądali po kolei do każdej klitki, ale wchodzili
tylko do tych, gdzie były jakieś stare meble albo duże skrzynie. Kopali w nie
butami, potem wychodzili i szli dalej.
-
-
Gdzie jest wasza piwnica? - spytał cywil.
O, tu - powiedział Ignaś wskazując klitkę, której drzwi zamknięte były na
kłódkę, ale przez sztachety było widać, że była pusta, na ziemi leżała tylko mała
kupka ziemniaków, w kącie stały oparte krótkie dziecinne narty. Okienko było
wybite, ktoś przeszedł trotuarem stukając butami. Cywil powiedział coś po
niemiecku do tych w mundurach, jeden z nich coś odpowiedział. Korytarz się
kończył murem pokrytym szarym brudnym tynkiem, pozo stały jeszcze tylko dwie
klitki z lewej i dwie z prawej.
- Tu jest dużo rzeczy, ale to są rzeczy pana dozorcy
- powiedział Ignaś i uchylił drzwi do piwniczki pełnej skrzynek, butelek,
dziurawych rondli, jakichś zardzewia łych obręczy. Jeden z gestapowców wszedł
do środka i kopnął butem w kupę tego rupiecia. Rozległ się okropny grzechot i
jazgot, i z kupy rupiecia wyleciał jak z procy wielki brudnobiały kot, pobiegł do
końca korytarza i zni knął w drzwiach lewej klitki, której drzwi były półotwarte.
Stąd nie było widać, ale Ignaś wiedział, że to nie były drzwi do ostatniej klitki,
tylko prowadziły na podwórze; to było drugie wejście do piwnicy, ale strome, bez
schodów, wyło żone tylko gołą wyślizganą cegłą. Zsypywano tamtędy węgiel i
ziemniaki. Ci dwaj w mundurach śmiali się z kota, cywil stał dosyć blisko Ignasia,
Ignaś widział go jednym okiem. I w tym momencie Ignaś zniknął, tak trzeba
nazwać to, co się zdarzyło. Ignaś stał opierając rękę o sztachety drzwi
prowadzących do prawej klitki, jakby chciał je ot worzyć, żeby gestapowcy mogli i
tam zajrzeć, i właśnie w tej chwili Ignaś zniknął. Rzucił się w lewo i był szybki
- jak co? Jak błyskawica, jak myśl? Szkoda słów. Ignaś rozwiał się po prostu w
powietrzu, i w tym samym momen cie patrzył już jednym okiem zza węgła:
dozorca w bardzo szerokich spodniach wpuszczonych do butów, w kamizel ce, w
kapeluszu na głowie, stał w bramie, patrzył na ulicę. Gdzieś głęboko pod ziemią
rozległ się strzał, potem jakby śmiech, i nic więcej. Potem ulicą, z prawej strony w
lewo, przejechał wielki samochód ciężarowy, napełnił cały kory tarz hukiem i
spowodował, że dozorca odwrócił głowę w lewo i chwilę w tamtą stronę patrzył.
-
-
-
Vous étiez un enfant du génie! - powiedział pan de Tonnelier, kiedy Fiszman
Pardon? - spytał Fiszman, jakby nie dosłyszał albo nie zrozumiał.
Pan był genialnym dzieckiem! — powtórzył pan de Tonnelier.
zakończył opowiadanie.
Fiszman patrzył trochę nieprzytomnym wzrokiem na pana de Tonnelier.
- Ja byłem dzieckiem, ale walczyłem już o życie.
-
Tak, ja rozumiem, ale robił pan to genialnie!
- On nic nie wie, nic nie rozumie — powiedział Fiszman
do siebie po polsku.
Pan de Tonnelier uśmiechał się i kiwał głową.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin