Layton Edith - Wyzwanie.doc

(1165 KB) Pobierz

Edith Layton

Wyzwanie

 

1

Burdel był wielce osobliwy. Dżentelmen z Anglii miał w tej dziedzinie duże doświadczenie. Jako człowiek świato­wy, znany ze swych tolerancyjnych poglądów, odwiedził wiele takich przybytków: tandetnych, egzotycznych, a czasa­mi wręcz niebezpiecznych. Choć na swój sposób wszystkie były takie same. Podniecały mężczyzn charakterystycznym, intensywnym zapachem perfum i cygar, wspaniałościami ko­biecych ciał połyskujących w przyćmionym świetle lamp, zmysłowym śmiechem dochodzącym z półmroku. To miej­sce zaś pachniało jedzeniem i pastą do mebli. Lampy paliły się jasno. Chichoty i śmiechy brzmiały rubasznie. A jedyny­mi skrawkami obnażonych ciał były ręce i twarze.

Ten dom uciech, choć cechowała go atmosfera aż nazbyt domowa, niewątpliwie cieszył się powodzeniem.

-Jesteśmy na miejscu - oświadczył jego amerykański przyjaciel Geoff, rozcierając zziębnięte dłonie. Oddawszy rękawiczki i płaszcz pokojówce, rozglądał się w poszukiwa­niu znajomych twarzy.

- To Mary, moja przyjaciółka! - zawołał, śpiesząc w stro­nę pulchnej kobiety w średnim wieku, która wskazywała po­kojówce, gdzie położyć okrycia nowo przybyłych.

Gdy Geoff rozmawiał z panią domu, angielski dżentelmen wszedł do salonu, w którym rozpalono na kominku. Ogrzewa­jąc ręce, omiatał wzrokiem wyściełane kanapy, szmaciane dywaniki na drewnianej podłodze, porcelanowe pieski nad ko­minkiem, oprawione w ramy angielskie pejzaże na kwiecistych

ścianach. Miejsce to wydawało się bardziej odpowiednie do wypicia filiżanki herbaty niż uciech cielesnych.

Oprócz niego w pokoju znajdowały się cztery kobiety i siedmiu mężczyzn, którzy z nimi flirtowali. Ale żaden z nich nic przejawiał ochoty, by udać się na górę, choć go­ dzina była już późna, a pogoda na dworze coraz gorsza. Ko­biety zdawały się bardziej zaspakajać męskie apetyty na mię­so z jarzynami niż ich najskrytsze żądze.

Może dlatego, iż były równie podniecające co stulistne ró­że wymalowane na tapetach pokrywających ściany salonu. Miały na sobie proste suknie o talii podwyższonej, zgodnie z aktualną modą. Lecz to było wszystko, co miały do zaofe­rowania. Gdyby zdecydowały się na odpowiednio głębokie dekolty, mogłyby pokazać swe prężne piersi. Te, które nie były damami, pewnie by tak zrobiły. Ale suknie tych kobiet zapięte były aż pod szyję. Całkiem rozsądnie przy takiej pogodzie, aczkolwiek to nie rozsądku mężczyźni szukali w domu publicznym. Szale spowijające ramiona zakrywały wszystko, co ewentualnie mogłoby okazać się interesujące. A twarze rozczarowywały. Były młode, pospolite i bez cie­nia makijażu.

Jednakże każda z tych kobiet, choć były otulone szalami, zakryte po czubek nosa, o twarzach bez odrobiny różu, pu­dru, i całkowicie pozbawione powabu, miała przynajmniej jednego towarzysza, wsłuchującego się w wypowiadane przez nią słowa i drugiego, który starał się ją rozbawić. Angielski dżentelmen zwiedził większość wspaniałych an­gielskich, europejskich i tutejszych miast. A teraz przebywał w małej mieścinie nad ogromną rzeką w Nowym Świecie. Rzeczywiście nowy, wspaniały świat. Uśmiechnął się, odda­jąc w milczeniu hołd odwadze Amerykanów, których sama myśl o tym, za co wkrótce zapłacą, potrafiła tak oczarować i podniecić.

Ponieważ widywał już rzeczy bardziej dziwne, nie był szczególnie zainteresowany tym, co dom mógł mu zaofero­wać, wyjąwszy podstawowe wygody. Postanowił z nich sko­rzystać. Przysunął się bliżej kominka i westchnął z przyjemnością, gdy krew znów zaczęła krążyć w jego zdrętwiałych od zimna stopach. Może miejsce to nie było zbyt podnieca­jące, lecz okazało się całkiem odpowiednie na tak okropną noc. Lodowata mżawka zmieniła się w marznący deszcz ze śniegiem, który zacinał o szyby i uderzał w komin. Gdy śnieg spadał na palenisko, z komina ulatywały obłoki pary. Zgodnie z prawdą oświadczył już wcześniej Geoffowi, że przemarzł na kość, jest zmęczony, a jedyną rzeczą, jakiej pragnie tego wieczoru, jest czyste, miękkie łóżko.

„Twoje życzenia są takie zwyczajne, powiedziałbym wręcz, że zbyt zwyczajne!" zaprotestował Geoff. „Masz nas za pro­wincjuszy z Wirginii? Pewnie tak wypadamy w porównaniu z tobą. Ale i my mamy coś do zaoferowania. Rano pokazałem ci najlepszą ziemię w okolicy. Jutro obejrzymy najwspanialsze konie. Dziś wieczór zaprowadzę cię do najlepszego hotelu i zapewnię czarujące, damskie towarzystwo, odpowiednie dla człowieka o twojej pozycji", dodał, mrugając porozumiewaw­czo. „Mogę cię zapewnić, że warto zawrzeć znajomość z tymi uroczymi, młodymi stworzeniami".

Pozwolił się więc zaprowadzić Geoffowi do tego domu na obrzeżach uroczego miasteczka zamiast do oberży, którą zauważył po przyjeździe. Geoff był bardzo pomocny, po­traktował go jak przyjaciela tylko na podstawie listu poleca­jącego, poświęcił mu cały dzień, oprowadzając po różnych nieruchomościach, obiecał pokazać wspaniałe konie, z któ­rych słynęła okolica. Gość nie chciał go obrazić. Spędzili więc zimne popołudnie w odkrytym powozie i wysiadali jedynie po to, by przespacerować się po zamarzniętych parcelach.

A teraz stał posłusznie w salonie burdelu, choć bardziej pożądał ciepła i odpoczynku niż chwilowej przyjemności w ramionach jednej z obecnych tu kobiet. Starzeję się, po­myślał, uśmiechając na wspomnienie czasów, gdy za nic nie wszedłby do żadnego łóżka - łoża śmierci nie wyłączając - samotnie, bez towarzyszki, ładnej czy brzydkiej.

Ciepło panujące w salonie sprawiło, że poczuł się senny. Lecz nie chciał pozwolić sobie na sen, dopóki nie znajdzie się w pokoju z drzwiami zabezpieczonymi sztabą, a pod poduszkę

nie włoży pistoletu. Był zbyt doświadczonym podróżnikiem, by zapomnieć o środkach ostrożności Choć niejednokrotnie znużony, zawsze zwracał uwagę na to, co się wokół niego dzie­je. A w tym otoczeniu, choć tak przytulnym, było coś dziwne­go, coś, co go zastanawiało i kazało mieć oczy otwarte.

Żadna z kobiet nie zbliżyła się jeszcze do niego.

Nie był próżny, lecz znał swoją wartość. Choć nie był na tyle niemądry, by się z nią afiszować w obcych krajach, pew­nych rzeczy nie był w stanie ukryć. Akcent zdradzał jego miejsce urodzenia, pozycję, pochodzenie. Starał się nie zwra­cać na siebie uwagi, lecz nie widział potrzeby podróżowania w przebraniu. Poza tym czuł się lepiej, gdy był wykąpany i do­brze ubrany. W tym zaścianku, czystość i spokojna elegancja natychmiast zdradzały przynależność do wyższych sfer.

Był gładko ogolony, włosy miał schludnie przycięte. Na jego strój składały się klasyczny, błękitny żakiet, nieskazitel­ny fular, rdzawa kamizelka, śnieżnobiała koszula, płowożół- te spodnie i lśniące buty z krótką cholewką. Każdy ścieg wy­szedł spod wprawnej ręki, każda część garderoby była tak nienaganna, iż nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że dba o nią ktoś inny. Twarz, sylwetka, każdy cal szczupłego, wy­sokiego ciała świadczył o zamożności.

A mimo to zaledwie przyciągał spojrzenia kobiet, nieśmia­łe i szybko zresztą skrywane. Wszędzie by go to zadziwiło. A w domu publicznym wydało mu się nieomal cudaczne. Nie martwił się brakiem zainteresowania, ciekaw był jedynie przy­czyny. Choć zaniepokoiło to kogoś innego.

-Nie sądź, proszę, iż zapomnieliśmy o tobie! - odezwał się jego towarzysz, zbliżając się. - Musiałem nadrobić towa­rzyskie zaległości, starzy przyjaciele i sąsiedzi, sam rozu­miesz. A teraz pozwól, że cię przedstawię Mary Ames, pani tej wspaniałej posiadłości.

Anglik skłonił się pulchnej burdelmamie, a jego przewod­nik kontynuował:

-Mary, to mój nowy przyjaciel Wycoff, przybysz z Lon­dynu. Przyjaciel i klient. Dziś właśnie zakupił parcelę w gó­rze rzeki, dawną ziemię Carlisle'a.

- O rety! - wykrzyknęła w podnieceniu pani Ames - a to ci wiadomość! Bardzo się zmartwiliśmy, gdy pan Carlisle po­rzucił to miejsce i wrócił do Anglii, bo przyjemnie jest mieć sąsiadów, nieprawdaż? Lecz nie miał zamiłowania do ziemi i ani cienia inicjatywy. Narzekał na klimat i jedzenie; ciągle marudził, że tak trudno kupić gazetę, choć nasza jest dosko­ nała, ale jemu chodziło, ni mniej ni więcej, tylko o London Times. Czy zamierza pan zamieszkać w jego domu? A może ma pan dużą rodzinę i ten będzie za mały? Carlisle miał tyl­ko troje dzieci...

Ojej! - westchnęła głośno, gdy Wycoff mężnie podniósł do ust jej pulchną, pachnącą cebulą dłoń. - Patrz i ucz się, Geoff - zatrajkotała do stojącego obok przyjaciela, a na jej policzkach wykwitły rumieńce. - Niewielu mężczyzn w dzi­siejszych czasach całuje kobiety w rękę. - Cofnęła dłoń i po­patrzyła na nią, jakby kończyna dopiero co jej wyrosła. Następnie rozpromieniona spojrzała na gościa.

- Proszę spocząć, panie Wycoff. Chciałabym, by pan do­brze się tu czuł, bo to przecież nasz dom, bez względu na użytek, jaki musimy z niego robić. Proszę jednak nie myśleć, iż nie sprawia to przyjemności wszystkim zainteresowanym.

Napije się pan brandy? - zapytała, gdy Wycoff uśmiech­nął się w odpowiedzi na jej paplaninę. - Lucy! - pisnęła przez ramię. - Jest tu ktoś, komu potrzeba twoich orzeźwiających trunków!

Wycoff uśmiechnął się. Zagadka została rozwiązana. Więc to z Lucy chciała połączyć go w parę. Dlatego trzymała inne dziewczęta z dala od niego. Miał nadzieję, że Lucy jest warta wyróżnienia, na które w przekonaniu madam wyraźnie za­sługiwała. Uśmiechnął się w duchu do siebie. Jeżeli nie ona, to przynajmniej on, odpowiednio zachęcony, stanie prawdo­ podobnie na wysokości zadania. Jednakże, nie miał na to spe­cjalnej ochoty. Lubił uprawiać miłość, lecz nie wtedy, gdy musiał za nią płacić. W dodatku był bardzo zmęczony.

Tym się jednak nie przejmował. Takie kobiety ceniły bar­dziej pieniądze niż sam akt, więc cokolwiek się wydarzy, ta Lucy i tak będzie zadowolona. Prawdę mówiąc, nie dbał

o to, co się wydarzy, ponieważ wszystko, co zaprowadzi go szybciej do łóżka, i tak będzie największą przyjemnością te­ go wieczoru.

- Nie wiem, co poczęlibyśmy bez naszej Lucy - szczerze przyznała pani Ames. - Jest taka pomocna we wszystkim i każdemu. Pięknie szyje, wspaniale gotuje, śpiewa jak anioł i tak samo wygląda, zaraz, się pan przekona. Kochana dziew­czyna, prawdziwy skarb, choć nigdy jej tego nie powiem w oczy, bo z pewnością byłaby zakłopotana i obróciła wszystko w żart. Ma poczucie humoru, lecz proszę się nie obawiać. Nigdy nie zachowuje się niewłaściwie, cicha i skromna z niej kobieta. Jest ogromnie wrażliwa, choć stara się to ukryć, ale czy można ukryć dobre wychowanie? I ni­by po co? Lecz jej chodzi o to, by inni czuli się swobodnie, taki ma sposób bycia. Od razu widać, jaką jest damą. Lucy też pochodzi z Anglii. Pewnie oboje macie dużo wspólnego. Jestem pewna, że świetnie się zrozumiecie.

Wycoff przytaknął, choć skrzywił się nieznacznie. Pani Ames wychwalała dziewczynę w większym stopniu, niż pro­ponowała jej usługi na dzisiejszą noc. Ale kto wie? Może w tej części świata tak znajduje się kobietom mężów. Chociaż męż­czyzn było tu więcej niż kobiet, kraj był młody, surowy, wieś jeszcze niezaludniona. Mówiono mu, że Amerykanie robią wszystko szybciej. Uśmiechnął się na wspomnienie, jak te sa­me sprawy załatwiano w Londynie, gdzie matrony i opiekun­ki oferowały konkurentom młode kobiety na zakończenie każdego wieczoru u Almacka. Zachciało mu się śmiać. Może to nie był taki głupi pomysł.

Chociaż... subtelna część jego natury wzdrygnęła się na myśl o tej prostej, niewielkiej kobiecinie, która stręczyła mu jedną ze swoich dziwek jako ewentualną towarzyszkę życia. Jednocześnie ta druga część, stąpająca twardo po ziemi wy­śmiała szyderczo owe skrupuły, przypominając mu, kim jest, kim był, co robił i dlaczego znalazł się w tym miejscu. To nie on miał prawo rzucić kamieniem.

- Dziękuję pani - wycedził - jestem pewien, że wyda mi się równie czarująca, co zabawna.

Zakładał, że będzie znała swoje rzemiosło. Niczego więcej nie oczekiwał. Był dżentelmenem, prawienie komplementów przychodziło mu z łatwością. Jego twarz rzadko wyrażała więcej, niż sam chciał pokazać. I dlatego jego reakcja była tak zdumiewająca, nawet dla niego samego, gdy kobieta z tacą pełną butelek i kieliszków podeszła do nich. Zamrugał i zwy­czajnie zaczął się na nią gapić, gdy składała swój ciężar na bla­cie stojącego obok stołu.

Kobieta wyprostowała się, spojrzała na niego i również na moment znieruchomiała. Jej twarz pojaśniała nagłym zadowo­ leniem, a oczy złagodniały. Ale szybko się opanowała i spuści­ła powieki. Skierowała wzrok ku butelce stojącej na tacy.

-Ma pan ochotę na trochę brandy? - zapytała spokojnie, głosem dobrze wychowanej osoby. - Chociaż wielu z obec­nych tu panów preferuje domowe wyroby, ja polecam jed­nak tę. Przebyła daleką drogę z Francji i jest najlepszą, jaką mamy.

Był wygadany i obyty, więc odpowiedział natychmiast, obrzucając ją jednocześnie taksującym, pożądliwym, przy­jemnie zadziwionym spojrzeniem.

-Aż z Francji, powiada pani? Ja przybywam z Anglii, więc skuszę się chyba na kieliszeczek towarzyszki podróży. A tak przy okazji, pani też pochodzi z daleka, nieprawdaż, moja droga?

Teraz z kolei ona zamrugała. Jakże pięknie to zrobiła, za­dumał się, obserwując, jak odzyskuje panowanie nad sobą. Lecz cokolwiek by zrobiła, okazałoby się równie urocze. Była prześliczna. Choć nie tak już młoda jak pozostałe kobie­ty, to jeszcze nie tak stara jak jej pracodawczyni. Ani dzier­latka, ani matrona. Ocenił ją na trzydzieści kilka lat. Idealny wiek dla niego. Dostatecznie mądra, by wiedzieć, czego chce i znać się na swym rzemiośle, nie za stara, by się nim znużyć. Biegła w sztuce konwersacji i doświadczona. Odczuł nagłe zadowolenie, że pozwolił się tu dziś wieczór przyprowadzić. Ledwo mógł się doczekać chwili, gdy zostaną sami, a noc należeć będzie do nich. Prawdę mówiąc, żałował, że nie spo­tkał jej rok wcześniej. Potem, przypomniawszy sobie o jej

profesji, ucieszył się, że tak się nie stało. Ale na dzisiejszą noc? Doskonała.

Patrzył na nią z aprobatą. Była w pełnym rozkwicie swej kobiecości. Wspanialej kobiecości.

Miała długie jedwabiste rzęsy, ocieniające ciemnoniebie­skie oczy. Kasztanowe loki związała wstążką na czubku gło­wy, lecz wymykały się, opadając na smukłą szyję. Policzki miała gładkie i jasne, z wyjątkiem kilku zmarszczek w kąci­kach oczu, różowe usta, nieskazitelną cerę i kilka malutkich piegów na cudownie prostym nosku, dzięki którym jej twarz nie wyglądała zbyt surowo. Lecz czy mogłaby, przy tak wspa­niałych, aksamitnych ustach? Usta fascynowały. Dolna so­czysta warga i górna, wyrzeźbiona chyba ręką anioła.

Była tak niesamowicie atrakcyjna, że potrzebował dłuż­szej chwili, by móc ocenić całą sylwetkę. Wzrostu powyżej przeciętnego, z cudownościami znacznie powyżej przecięt­nej. Szczupła, lecz zaokrąglona w miejscach, w których jego zdaniem kobieta powinna byc zaokrąglona. Jej figura wręcz szydziła ze skromności sukienki, w którą była ubrana. Nie mógł się doczekać chwili, kiedy będzie ją mógł zdjąć z jej ki­bici. Wyprostował się, na nowo rozbudzony.

Lecz ona patrzyła na niego w taki sposób, jakby się prze­słyszała. Poczuł mrowienie na karku. Czuł się dziwnie onie­śmielony; zupełnie jakby się przejęzyczył. O Amerykanach mówiono, że są purytańscy. Nie zaobserwował tej cechy w czasie swoich podróży, lecz do tego okręgu przyjechał nie­dawno; niewykluczone, że jego mieszkańcy akurat tacy byli. A może to fałszywa pretensjonalność? Bez względu na okreś­lenie, czarująca Lucy wyglądała na zaskoczoną, a on poczuł się jak nieobyczajny głupiec. Zadrżał na myśl, iż może wy­glądać jak jeden z tych chichoczących, niezgrabnych męż­czyzn o rozgorączkowanym spojrzeniu, którzy wywołują u kobiet obrzydzenie. Nigdy nie lubił obrażać kobiet, bez względu na to, z jakiej klasy się wywodziły. A tej szczegól­nie nie chciał zdenerwować. Jego uwaga o posmakowaniu brandy, czy raczej o możliwości posmakowania, wyraźnie nią wstrząsnęła.

-Czy naprawdę to powiedziałem? - Pochylił przed nią głowę w ukłonie. - Mój dowcip ucierpiał bez wątpienia pod­czas podróży przez Atlantyk. Okazał się zbyt frywolny. Chciałem być jedynie zabawny, w żadnym razie zbyt poufa­ły. Proszę o wybaczenie, jeżeli panią obraziłem.

Pani Ames zachichotała nerwowo.

-Tak jakby pan mógł! Nie czujemy się obrażone, prawda, Lucy? Oczywiście, że nie - pospieszyła z odpowiedzią, za­nim Lucy zdołała się odezwać.

-Tak czy owak, jeżeli wdaliśmy się w to przedsięwzięcie, musimy się stać bardziej światowi. Nalej, proszę, trochę tej francuskiej brandy panu Wycoffowi. On jest z Londynu! Wy dwoje z pewnością będziecie mieli o czym porozmawiać. Ach! Zapomniałam cię przedstawić. Panie Wycoff, to jest Lucy Stone. Lucy, to przyjaciel Geoffa, pan Wycoff. Spodziewam się, że zostanie pan u nas na noc. Mam rację, panie Wycoff?

-Nie chciałbym się narzucać - odpowiedział Wycoff dla zachowania pozorów.

-Wcale się pan nie narzuca! - sapnęła pani Ames. - Po to tu jesteśmy. Czy Geoff nie opowiadał panu o nas? Jesteśmy nowi w branży, lecz chcemy się rozwijać, a ustne opinie są na­szą najlepszą reklamą. Inny rodzaj nam nie odpowiada. Uwa­żamy go za odrobinę... nieelegancki. Sam pan chyba rozumie?

Kieliszek w dłoni Wycoffa zatrzymał się w pół drogi do jego ust. Czuć się obrażoną przez pikantny żart skierowany pod adresem jednej z jej dziewczyn, i jednocześnie tak cheł­pić się swym rzemiosłem w obecności tejże? Potakiwał, od­zyskując równowagę. Żarty nie były tym samym co ustala­nie warunków wymiany. Madam miała rację. To był jedynie interes. W Londynie istniały przewodniki, zawierające wy­kazy takich firm. Dostawał ulotki, natarczywie zachwalają­ce burdele w większości wielkich miast, które odwiedził. Nie przypominał sobie, by wręczono mu jakąkolwiek na tym kontynencie. I,ecz kraj rozwijał się szybko, a wyrafinowane metody przyjmowały się także i tutaj.

-Czy rozumiem? - powtórzył. - Ależ oczywiście. Z pew­nością pani i pani goście nie byliby zadowoleni z obecności

przedstawicieli niższych klas. Bardzo rozsądnie z pani stro­ny, iż zaprasza pani klientów tak dyskretnie. Jestem pewien, że pani... personel to również docenia - dodał z chytrym uśmieszkiem przeznaczonym dla Lucy. - W pełni rozumiem. Gdyby reklamowała pani wdzięki panny Lucy w takim stop­niu, w jakim o nich napomknęła, wiem, że nigdy nie udałoby mi się z nią porozmawiać, czy spędzić choć chwilę sam na sam dzisiejszego wieczoru.

Ze zdumieniem spostrzegł, jak oczy Lucy rozszerzają się. - Nie spędzi pan z nią ani minuty, tym bardziej sam na

sam - przerwał mu szorstko męski głos.

Mężczyzna był wyraźnie wściekły. Podszedł do Lucy, stanął u jej boku, spoglądając na Wycoffa spode łba. Około trzy­dziestki, śniady i ciemnowłosy, z zaskakująco jasnymi oczami, które płonęły wściekłością. Mocne rysy wykrzywiał gniew, muskularne ciało napięło się, ręce opuszczone wzdłuż boków zacisnęły się w pięści.

Wycoff wzdrygnął się. Było to frustrujące, lecz doznawał już większych rozczarowań. Ubranie tego człowieka, choć schlud­ne, świadczyło o jego miejscowym pochodzeniu. Ani chybi stały klient, który już zaplanował, iż spędzi noc ze swą ulubie­nicą. To przypomniało Wycoffowi o profesji tej kobiety, o rze­czywistości, o której dla wygody zapomniał. Wydała mu się od razu mniej atrakcyjna. Nie należał do mężczyzn, którzy lubią dzielić się swymi kochankami. Miał tego dość w przeszłości.

-Rozumiem - odpowiedział pojednawczo, kłaniając się rozgniewanemu mężczyźnie. - Proszę mi wybaczyć. Nie wie­działem, iż jej czas został już zarezerwowany.

-Jej czas? - zapytała Lucy; oczy jej płonęły. - Ma pan na myśli mój czas? I... zarezerwowany} - wymruczała, usiłując zabić wzrokiem obu mężczyzn. - Cóż, mój panie, to ja decy­duję o moim czasie. A ty o rym doskonale wiesz, Williamie! - rzuciła w stronę mężczyzny stojącego u jej boku. - Ty sobie nie życzysz, by on spędzał ze mną czas? A to dobre! Od kie­dy to możesz mi rozkazywać?

-Stanąłem jedynie w twojej obronie, Lucy - odpowiedział przepraszająco, choć patrzył na Wycoffa.

-Nie ma takiej potrzeby, zapewniam pana - powiedział Wycoff. - Wystarczyłoby zwykłe nie. Nie mam zwyczaju zmuszania młodych kobiet. Starszych też zresztą nie. Jeżeli Lucy nie zechce spędzić ze mną nocy, wystarczy, gdy mi to powie, a ja zrozumiem.

Mężczyzna, którego Lucy nazwała Williamem, odwrócił się w jej stronę.

-Nie pojmujesz jeszcze? O to mi właśnie chodziło. Ten człowiek traktuje cię, jakbyś była na sprzedaż! - Popatrzył na nią tryumfująco.

-On jest z Anglii! - wykrzyknęła pani Ames, przenosząc wzrok z jednego mężczyzny na drugiego. - Dlatego tak trud­no mu zrozumieć. On nigdy nie miał na myśli... Jak śmiesz coś takiego przypuszczać? Przeproś natychmiast, Williamie Bellows! Nie życzę sobie, by ktoś mówił takie rzeczy w mo­im domu. I to jeszcze do gościa. I w obecności Lucy i dziew­cząt. Wstydź się!

Wycoff rozejrzał się wokoło. Byli ośrodkiem zaintereso­wania wszystkich osób zgromadzonych w salonie. Kobiety przestały rozmawiać i wpatrywały się w nich, najwyraźniej zgorszone. Ponury grymas zagościł na ustach mężczyzn. A zaskoczony Geoff wręcz osłupiał. Wycoff podniósł głowę, a oczy mu się rozszerzyły. Popatrzył na Lucy zdumionym wzrokiem. Ona nie była dziwką! To nie był dom publiczny! Czymkolwiek to wszystko u diabła było, na pewno nie tym, o czym myślał i co niefrasobliwie sugerował.

Nie pamiętał, by zdarzyło mu się kiedykolwiek tak długo zwlekać z odpowiedzią. Gdy wreszcie się na nią zdobył, za­uważył, że Lucy ze zdziwieniem obserwuje jego zdenerwo­wanie i przerażenie.

- Proszę o wybaczenie - powiedział Wycoff, usiłując za­chować choć szacunek do samego siebie. - Źle się zachowa­łem. W najbardziej żenujący sposób. To nieporozumienie, które wynikło wyłącznie z mojej winy. Proszę mi wybaczyć. Już wychodzę i jest mi naprawdę bardzo przykro, że panią obraziłem. Choć nigdy nie miałem takiego zamiaru, proszę mi wierzyć.

-Chce pan powiedzieć, że londyńscy dandysi zawsze roz­mawiają z kobietami, jakby były ladacznicami? - zapytał William, krzywiąc usta.

-Nie chcę, by ktokolwiek wypowiadał to słowo w tym pokoju! - sapnęła pani Ames.

-Więc niech on wyjdzie z tego pokoju i tego domu - warknął William. - Pistolety czy szpady, a może pięści, jeżeli to panu odpowiada. O świcie lub teraz, mnie wszystko jedno.

-Mnie również - odpowiedział spokojnie Wycoff - lecz nie sądzę, by należało rozstrzygać tę kwestię tu i teraz, choć­by ustnie, w obecności dam.

-Nie tu, nie teraz ani nigdzie indziej! - wykrzyknął Geoff. - To moja wina. - Puknął się ręką w czoło. - Pokazywałem ci farmy do kupienia. Obiecałem konie, na które mógłbyś po­ stawić... a później... czekaj, czekaj, niech się zastanowię. - Ach! Obiecałem ci hotel i damskie towarzystwo - wyliczał jednym tchem. - Nie ma wątpliwości - odezwał się do pani Ames - wspomniałem o towarzystwie pięknych kobiet. Więc przyszliśmy tutaj, gdzie wszyscy, jak zwykle, zalecają się i flirtują z pani ślicznymi dziewczętami. Ale skąd on miał o tym wiedzieć? Potem poczęstowaliśmy go alkoholem i za­pytaliśmy, czy zostanie na noc.

-Wielkie nieba! Cóż innego mogłeś se pomyśleć? - zapy­tał Wycoffa, zapominając w ferworze o zasadach gramatyki.

-Geoff! - jęknęła pani Ames. - Powiedz, że tego nie zro­biłeś. Biedny pan Wycoff. Jest bardziej ofiarą, niż winowaj­cą. A ja jeszcze opowiadałam, że jesteśmy nowi w branży. Dobry Boże! Panie Wycoff - powiedziała, prostując się na całe pięć stóp swej wysokości - my prowadzimy hotel, nic poza tym. Dziewczęta, które pan tu widzi, to moje córki, Harmony, Bess, Jenny, i nasza kuzynka Sally. Lucy jest również naszą kuzynką, to znaczy wyszła za mąż za kuzy­na mego męża. A jeżeli o nim...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin