Dominika Bel - Klatwa Marianny.pdf

(1526 KB) Pobierz
Bel Dominika
Klątwa Marianny
Hubert wiedział, że należy unikać wieczornych posiłków. Ale
godzina dwudziesta pierwsza nie jest przecież bardzo późną porą. Poza
tym nie przesadzajmy, zawartość lodówki, nędzne resztki, na pewno
nie zasługuje na miano kolacji. W żadnym wypadku.
Nawiasem mówiąc, i tak nie będzie mógł ani pracować, ani zasnąć
przy tym przeklętym warkocie remontu torów za oknem. Nawet jeśli
użyje bardzo nielubianych słuchawek.
Wstał powoli z obrotowego fotela, krzywiąc się przy powracającym
bólu. Znowu zaczynają się kłopoty z kolanami. Tak, tak, wie dlaczego.
Obciągnął sweter na stanowczo zbyt sterczącym brzuszku i
zdecydowanym krokiem skierował się do kuchni, gdy w kieszeni
dżinsów odezwał się dzwonek komórki.
Jedną ręką otwierał już drzwi lodówki, a pulchnymi, lecz zręcznymi
palcami drugiej odbierał telefon.
- No, cześć, Bożenko. Co u ciebie?
- To, co zwykle. Gryzmolę sobie. - Zawsze lubił jej niski, ciepły głos.
- Ale ty, założę się, podjadasz. Zgadłam?
- Ja? Żartujesz. O tej porze?
- Albo się właśnie zabierasz. Słyszę twoje zadowolenie. Poważnie,
Niedźwiadku, zastanów się, czy nie porozmawiałbyś z Maćkiem.
- Ale on mnie nienawidzi. Bożena roześmiała się.
- Skądże znowu. Zapewniam cię, że nie ma zdolności do tego rodzaju
uczuć. To świetny lekarz. I mówię tak nie dlatego, że jest moim
mężem.
- Zagłodzi mnie albo otruje - jęknął Hubert.
- Zagłodzić się nie dasz, jestem pewna. Przemyśl sprawę. A na razie
mam dla ciebie coś, co ci się spodoba. Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o
chałupce w Zrębiaku?
- Oczywiście. - Hubert wzniósł dziękczynnie oczy ku górze. -
Naprawdę mógłbym się tam przechować?
- Spokojnie. Wiem, jak ci zależy na ciszy, a ja też chcę, żebyś jak
najszybciej skończył tłumaczenie. Pasują ci klucze jutro rano?
- Jesteś złota!
- Tylko, Hubercik, odbierzesz je od Darii spod siódemki, dobrze?
Pamiętasz ją? Po prostu, kiedy ty wstaniesz, mnie już nie będzie, bo
muszę wcześniej wyjść.
- Jasne. Chętnie ją zobaczę, bo to miła dziewczyna. — Pokiwał głową
i uśmiechnął się po swojemu, dobrodusznie. - Jutro rano, Skrętna
piętnaście, mieszkania siedem. Całuję cię, Bożenko.
Przynajmniej na pewno uniknie spotkania z jej mężem. Zaoszczędzi
sobie nerwów i zdrowia.
W lodówce na środkowej półce leżał ładny plaster pieczonego
schabu. Świetnie pachnie. Bez pieczywa nie będzie tuczący. Na
szczęście, została jeszcze sałatka z odtłuszczonym majonezem.
Hubert zapełnił dwa talerzyki. Do tego butelka dietetycznej coli. Z
zadowoleniem odkroił soczysty, pachnący kminkiem kęs. Zycie potrafi
być jednak piękne.
Kiedy ostatni raz widział doktora Macieja Korendę, mijając się z nim
w drzwiach, gdy wpadł do Bożeny, ten zmierzył go spojrzeniem, po
którym chyba powinny były znikać, jedna po drugiej, jego komórki
tłuszczowe. Zamiast tego jednak Hubertowi zrobiło się tylko zimno.
Ani jedno słowo nie było
potrzebne. Miał sobie po prostu przypomnieć spotkanie sprzed
tygodnia.
