Jabłkowska Zofia - Zjawiał się zawsze wieczorem.odt

(152 KB) Pobierz

 

ZOFIA JABŁKOWSKA

ZJAWIAŁ SIĘ ZAWSZE WIECZOREM

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział I

 

Babski wieczór u Dominiki dobiegał końca. Zegar wskazywał już bardzo późną godzinę, ale rozbawione panie nie myślały wcale o opuszczeniu gościnnego domu.

Już dawno nie stawiałaś nam kabały — przypomniała Ada dopijając herbaty.

Przecież dzisiaj jest piątek i aż się prosi...

Dajcie spokój! Jestem trochę zmęczona i do trzech kabał nie mam już dzisiaj siły — broniła się Dominika. — Może innym razem... naprawdę!

Nie durz głowy, tylko wyciągaj karty! — Olga, która wierzyła święcie w karciane przepowiednie, skwapliwie poparła przyjaciółkę. — Ale wiesz co?... Postaw dzisiaj jedną kabałę dla nas wszystkich. To może być ciekawe.

Doskonale! Rozłóż tylko raz i zaraz idziemy. — Tenia likwidowała ostatnie kanapki. — To będzie właściwe zakończenie dzisiejszego wieczoru.

Dominika, której senność zaczynała już porządnie dokuczać, wyjęła z szuflady wysłużoną talię kart i usiadła przy stole. Przyjaciel otoczyły ją ciasnym wianuszkiem.

A więc stawiam tę kabałę dla nas wszystkich — powiedziała bez przekonania.

Teraz trzeba intensywnie o czymś myśleć... Już?

Ja przełożę, przynajmniej nie będzie oszukaństwa. — Olga z trwożnym szacunkiem dotykała mocno wytartych karteczek. — No, możesz zaczynać... Ja już pomyślałam, co trzeba.

Karty układały się w posłuszne szeregi. Tenia tłumiła ziewanie, ale Olga i Ada obserwowały pilnie układ kolorowych obrazków.

Wiecie co? Tutaj wychodzi mi bardzo dziwna sprawa. — Dominika ożywiła się gwałtownie. — Cóż to może znaczyć?

Duże pieniądze? — Olga nieomal dotykała nosem stołu. — No, gadaj wreszcie!

Patrzcie! — Dominice już całkiem minęła senność. — Przecież tutaj wychodzą, jak na dłoni, jakieś wielkie kłopoty przez tego karowego waleta... ależ tak! To mi nawet wygląda na czyjąś śmierć... Oczywiście!... Patrzcie: as i dziesiątka treflowa leżą obok siebie... Oooo, do licha... Paskudna sprawa!

A nad kim leży ten as? — Oldze z wrażenia zaokrągliły się oczy. — O Bożyczku złoty... przecież ta cała kabała ma być właśnie dla nas. Czy należy rozumieć, że my wszystkie...

Siedź cicho i nie panikuj mi nad głową! Ten as leży nad damą i królem kierowym i tylko ich to dotyczy... Zaraz, niech pomyślę... Wiecie co? O ile w ogóle znam się na kartach, to niebawem jakaś para małżeńska zginie śmiercią tragiczną przez tego młodego człowieka, a dla nas wynikną z tego ogromne kłopoty... Też coś!

Jeżeli zaraz nie popędzę do domu, to wróżba na pewno się spełni. — Ada pośpiesznie oglądała się za torebką. — Przypomniało mi „się właśnie, że obiecałam Tomaszowi kupić na kolację konserwę rybną w pomidorach, a tu minęła północ i nie ma ani mnie, ani konserwy. Wyobrażam sobie, jaki jest wściekły!

Możesz być całkiem spokojna! On przecież nie jest młodym blondynem, tylko starszym brunetem z wielką łysiną. Pamiętaj też, że musisz jeszcze odprowadzić mnie do domu, bo samej głupio łazić po nocy. No, to już idziemy. — Olga żegnała serdecznie Dominikę. — Zasiedziałyśmy się strasznie, a jutro, a nawet to już właściwie dzisiaj, trzeba nam rano iść do roboty. Dobranoc!

Dominika odprowadziła przyjaciółki do drzwi wyjściowych i wróciła do pokoju. Karty leżały jeszcze na stole. Usiadła i długo im się przypatrywała.

Wygląda na to, że wpakujemy się niebawem w jakąś paskudną i dziwną historię — orzekła stanowczo po dokładnym przeanalizowaniu kabały. — Ani chybi, otrze się o nas czyjaś śmierć... Kim jest ten walet karowy i co kombinuje?... Tfu, na psa urok!

Senność uciekła od niej daleko. Długo jeszcze medytowała i tasowała karty od nowa, ale ten sam niezrozumiały układ powtarzał się niezmiennie.

Zobaczymy, co z tego wyniknie — Dominika zgarnęła karty ze stołu. — Ale czy to nie wstyd, aby przejmować się takimi głupstwami? Trzeba iść spać!

Zajęła się żwawo sprzątaniem i nawet nie zauważyła, że z głębi nieoświetlonego kąta pokoju obserwują ją dyskretnie czyjeś duże oczy, rozjarzone zielonym i żółtym światłem. Chwilami przygasały sennie, aby zaraz potem rozbłysnąć jeszcze intensywniej. Były uważne, drapieżne i jakby trochę ironiczne.

A Dominika spokojnie szykowała się do snu. O karcianej przepowiedni przestała już myśleć.

 

 

 

Rozdział II

 

Dochodziła północ, ale w mieszkaniu Olgi świeciło się jeszcze światło, jak zresztą codziennie od paru tygodni. Przez dość przejrzyste firanki widać było drobną postać, schyloną nad ogromnymi papierzyskami rozłożonymi na stole. Od czasu do czasu podnosiła się z trudem, żeby wyprostować obolałe plecy i zaraz szybko powracała do przerwanego zajęcia, Minuty płynęły wartko, a zmęczenie za­czynało brać górę i stawało się zupełnie nie do zniesienia.

Mam już dosyć tej zwariowanej roboty! — zbuntowała się wreszcie Olga, rzucając ołówek na stół kreślarski. — Dzieci mnie nie obsiadły, żebym musiała harować tygo­dniami po nocach... No, trzeba jeszcze przed snem odetchnąć trochę świeżym powietrzem — i usadowiła się przy szeroko otwartym oknie.

Późny wieczór był ciepły i niósł zapach kwitnących jaśminów. Olga oparła łokcie na parapecie, poddając się skwapliwie zasłużonemu relaksowi. W ogrodzie sąsiadów, oddzielonym wysoką siatką od jej skromnego ogródka, było cicho, jak zwykle o tej porze. Wszyscy na pewno już tam spali, bo żadne światełko nie przebijało się przez gęste i poplątane krzewy. Tylko lampa uliczna, stojąca niedaleko, rozjaśniała od góry zielony gąszcz. Cóż to za cudowny i spokojny wieczór!

Wtem coś ciemnego przesunęło się zwinnie wzdłuż płotu po stronie sąsiadów i rozpłynęło się w mroku nocy.

Oczywiście — westchnęła Olga z żalem. — Jak pech to pech! Człowiek chociaż nocą chce trochę odpocząć w ciszy i spokoju, a tutaj jak na złość jakiś przeklęty kocur przy łazi czort wie skąd! Zachciało mu się spacerów w ogrodzie Kraftów i oto koniec odpoczynku! Pies zaraz go wyczuje i będzie hałas, jak wielkie nieszczęście. Szkoda!

Miała już odejść od okna, ale przejmująca cisza panowała nadal w ogrodzie.

Czyżby Kapeć stracił zupełnie węch? Toż autentyczny kot maszeruje mu przed nosem, a ten śpi... Prawdziwy kapeć! — ucieszyła się szczerze, bo serdecznie nie lubiła stróża sąsiada. Pies od wielu lat często nie dawał jej spać swoim nocnym, zawziętym szczekaniem.

Ale ten czarny kot to też nic dobrego! — odstukała trwożnie o ramę okienną.

Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby się okazał zwiastunem nieszczęścia.

Olga zabałaganiła rano trochę dłużej, zrezygnowała więc ze śniadania i pobiegła do pracy. Po drodze wstąpiła do najbliższego kiosku, gdzie kupowała zawsze prasę i papierosy.

Czy pani już wie, co się stało wczoraj u Kraftów? — zapytała sprzedawczyni konspiracyjnym szeptem, kładąc w okienku paczkę klubowych. — Lamentują tam okrutnie od samego rana.

Ale dlaczego?... Czy może ktoś ukradł im Kapcia? — Olga szukała drobnych na dnie przepaścistej torby.

Oooo, to pani już słyszała — rozczarowała się pani Krysia. — Ale pojąć nie mogę, komu ten stary pies mógł przeszkadzać.

Kapeć zginął? — Olga zapomniała o pośpiechu. — Ale dlaczego zaraz lament?... Może się jeszcze znajdzie. Jestem gotowa założyć się z panią, że popędził za jakimś kotem na drugi koniec miasta.

To by pani przegrała — ucięła z satysfakcją pani Krysia. — Pies nie wróci, bo go ktoś otruł dzisiaj w nocy. Płaczą tam nad nim, jakby się stało jakieś wielkie nie­szczęście, a to przecież tylko zwykły kundel!

Teraz rozumiem, dlaczego było tak cicho... — zamyśliła się Olga. — Widocznie Kapeć już nie żył, kiedy ten kot przemknął do ogrodu... Ale ten łajdak, który otruł psa, musiał być wtedy gdzieś bardzo blisko, a ja siedziałam sobie w oknie i spokojnie się delektowałam pięknem czerwcowej nocy... Okropność! Miałam od razu przeczucie, że to czarne bydlę napędzi nam jakiejś biedy, a wiadomo, że kłopoty lubią chodzić parami! — I mimo że była już porządnie spóźniona, zwolniła jeszcze kroku. W głowie miała chaos i co tu ukrywać — narastający lęk.

W pracy był akurat dzień na luzie, bo szef szczęśliwie gdzieś się ulotnił. Olga siadła w kącie pracowni i patrzyła osowiałym wzrokiem na roześmianych kolegów.

Co ci spadło na nos? — zapytał Zbyszek, szykując sobie solidne śniadanko na służbowym stole kreślarskim. — Czy może czarny kot przebiegł ci drogę?

Skąd wiesz?! — krzyknęła zaskoczona Olga. — Przecież ja wam nic...

Znamy już na pamięć twoje miny na każdą okoliczność... Oj, ty, ty! Niby mądra, a głupia! — uświadomił ją kolega. — Daj spokój z tymi przesądami, bo spalimy cię na stosie jako czarownicę. Zobaczysz!

Olga niby coś gniewnie odpowiedziała, ale na sercu trochę jej ulżyło. — Pewnie, że jestem głupia — pomyślała. — Do diabła z kotem!

Tego dnia ledwie zaszczyciła uwagą czarnego kota, który znów zakradł się do ogrodu sąsiadów, i poszła wcześniej spać, lecz wkrótce obudził ją zawodzący sygnał pogotowia. Zerwała się z łóżka i podbiegła do okna. U sąsiadów było słychać jakieś głosy, a koło furtki stała karetka, do której I właśnie nosze nakryte białym prześcieradłem.

 

 

 

Rozdział III

 

Słońce przypiekało czystym żarem. Temperatura w mieszkaniu przekraczała dwadzieścia osiem stopni. Dominika zaciągnęła zasłony i rozwiesiła w pokoju kilka mokrych prześcieradeł.

Diabli nadali takie psie życie! Niedawno był mróz trzydzieści stopni poniżej, a teraz mamy dla odmiany to samo, tylko powyżej... I pomyśleć, w szkole wbijano nam do głowy, że w Polsce mamy klimat umiarkowany... akurat! — buntowała się, patrząc tęsknym wzrokiem na lodówkę. — Tej to dobrze, sama się chłodzi!

Pokręciła się trochę po mieszkaniu i stwierdziwszy z czystym sumieniem, że nie ma głowy do niczego, wyciągnęła się na tapczanie z syfonem na stoliku i „Panem Wołodyjowskim” przed nosem.

Chociaż poczytam sobie o ośnieżonych stepach — westchnęła, przewracając znane już na pamięć stronice. Zanim jednak dotarła do ulubionej sceny, gdzie to w głębokim jarze Tuhajbejowicz całował zawzięcie Basine oczęta, telefon zadzwonił ostro i nagląco, jak na sąd ostateczny.

Trzeba go było wyłączyć! — Dominika wracała niechętnie z dalekich dzikich pól do upalnej rzeczywistości. — Nikt nie uszanuje spokoju umęczonego człowieka... Kogo też diabli niosą?!

Niosły Olgę i to tak bardzo podekscytowaną, że Dominika nie mogła wcale zrozumieć, o czym ona mówi.

Jaki kot?... Zwariowałaś? — usiłowała dojść do słowa. — Dzwoń zaraz po pogotowie, bo od gorąca dostałaś bzika... Nie przejmuj się, bo podczas upałów to się często zdarza... Trzeba tylko...

A przestań wreszcie żarty sobie stroić — zapiała po „wileńsku” Olga, której zdarzało się to zawsze, kiedy była czymś specjalnie przejęta. — Zaraz przyjadę i opowiem ci wszystko z detalami. Łapię taksi i pędzę... Pa!

Jeżeli Olga rujnuje się na taksówkę, to na pewno zdarzyło się coś nadzwyczajnego — ożywiła się Dominika i już znacznie lżejszym krokiem pomaszerowała do kuchni.

Rzeczywiście, już po kilkunastu minutach Olga wkraczała do przedpokoju. Była purpurowa z gorąca i pośpiechu, a jej zaczerwieniony nos zapowiadał coś ekstra.

Siadaj i mów! — Dominika zaparzyła przezornie dwa dzbanuszki kawy i ustawiła na stole czubaty talerz ciastek. — Co to znowu za historia z jakimś kotem? Mózg ugotował ci się na słońcu, czy co?... Gadaj wreszcie!

Olga wzruszyła ramionami. Piła kawę skulona nad filiżanką i wyglądała jak nastroszony ptak. Dominika przyjrzała się jej uważniej i zrozumiała, że naprawdę coś nią szarpnęło. Postanowiła zastosować trochę dyplomacji:

Gorąco dzisiaj, nieprawdaż? — zapytała od niechcenia. — Nie mam dosłownie odwagi wyjść na dwór... A co robiłaś wczoraj?

Właśnie! — Olga odzyskała raptem głos. — Od trzech tygodni pracuję jak głupia.

Wiem, wiem... Masz na tapecie ten prześliczny pałacyk w Gutkowie. — Dominika uprzejmie podsunęła jej ciastka. — Czy właśnie ta robota tak cię zmęczyła?

Trochę tak... Ale teraz posłuchaj historii o kocie. To nie są żarty, wierz mi!

Więc mów! Pewno ktoś podrzucił ci kota, no i...

Nie pleć byle czego! — przerwała jej Olga niecierpliwie. — Posłuchaj lepiej, jak to się zaczęło. Otóż trzy dni wstecz, kiedy siedziałam wieczorem przy oknie...

I opowiedziała jej całą historię otrucia Kapcia.

No i co z tego? — Dominika była rozczarowana. — Nie pochwalam wcale chuliganów, którzy trują psy, ale nie ma w tym nic sensacyjnego!

Czekaj, to jeszcze nie koniec — Olga nerwowo mieszała cukier w filiżance. — Następnego dnia właściciel tego otrutego psa umarł na zawał.

I co z tego?... Zdarza się to na co dzień. — Dominika nie mogła jakoś wykrzesać z siebie najmniejszej iskierki zainteresowania. — Po prostu zwykły zbieg okoliczności. I czym się tu przejmować? Stuknij się w przegrzany łepek!

Może i tak... — Olga kruszyła w palcach ciastko — ale zapomniałam ci powiedzieć, że tego wieczoru, kiedy umarł sąsiad, widziałam znów tego kota. Biegł wzdłuż płotu ogrodu Kraftów.

Dobrze, widziałaś go drugi czy nawet trzeci raz... Ale jaka to znów makabra? Przecież nie ma w tym nic dziwnego. Pomyśl sama i przyznasz mi rację.

Kiedy właśnie jest w tym wiele dziwnego — upierała się Olga. — Mieszkam wiele lat naprzeciw tego ogrodu i wiem, że żaden kot nie mógł pokazać tam końca nosa, bo pies biegał luzem i każdego rozdarłby na kawałki. A teraz proszę: dwa razy w ciągu dwóch dni widziałam tego cholernego kota, po czym zawsze ktoś umierał, jak na zamówienie. Czy to nie jest podejrzane, co?

Istnieje tylko jedno podejrzenie, że roztopiła ci się piąta klepka — ziewnęła serdecznie Dominika. — Od razu ci to mówiłam, ale...

Tu dzwonek przy drzwiach rozdzwonił się na cały regulator. Olga, czując że nadciąga nowy słuchacz dla jej „kociej” sprawy, podbiegła truchcikiem do przedpokoju.

Co tu się dzieje? — grzmiała już od progu dorodna blondynka, której oczy i biust zdawały się wyskakiwać ochoczo na powitanie domowników. — Okna zasłonięte, w chacie ciemno i do tego pranie rozwieszone w pokoju, jakby brakowało miejsca na dworze! Chore jesteście? — pytała troskliwie, całując Dominikę, zupełnie ogłuszoną witalnością gościa.

Postawcie dobrą kawę, a ja w zamian opowiem wam fantastyczną historię... Kojak przy niej wysiada! — gość rozłożył się wygodnie na kanapie. — Ale czemu tak na mnie patrzycie?... Może zabrakło wam kawy?

Ado... — wyjąkała Dominika. — Czy ty też widziałaś tego... kota?

Jakiego znów kota? — Ada przybrała pozycję siedzącą. — Zdobyłam szafę, ale jaką!!! — Tu podniosła oczy do góry z wyrazem obłędnego szczęścia i zachwytu.

Ach... szafa! — Dominika szybko przestawiła semafor na tory zainteresowań drugiej przyjaciółki. — Ale po co? Przecież niedawno kupiłaś jakąś ogromną landarę. Zakładasz sklep ze starymi gratami?! — By jednak nie zdradzić się całkowicie ze swym brakiem entuzjazmu dla tej rewelacji powiedziała niespodziewanie łagodnie: — Przepraszam was na chwilę, pójdę zrobić coś do picia.

Podczas gdy pani domu krzątała się w kuchni, Ada wyśpiewywała hymny pochwalne na cześć swojego nowego nabytku, a Olga siedziała cicho i udawała, że słucha. Naprawdę jednak myślami była bardzo daleko i dopiero, kiedy nadeszła Dominika z ogromną tacą, wróciło jej poczucie rzeczywistości.

Teraz posłuchamy Olgi — proponowała gospodyni, stawiając na stole nową porcją aromatycznego płynu. — Jestem niezmiernie ciekawa, co Ada będzie sądzić o tej kociej sprawie.

Już drugi raz słyszę dzisiaj o jakimś kocie... Czy to dotyczy twojego Colomba?

Ależ skąd! Mój Colombo siedzi teraz spokojnie u sąsiadów z góry. Olga ma zupełnie innego kota. Słuchamy!

I już drugi raz tego dnia Olga opowiedziała z detalami całą historię.

No i co o tym sądzisz? — zapytała, patrząc niespokojnie na przyjaciółkę. — Czy nie wydaje ci się to wszystko trochę podejrzane? Zresztą wiadomo, że czarny kot wlecze za sobą jakąś biedę.

Ada wzruszyła ramionami i odstawiła pustą filiżankę.

Brednie! — zadecydowała. — Czysta głupota i basta! Pies zdechł, bo był stary... Mógł też zjeść coś zatrutego. Mało to różnego świństwa rozrzuca się teraz dookoła? „A ten zawał? No cóż... Przecież codziennie umiera z tego powodu mnóstwo ludzi, więc i w tym nie ma nic tajemniczego. A kot?... Chyba żartujesz? Ja sama widuję codziennie dziesiątki kotów, w tym połowa czarnych i żadnej tragedii w związku z tym nie odnotowałam. Jesteś po prostu zmęczona i musisz odpocząć!

I zaczęła znów opowiadać o swojej szafie:

Wyobraźcie sobie, że nabyłam prawdziwy skarb! O, musiałam się porządnie nagimnastykować, aby ten okaz zdobyć... Pójdziemy zaraz do mnie, to same zobaczycie! Pochodzi z osiemnastego wieku i cała jest pokryta chińskimi malowidłami... Wprost napatrzeć się jej nie można! Trzeba ją tylko nieco oczyścić...

Wieczór zaczynał już nieść przyjemnym chłodem. Dominika otworzyła szeroko okna i zrobiło się zaraz miło i rześko. Nagle w oknie mignęło coś ciemnego i wylądo­wało z wielkim łoskotem na tapczanie. Olga krzyknęła przeraźliwie i odskoczyła pod ścianę, zasłaniając twarz rękami.

Zgłupiałaś?... Przecież to Colombo wrócił wreszcie od sąsiadów. Spójrz, jak patrzy na ciebie! Ha ha ha!... Też miałaś czego się przestraszyć!

Ogromny bury kot wytrzeszczał przyjaźnie wielkie zielone oczy w kierunku skulonej w kącie postaci. Przyjaciółki śmiały się serdecznie, a Colombo pomaszerował godnie do kuchni, aby tam poszukać sobie dalszego ciągu kolacji. Nie bez powodu był taki gruby.

Zawstydzona Olga pośpiesznie żegnała Dominikę.

Idziesz? — spojrzała zachęcająco na Adę.

Już najwyższy czas — odpowiedziała szczęśliwa właścicielka „cudownej” szafy, ubierając się pośpiesznie. — Mam jeszcze dzisiaj masę roboty. No, to cześć! Jutro wpadnę.

Kiedy wychodziły, Colombo siedział na oknie i zawzięcie szorował się łapą, wróżąc nieomylnie nadejście nowych gości.

Widzisz? Tak właśnie wyglądają twoje nocne strachy! — Ada serdecznie objęła przyjaciółkę. — Odpocznij tylko troclię, a piorunem przyjdziesz do siebie... Ale wiesz, pójdziemy teraz do mnie. Musisz koniecznie jeszcze dzisiaj obejrzeć te prześliczne chińskie malowidła. Zobaczysz... oko ci zbieleje! „Kocia” sprawa stała się nieważna.

 

 

Rozdział IV

 

Ten kot musiał znów coś nowego zmalować, bo Olga bez powodu nie narobiłaby tyle szumu. Ona wprawdzie lubi siać panikę i jest przesądna ponad miarę, jak wszyscy wilniacy, ale jeżeli ściąga nas w taki upał, to musiało zajść coś naprawdę ważnego — denerwowała się Ada, kursując od okna do okna. — Byłam właśnie w trakcie trzeciego drapania mojej nowej szafy, kiedy zadzwoniła. Była taka zdenerwowana, że początkowo nie mogłam niczego zrozumieć, zwłaszcza że bredziła tym swoim smorgońskim żargonem. Sporo czasu minęło, zanim pojęłam, że mamy spotkać się u Dominiki dzisiaj o szesnastej. Co jej znów odbiło?

I ja niewiele zrozumiałam — wzdychała Tenia poprawiając w lusterku kunsztowną fryzurę. — Gdybym nie była tak bardzo ciekawa, o co jej chodzi, to wolałabym zostać w domu. Mój mąż...

Olga zawsze przesadza — przerwała jej Dominika. Nie trzeba brać tak dosłownie do serca zapowiadanych przez nią sensacji. Ot, poplotkujemy trochę i tyle... Ale uwaga, słyszę, że ktoś idzie. To na pewno ona. Nareszcie!

Wszystkie przyjaciółki wybiegły na korytarz. Dominika otworzyła szeroko drzwi. Była to rzeczywiście oczekiwana koleżanka. Mimo upalnego dnia była ubrana w szarobury płaszcz nieprzemakalny, sięgający do ziemi. W obydwu rękach trzymała ogromne torby, pod ciężarem których wyraźnie się uginała.

Dlaczego ubrałaś się w ten płaszcz? Przecież jest upał i na niebie nie widać ani jednej chmurki. — Dominika nie mogła powstrzymać się od śmiechu. — I co tak dźwigasz? Pozwól, pomogę ci trochę.

A idźcie! Jak tu doszłam, to i doniosę na miejsce. — Olga dyszała ciężko. — Dobrze, że już jesteście... Mówię wam — bomba!

Założę się, że ta bomba jest futrzana i chyba ty prędzej eksplodujesz z gorąca i przemęczenia, niż ona... Po co ci ten płaszcz? — Ada ze zgrozą obserwowała przybyłą.

Dzisiaj rano zapowiadali w radiu przelotne deszcze i burze, więc ubrałam się stosownie do pogody. — Olga z trudem uwalniała się od szeleszczącego okrycia. — Dajcie mi coś pić, bo padnę!

Weszły do pokoju. Torby zostały też wniesione i ustawione tuż przy krześle ich właścicielki. Tajemnicza zawartość budziła ogólną ciekawość.

Zacznij wreszcie mówić, po co ściągnęłaś nas tutaj —niecierpliwiła się Ada. — Najpierw stawiasz nas wszystkie na nogi, obiecujesz sensacje godne „Kina Oko”, potem spóźniasz się prawie dwie godziny, a teraz siedzisz nad tymi torbami i sapiesz. Gadajże wreszcie!

Teraz już mogę mówić — powiedziała Olga, odstawiając pustą szklankę po herbacie. — Otóż wczoraj wieczorem dużo rozmyślałam i postanowiłam podejść naukowo do naszego nowego problemu. Poszłam więc do biblioteki i rozpoczęłam poszukiwania.

Ale czego? — zapytała zdumiona Ada. — Bo jeśli chodzi o moją szafę, to ja już sama znalazłam parę wspaniałych książek z dziedziny historii sztuki. Podobne szafy figurują tam na każdej stronie... Więc jeżeli ty...

Jaka tam szafa! — Olga machnęła pogardliwie ręką. — Ja oczywiście szukałam wszystkiego, co dotyczy kotów.

Kotów?! — przyjaciółki osłupiały ze zdumienia.

Właśnie kotów!... Koty w literaturze, sztuce, legendzie i tak dalej... Sama nie wiedziałam, że tyle o nich napisano.

To w tych torbach... — Ada nie wierzyła własnym uszom. — To są książki o

 

 

kotach?... Wszystkie?

Tak! Czemu się tak dziwisz? Oczywiście, że jeszcze ich nie przeczytałam, ale to, co zdążyłam przejrzeć, jest po prostu fascynujące... Zaraz się przekonacie.

I po to tutaj nas ściągnęłaś?

Właśnie. Ale spójrzcie — oto pierwsza wspaniała książka: „Koty nasze hobby”, autorka: Aleksandra Konarka-Szubska... Druga: „Opowiadania egipskie”, tłumaczenie i języka egipskiego Tadeusza Andrzejewskiego, trzecia „Z kraju faraonów” Ottona Neuberta...

Zaczekaj! — Ada zerwała się z krzesła. — Zanim przeczytasz tytuły tych wszystkich książek, zapadnie czarna noc. Lepiej nam powiedz, czego ty w nich właściwie szukasz? Przecież dotąd nie interesowałaś się kotami.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin