Anne Holt - To co się nigdy nie zdarza.pdf
(
1174 KB
)
Pobierz
ANNE HOLT
TO CO SIĘ NIGDY NIE ZDARZA
Ludziom dzisiejszego pokroju znana jest wyłącznie jedna - i
zawsze ta sama - radykalna nowina: jest nią śmierć.
Walter Benjamin, „Park Centralny" (tłum. H. Ortowski)
Straciła już rachubę, ilu uśmierciła. To zresztą nie miało
żadnego znaczenia. Jakość była ważniejsza od ilości w większości
dziedzin. Również w tej, chociaż przyjemność, jaką sprawiało ory-
ginalne podejście do problemu, z upływem lat straciła nieco bla-
sku. Nieraz się zastanawiała, czy nie poszukać innego zajęcia. Od
czasu do czasu przechodziło jej przez myśl, że życie jest pełne
możliwości dla takich jak ona. Kłamstwo. Była za stara. Czuła się
zmęczona. Ale nic więcej nie umiała robić. No i zajęcie było lukra-
tywne. Od stawki za godzinę kręciło się w głowie. Potrzebowała
czasu, by po wszystkim dojść do siebie.
Tak naprawdę dobrze się czuła, kiedy nic nie robiła. Tutaj
nie miała nic do roboty. A jednak nie czuła się dobrze.
Może i lepiej, że tamci z nią nie pojechali.
Wino w każdym razie było przereklamowane. Drogie i
miało kwaśny posmak.
1
Na wschód od Oslo, tam gdzie wzgórza się spłaszczają,
schodząc ku miasteczku przy stacji kolejowej, co roku nawiedza-
nemu przez powódź z wylewającej rzeki Nit, samochody zamarzły
w nocy. Piesi naciągali czapki na uszy i mocniej owijali szyje sza-
likami, kłusując w pieskim zimnie do odległego o kilometr przy-
stanku autobusowego przy głównej drodze. Domy przy małej
ślepej uliczce odcięły się od mrozu zaciągniętymi zasłonami i
śnieżnymi zaspami. Z okapu nad wejściem do starej willi pod la-
sem zwisały metrowej długości sople niczym czyhające katastrofy.
Dom był biały.
Za drzwiami wejściowymi z oprawionymi w ołów szyb-
kami i mosiężną klamką, w znajdującym się na lewo od niezwykle
dużego holu gabinecie zdobionym sztuką minimalistyczną i okaza-
łymi meblami, za olbrzymim biurkiem wśród pudeł z nieotwartymi
listami siedziała - martwa kobieta. Głowę miała odrzuconą w tył,
przedramiona spoczywały na podłokietnikach. Szeroka smuga za-
krzepłej krwi ciągnęła się od dolnej wargi w dół odsłoniętej szyi,
dzieliła się na wysokości piersi i ponownie zlewała na imponująco
płaskim brzuchu. Zakrwawiony był również nos. W świetle sufito-
wej lampy zmienił się w strzałę wskazującą ciemny otwór - usta. Z
języka, najwyraźniej usuniętego, został ledwie strzęp. Cięcie czy-
ste, brzeg rany ostry. W pokoju było ciepło, wręcz gorąco.
Sigmund Berli, komisarz z Kripos, Centrali Policji Krymi-
nalnej, wyłączył wreszcie telefon komórkowy i mrużąc oczy, spoj-
rzał na cyfrowy termometr umieszczony tuż przy panoramicznym
oknie wychodzącym na południowy wschód. Mróz na zewnątrz
dochodził do dwudziestu dwóch stopni.
- Dziwne, że szyby nie pękają - powiedział i delikatnie po-
stukał w szkło. - Czterdzieści siedem stopni różnicy między tempe-
raturą wewnątrz i na zewnątrz. Dziwne.
Nikt go nie słuchał.
Pod jedwabnym szlafrokiem ze złotymi połami zmarła ko-
bieta była naga. Pasek leżał na podłodze. Młody funkcjonariusz z
Komendy Okręgowej Policji w Romerike aż się cofnął na widok
żółtego zwoju.
- Cholera! - zaklął, ale zaraz pogładził się po głowie z za-
kłopotaniem. - Byłem pewien, że to wąż.
Brakująca część ciała kobiety leżała przed nią na podkładce
do pisania, artystycznie opakowana w celofan. Z czerwieni wysta-
wał czubek. Pulchna egzotyczna roślina, blada tkanka z jeszcze
bledszymi kubkami smakowymi i sinymi smugami od czerwonego
wina w bruzdach i załomkach. Do połowy opróżniony kieliszek
chwiał się na pliku papierów przy samej krawędzi biurka. Butelki
nigdzie nie było widać.
- Nie moglibyśmy przynajmniej zakryć jej cycków? - burk-
nął sierżant. - Tak nie może być, żeby ona tylko...
- Jeszcze się wstrzymamy - odparł Sigmund Berli. Wsunął
komórkę do kieszeni na piersi, uklęknął i zmrużonymi oczami
przyglądał się martwej kobiecie. - To zainteresuje Yngvara - mruk-
nął.
- No i jego panią.
- Co?
- Nic. Wiemy coś o czasie?
Berli zdusił kichnięcie. Cisza panująca w pokoju szumiała
mu w uszach. Podniósł się sztywno, niepotrzebnie otrzepując kurz
ze spodni. Przy drzwiach do holu stał funkcjonariusz w mundurze.