Właśnie wtedy Bożena zaesemesowała, że się nie zobaczą, bo musi
iść na zakupy z mamą, więc wstąpił do barku w pawilonie naprzeciw
jej domu. Była akurat pora lunchu i zamówił kurczaka z frytkami. Jak
spod ziemi pojawił się Korenda, żeby kupić gazetę. Zauważył Huberta
i usiadł przy jego stoliku z zawodowym, jak mogło się wydawać,
uśmiechem.
- Widzę, że wybrał pan na pozór przyjemny sposób powolnego
rozstawania się z życiem - stwierdził beznamiętnie. - Ale chcę pana
poinformować, że umieranie na zawał serca jest jednym z najbardziej
nieprzyjemnych - cedził, uważnie obserwując jego reakcję. -
Radziłbym postarać się o coś spokojniejszego i mniej bolesnego. -
Wstał, najwyraźniej sądząc, że Hubert mało się przejął. - Zawsze
można kogoś poprosić o pomoc - rzucił z góry.
I kto przy zdrowych zmysłach zafundowałby sobie powtórkę! Jeszcze
pamięta te zimne, jasne oczy, niepasujące do opalonej cery, podobnie
jak lekki, ciemny zarost kontrastujący z jasnymi włosami. Tak wygląda
prawdziwy sadysta. Oczywiście, nawet on nie był wtedy w stanie
popsuć radości, jaką daje krojenie chrupiącej skórki i smakowanie
frytek wysmażonych dokładnie tak, jak trzeba.
W tym momencie, niestety, Hubert poczuł znajomy ból po lewej
stronie. Oczywiście żołądek. Źle znosi mięso i warzywa bez osłony.
Szybko posmarował niskocholesterolowym masłem kromkę świeżego
chleba z ulubionej piekarni. Doskonałe.
W ogóle całkiem nieźle. Cieszy się, że jutro zobaczy tę małą Darię.
Choć wcale nie jest taka mała. Wyższa od Bożenki. Zgrabna, kobieca,
inteligentna.
Spokojnie dopijając colę, włączył telewizor. Spikerka była bardzo
podobna do Bożeny, choć nie taka atrakcyjna. Nie do pomyślenia, jak
dziewczyna, która mogła tak jak ona wybierać,
zdecydowała się na kogoś w rodzaju Korendy. Trudno, trzeba jej to
wybaczyć.
Ekran telewizora stawał się coraz mniej wyraźny. Hubertowi śniły się
dwie kobiety. Zapięta pod szyję i owinięta śliwkowym szalem Daria i
ubrana w czarny podkoszulek Bożena.
Pni Iza Dolant poprawiła tabliczkę z napisem:
Otwarte 7-21.
Właśnie
przetarła i tak idealnie czystą szybę sklepu ogólnospożywczego,
połączonego z małym barkiem, przy ulicy Skrętnej. Ranek zapowiadał
się na cieplejszy niż poprzednie dni, więc miała nadzieję, że pogoda
wywabi z domów klientów po bułeczki i prasę.
Oparta o framugę drzwi prezentowała nogi oprawione w czarny,
wysoki obcas; nogi, których nie powstydziłaby się trzydziestolatka,
toteż ona, mimo swoich pięćdziesięciu sześciu, pozwalała sobie na
mini. Natomiast długością imponowały jej czarne, naturalnie falujące
włosy, uczesane z klasycznym przedziałkiem opadały poniżej jej
ramion.
Głęboko wciągnęła orzeźwiające powietrze. Na razie pusto, tylko
naprzeciw, w bramie pod piętnastką, pokazał się wysoki mężczyzna w
dresie i wełnianej czapeczce. To pan Piotr Niespał uzależnił się chyba
od porannego joggingu.
Westchnęła. Coś niedobrego z tym domem. Nie chodzi o to, że stary,
zaniedbany i samotnie stoi. Po prostu aż trudno opędzić się od złych
przeczuć. Najpierw we wrześniu zaginął miły chłopiec z parteru,
Damian. W listopadzie afera z „Eurydyką", salonem piękności
kilkadziesiąt metrów w lewo. Dla sklepu złote źródło klientów.
Niestety, lokal zamknięto na kłódkę, właściciele zdążyli zbiec przed
aresztowaniem.
Jeśli zdarzyło się dwa razy, musi być trzeci. To prawo działa jak świat
światem. I w zasadzie po wyburzeniu starych ruder nigdzie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin