Alford K. - Skarby Nazistów; Poszukiwanie Łupów III Rzeszy.pdf

(5224 KB) Pobierz
Spis treści
Przedmowa
Podziękowania
Dramatis personae
Wprowadzenie: Kariera Adolfa Hitlera i powstanie nazistowskich
Niemiec
Rozdział 1 Diabelski duet: Heinrich Himmler i Ernst Röhm
Rozdział 2 Łotry Hitlera: Reinhard Heydrich i Ernst Kaltenbrunner
Rozdział 3 Franz Konrad: król getta
Rozdział 4 Zabawa w Boga w Budapeszcie: faustowski pakt Kastnera
i Bechera
Rozdział 5 Zamek Fischhorn: ostatnia kwatera główna SS
Rozdział 6 Fałszerze
Rozdział 7 Biurokrata i jego złoto: ostatnie dni Josefa Spacila podczas
drugiej wojny światowej
Rozdział 8 Zdrada: zdemaskowanie Josefa Spacila
Rozdział 9 Ukryte skarby Konrada z getta
Rozdział 10 Walter Hirschfeld i poszukiwanie klejnotów Evy Braun
Rozdział 11 Kurt Becher: jedyna biała owca w czarnym SS
Rozdział 12 W niełasce: Walter Hirschfeld i Korpus Kontrwywiadu
Rozdział 13 Zaginione worki złota Ernsta Kaltenbrunnera
Rozdział 14 Złoto Adolfa Eichmanna z Blaa Alm
Rozdział 15 Kobiecy ślad: Iris Scheidler i Elfriede Höttl
Rozdział 16 Handel złotem w Górnej Austrii
Rozdział 17 Krwawy Czerwony Krzyż? Zagraniczne aktywa Waltera
Schellenberga
Postscriptum Co dalej?
Bibliografia
Przedmowa
Więzień miał na sobie rudawobrunatne spodnie i białą koszulę rozpiętą pod
szyją. Poprzedzany przez pastora, równym krokiem przeszedł 50 metrów
dzielących jego celę od pomieszczenia, w którym miano dokonać egzekucji,
z wysoko uniesioną głową i rękami mocno skrępowanymi na plecach. – Był
spokojny, wspominał jeden ze świadków. – Szczupły, wyglądał starzej, niż
wskazywałby na to jego wiek. Miał 56 lat.
Szubienicę, której dotąd w Izraelu nigdy nie używano, ustawiono w małym
pomieszczeniu, służącym niegdyś za izbę mieszkalną dla więziennych
strażników. Skazańca doprowadzono na miejsce i kazano mu się zatrzymać.
Prezydent Izraela Icchak Ben-Zwi nie skorzystał z prawa łaski. Więzień stał
na czarnym kwadracie zapadni wyciętej w podłodze spowitego mgłą
więzienia Ramleh, czekając, aż gruby na cal konopny sznur zaciśnie się na
jego szyi i zdusi w nim życie. Gdy kaci związali mu nogi w kostkach
i kolanach, westchnął głęboko i rozejrzał się dookoła, po raz ostatni
rejestrując wzrokiem szczegóły ziemskiej rzeczywistości.
„Czy możecie poluzować więzy, żebym mógł stanąć prosto?”, zapytał.
Strażnik zignorował pytanie. „Czy chcesz jeszcze coś powiedzieć?”
Nawet w obliczu śmierci odmówił uznania swych win, ignorując prośbę
pastora, by okazał skruchę. Spod przymkniętych oczu spojrzał na bok i w
dół, na zapadnię, kruchą podstawę jego ostatnich chwil. A potem przemówił:
Niebawem, panowie, znów się spotkamy. Taki jest los wszystkich
ludzi. Żyłem z wiarą w Boga i umieram z wiarą w Boga. Niech
żyją Niemcy. Niech żyje Argentyna. Niech żyje Austria. To są
kraje, z którymi byłem najmocniej związany i których nie
zapomnę. Pozdrawiam żonę, rodzinę i przyjaciół. Musiałem
przestrzegać praw wojny i godności mojej flagi. Jestem gotów.
Po jego ostatnich słowach zaległa chwila grobowej ciszy. Zaproponowano
mu kaptur. Potrząsnął tylko przecząco głową.
Trwający cztery miesiące proces był długim i bolesnym przypomnieniem
nazistowskiej brutalności. Zeznania więźnia, defensywne, chłodne,
wyrachowane i od początku do końca pozbawione jakichkolwiek uczuć,
zapowiadały ostateczne odrzucenie próby zbawienia, którą podjął
protestancki pastor. Wyjazdy do obozów śmierci Auschwitz i w Treblince oraz
na teren masowego grobu w białoruskim Mińsku opisywał chłodno słowami:
„Ciała, ciała, ciała. Zastrzeleni, zagazowani, martwi… Gdy otwierano groby,
wyskakiwały z ziemi. Smród… to była feeria krwi. Inferno, piekło. Nie
uwierzę temu, kto powie, że nie oszalał od tego”. Ani słowa przeprosin. Ani
słowa świadczącego o poczuciu winy. Ani źdźbła skruchy.
„Muchan!” – warknął komisarz. Gotowi.
Pętla opadła na szyję skazańca i zacisnęła się na niej. W rogu stało trzech
mężczyzn, skrytych za zasłoną. Każdy trzymał w ręce dźwignię. Nikt z nich
nie wiedział, która otwiera zapadnię.
„Muchan!”
„Chryste!”, krzyknął pastor. „Jezu Chryste!” Przez chwilę słychać było echo
okrzyku, a potem pomieszczenie wypełniła na krótką chwilę złowieszcza
cisza.
Zza przepierzenia dobiegło skrzypnięcie. Skazaniec zesztywniał. Zapadnia
otworzyła się i Adolf Eichmann odszedł do wieczności. Zgodnie z jego
ostatnią wolą ciało skremowano, a popioły rozsypano nad Morzem
Śródziemnym za granicą wód terytorialnych Izraela.
Był 31 maja 1962 roku. Do północy brakowało kilku minut[1].
***
10 lutego 1961 roku, gdy Eichmann w oczekiwaniu na proces niecierpliwie
krążył po swojej celi, pod wysokim sklepieniem sali bankietowej starego
ratusza w niemieckiej Bremie delikatnie drżały aureole światła rzucanego
przez kryształowe kandelabry. Kilka wielkich modeli trójmasztowych
żaglowców kołysało się łagodnie we wspaniałej iluminacji – hołd dla
statków, które przyniosły portowemu miastu bogactwo i potęgę. Potomkowie
kupców i kapitanów, w swoich najlepszych strojach i nienagannie skrojonych
galowych mundurach, w towarzystwie kilku honorowych gości, mieli właśnie
zająć miejsca przy odświętnie zastawionych stołach pod zwieszającymi się
z sufitu modelami żaglowców. Przybyli tu wysłuchać przemówienia
biznesmena Kurta A. Bechera.
Becher, członek fundacji Haus Seefahrt i jeden z najbogatszych
bremeńczyków, miał być tego dnia głównym mówcą na dorocznym
uroczystym obiedzie, zwanym Schaffermahlzeit, który od 416 lat wydawano
każdego roku w drugi piątek lutego. Podobnie jak Adolf Eichmann, notabene
jego dobry znajomy, pochodzący z Hamburga Becher dźwigał ponure
brzemię, o którym wiedziało zresztą sporo osób. Jego niedawna przeszłość
z czasów drugiej wojny światowej naznaczona była niezliczoną ilością
związków z masowymi deportacjami Żydów, obozami koncentracyjnymi
i przemysłem zbrodni. Dzięki swojemu stanowisku w Budapeszcie był panem
życia i śmierci węgierskich Żydów i innych „niepożądanych” elementów:
ratował ich, gdy opłacili się złotem. Skazywał na deportację i śmierć, gdy
nie mogli tego zrobić. Ale w odróżnieniu od Eichmanna Bechera nie
zakwalifikowano do grupy najważniejszych nazistów, którym groziły
Zgłoś jeśli naruszono regulamin