Z rękami założonymi na plecy, niespokojnie przenosząc ciężar
ciała z nogi na nogę, patrzył przez okno, odwracając wzrok od
ciała. Jeden świerk wciąż był świątecznie ustrojony. Tu i ówdzie w
miejscach, gdzie światło dzienne nie docierało pod zaśnieżone ga-
łęzie, słabo świeciły lampki.
- Czy nikt tutaj nic nie wie? - spytał poirytowany Berli. -
Nie potraficie nawet wstępnie określić godziny zgonu?
- Wczoraj wieczorem - odezwał się wreszcie ten drugi. -
Ale na razie za wcześnie, żeby...
- .. .żeby coś powiedzieć - dokończył Sigmund Berli. -
Wczoraj wieczorem. A więc czas bardzo niepewny. Gdzie jest...
- Nie ma ich w każdy wtorek, znaczy rodziny. Męża i sze-
ścioletniej córki. Jeśli o to... - Sierżant uśmiechnął się niepewnie.
- Owszem - odparł Berli. - Język... - Przyglądał się pa-
czuszce leżącej na blacie. - Obcięty, kiedy jeszcze żyła?
- Nie wiem. Mam tu papiery dla ciebie, a ponieważ już za-
kończyli badania i wrócili do komendy, to ty może...
- Tak - powiedział Berli, ale sierżant nie był pewien, na co
ta zgoda. - Kto ją znalazł, skoro rodziny nie ma?
- Pomoc domowa. Filipińczyk, który przychodzi w każdą
środę o szóstej rano. Zaczyna od dołu, żeby za wcześnie nie budzić
rodziny. Sypialnie są na górze, na piętrze.
- Tak - powtórzył Berli bez zainteresowania. - Nie ma ich w
każdy wtorek?
- Przecież ona o tym mówiła - powiedział sierżant. - W wy-
wiadach i w ogóle. Że co wtorek wyprawia męża i dziecko z domu.
Że wszystkie listy przegląda sama. Poczytuje sobie za honor...
- Rzeczywiście - mruknął Berli, lekko wsuwając długopis
do jednego z pudeł pełnych listów. - Przejrzenie tego wszystkiego
przez jedną osobę jest po prostu niemożliwe.
Znów spojrzał na zwłoki. -
Sic transit gloria mundi -
stwierdził, wpatrując się w usta.
- Teraz na nic jej się nie przyda status gwiazdy.
- Zebraliśmy już mnóstwo wycinków, wszystko leży go-
towe...
- Dobrze, dobrze. - Berli przerwał mu machnięciem ręki.
Cisza znów stała się niemal namacalna. Nie dochodziły
żadne odgłosy z ulicy, nie tykał żaden zegarek. Komputer był wy-
łączony. Radio świeciło czerwoną diodą z witryny przy drzwiach.
Na szerokiej półce nad kominkiem balansowała bernikla kanadyj-
ska zastygła w locie. Łapy jej wyblakły, w ogonie prawie nie było
piór. Mroźny dzień rysował bezbarwny prostokąt na dywanie pod
oknem. Sigmund Berli czuł krew pulsującą w uszach; nieprzy-
jemne wrażenie znalezienia się w mauzoleum kazało mu potrzeć
palcem nos. Nie wiedział, czy jest zirytowany, czy zażenowany.
Kobieta wciąż siedziała na krześle z rozsuniętymi nogami i obna-
żonymi piersiami, z pustą jamą ust. Okaleczenie pozbawiło ją nie
tylko ważnego organu, lecz poniekąd ograbiło również z człowie-
czeństwa.
- Zawsze narzekacie, jeśli wezwie się was za późno - ode-
zwał się wreszcie sierżant. - Dlatego zostawiliśmy wszystko, jak
było, chociaż, jak już mówiłem, skończyliśmy większość...
- Nigdy nie skończymy - odparł Berli. - Ale dziękuję. Do-
brze zrobiliście. Zwłaszcza że chodzi o nią. Czy prasa już...
- Jeszcze nie. Zwinęliśmy Filipińczyka, będzie siedział na
przesłuchaniu, jak długo uda nam się to przeciągnąć. Na zewnątrz
staraliśmy się być ostrożni. Przecież ważne, żeby zabezpieczyć
ślady, szczególnie w takim śniegu, i sąsiedzi pewnie zaczęli już się
trochę zastanawiać. Na razie żaden nie mógł nikomu dać cynku.
Prawdopodobnie najbardziej interesuje ich nowa księżniczka.
- Przelotny uśmiech szybko przeszedł w powagę. - Ale ja-
sne jest, że... Sławna Fiona zamordowana, we własnym domu, i to
Plik z chomika:
uzavrano
Inne pliki z tego folderu:
Anne Holt - To co się nigdy nie zdarza.mobi
(616 KB)
Anne Holt - To co się nigdy nie zdarza.pdf
(1174 KB)
Anne Holt - Wybor pani prezydent.pdf
(1235 KB)
Anne Holt - Slepa bogini.pdf
(1090 KB)
Anne Holt - Blogoslawieni, ktorzy pragna.pdf
(736 KB)
Inne foldery tego chomika:
A. V. Geiger
A.& B.Strugaccy
A.F. Brady
A.J. Finn
A.J. Kazinski
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin