Miroslav Zamboch & Jiri W. Proc - Tom 06 - Ze smiercia za plecami.rtf

(3358 KB) Pobierz
Miroslav Zamboch & Jiri W. Prochazka

             

             

              Miroslav Žamboch

             

              Agent JFK 06

             

             

             

              Ze śmiercią za plecami

             

             

              SPIS RZECZY

             

              Dama i lodziarz .................................................................................................................... 3

              Zbyt wiele podejrzeń .......................................................................................................... 18

              Blondynka doskonała ......................................................................................................... 26

              Prawie gładki start .............................................................................................................. 34

              Dama i lodziarz .................................................................................................................. 42

              Twardzi ludzie w twardym świecie .................................................................................... 48

              Bandziory i czynnik korozyjny .......................................................................................... 57

              Dama w szkole ................................................................................................................... 64

              Przeczucie zła ..................................................................................................................... 68

              Ujawnienie zła .................................................................................................................... 79

              Polowanie na damę ............................................................................................................. 88

              Dotyk zła ............................................................................................................................ 94

              Dama i lodziarz ................................................................................................................ 105

              Trzech przeciw złu ........................................................................................................... 110

              Zespół ratunkowy ............................................................................................................. 123

              Ból, krew i śmierć ............................................................................................................ 126

              Sam przeciw wszystkim ................................................................................................... 131

              Fucha Vincenta Vegi ........................................................................................................ 134

             

             

              Dama i lodziarz

              Pług śnieżny przejechał z warkotem, nasypując na szklaną ścianę

              jeszcze większy wał śniegu, jfk odwrócił wzrok od zniechęcającego widoku

              nieba i spojrzał w kierunku baru. Ale nadal w lśniącej powierzchni ścian

              odbijał się obraz śnieżnej katastrofy.

              W najodleglejszej części sali siedziało trzech mężczyzn. Ciepłe

              płaszcze i rękawice zostawili na wieszakach, popijali kawę, rozprawiając o czymś z ożywieniem.

              Barman właśnie przyniósł im trzy kieliszki z napisem Finlandia.

              Kovař stwierdził, że jest mu zimno. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę, iż nosił na sobie

              sportowe spodnie z lekkiej bawełny i koszulę z krótkimi rękawami. Miał uczucie, że od czasu

              jego pobytu w mroźnym Praagu ani na chwilę nie przestało mu być zimno. Ostatnim, czego sobie

              życzył, był widok śniegu. Szatynka w jasnoniebieskich dżinsach, bordowych kozaczkach na

              wysokich obcasach i swetrze z norweskim wzorem spojrzała na niego badawczo i wróciła do

              swego czasopisma.

              Barman odszedł od stolika, opłukał dwie szklanki po piwie i postawił je na suszarce, obok

              ich błyszczących koleżanek. Potem spojrzał pytająco na Kovařa.

              - Martini z wódką. Smirnoff - zamówił JFK.

              - Wstrząsnąć, nie mieszać? - dowiadywał się barman z nieruchomą twarzą.

              - Dokładnie tak - przytaknął Kovař. - Gdzie tu jest najbliższy sklep z odzieżą?

              Zadźwięczał lód, barman położył przed Kovařem papierową serwetkę i dokładnie na jej

              środku postawił szklaneczkę.

              - Zaraz po drugiej stronie ulicy. Markowe ciuchy, ale da się w tym chodzić -

              poinformował Kovařa.

              JFK kiwnął głową i szybko wychylił podwójną porcję trunku.

              - Zaraz wrócę - oznajmił przez ramię, zmierzając ku drzwiom. Torbę podręczną, jedyny

              bagaż, jaki miał, zostawił na miejscu.

              Na zewnątrz przywitała go tak okropna pogoda, jak się obawiał. Wiatr, zawieja śnieżna,

              oblodzona jezdnia. Błyskające światła pługów śnieżnych już po kilkudziesięciu metrach ginęły w

             

              białej zamieci. Kolumny ciężarówek nadjeżdżały z pomocą obsłudze lotniska, która starała się

              utrzymać pasy startowe w stanie używalności. Kovař pochylił się, przycisnął ręce do ciała, aby

              zachować jak najwięcej ciepła, i biegiem ruszył w kierunku oświetlonej wystawy sklepu. Ominął

              zasypaną śniegiem mazdę, obok dostrzegł równie zaśnieżonego dostawczaka. Pomału tracił

              nadzieję, że lotnisko uda się utrzymać w eksploatacji. Wpadł do sklepu wraz z tumanem

              śnieżynek ciągnących się za nim niczym szal. Na błyszczącej posadzce płatki śniegu natychmiast

              zaczęły się topić. Nie bez trudu zamknął drzwi i napotkał trzy zainteresowane spojrzenia. Trzy

              sprzedawczynie, zadbane i ubrane w ciuchy mogące zajmować poczesne miejsce na wystawie

              sklepu, obserwowały klienta z zaciekawionym oczekiwaniem.

              - Dobry wieczór - powiedział Kovař, otrząsając krople wody ze swoich krótko

              ostrzyżonych włosów.

              Najstarsza ze sprzedawczyń, z młodzieżowym, rdzawym pasemkiem we włosach,

              krytycznie oceniła jego przyodziewek.

              Mam wrażenie, że chętnie rozejrzałby się pan za czymś, powiedzmy, cieplejszym niż to,

              co ma pan na sobie.

              - Dokładnie tak - wyszczerzył zęby Kovař.

             

             

              - Do baru wracał już wolniej, w solidnych zimowych butach, dobrych nawet do górskich

              wycieczek, spodniach z materiału nie przepuszczającego wiatru i porządnie ocieplonej kurtce z

              pół przepuszczalną podpinką. Na ramieniu niósł torbę z innymi częściami garderoby. Nie

              miał pojęcia, jak długo przyjdzie mu tu pozostać, ale nie wierzył, żeby jego bagaż dotarł

              prędzej niż za dwa dni.

              Już po kilku krokach stwierdził, że śniegu przybyło i, o ile to w ogóle możliwe, sypał

              jeszcze gęściej. Sznury świateł na pobliskiej autostradzie zniknęły, a niebo pociemniało jak pod

              wieczór, mimo że było ledwie po południu. Wszedł do baru, położył torbę pod wieszakiem i zdjął

              kurtkę. W lokalu przybyło jeszcze dwóch mężczyzn o nieokreślonym wyglądzie. Obaj mieli

              długie płaszcze, półbuty i, co dziwne, skórzane rękawice. Kovař osądził, że są to ofiary

              działalności dyspozytorów lotniska, takie jak on sam. Zanim zdążył podejść do baru, w drzwiach

              pojawiło się czterech pokrytych śniegiem mężczyzn w ciepłych kurtkach o praktycznym kroju.

              Gdy je zdjęli, dało się zauważyć pogniecione ubrania. Musieli to być pracownicy lotniska, którzy

              zakończyli swoją zmianę. Stłoczyli się przy barze i jeden przez drugiego zaczęli coś zamawiać.

              Kovař wzruszył ramionami z rezygnacją i rozejrzał się za stolikiem. Spotkał się przy tym ze

              spojrzeniem szatynki w czerwonych botkach i pytająco uniósł brwi. Prawie niedostrzegalnie

              skinęła głową. Był to gest tak delikatny, że mógł go zauważyć tylko ten, kto go oczekiwał.

              Kiedy usiadł, odłożyła czasopismo.

              - Ofiara nawałnicy? - zapytała.

              Kovař wskazał na telewizor, który barman właśnie włączył. Informacje pogodowe

              interesowały wszystkich.

              - Dokładnie tak - potwierdził.

              Spiker z żalem w głosie oznajmił, że tropikalny cyklon nasila się, loty na objętym jego

              zasięgiem terytorium są zawieszone i coraz więcej lotnisk jest zamkniętych.

              - Miałem lecieć zupełnie gdzie indziej, ale dzięki fatalnej pogodzie wylądowałem tutaj.

              Niestety, bez bagażu Chociaż do niczego by mi się w tej zadymce nie przydał.

              Barman dyskretnie zbliżył się do stolika. Sprawiał wrażenie człowieka idealnie

              stworzonego do swojej pracy. Zabrał filiżankę po espresso i zatrzymał się na krótką chwilę. Ta

              przerwa była przeznaczona na złożenie zamówienia. Taka naturalna oferta, zapobiegająca

              przedwczesnemu zakończeniu wizyty ze względu na wstrzemięźliwość czy z innych powodów.

              - Jeszcze raz to samo - powiedział Kovař i spojrzał pytająco na swoją towarzyszkę.

              - Dżin z tonikiem - zamówiła dla siebie. - Wstrząsnąć, nie mieszać? - powtórzyła pytanie

              barmana i zerknęła na Kovařa z rozbawieniem.

              - Pewien kolega nauczył mnie to pić, nie jest takie złe. - Uśmiechnął się do niej.

              Przez chwilę patrzyła na niego badawczo, jakby chciała stwierdzić, na ile poważnie może

              go traktować, potem odwzajemniła uśmiech: rozbawiony i uprzejmy. Prawie nie pasujący do

              baru pełnego cudzoziemców, zagnanych tu przez pogodę. Kovař zauważył, że jest opalona i

              mimo że ma nie więcej niż trzydzieści lat, w kącikach jej oczu pojawiają się delikatne

              zmarszczki.

              - To mi się podoba. A czym się pan zajmuje, razem z tym kolegą?

              Sprzedajemy lody „miś”, takie na patyku, i różne mrożonki. Hurtowo. Ale teraz jestem na

              urlopie. Chciałem użyć sobie słońca, ciepłego morza, a skończyłem tutaj.

              Zamówione alkohole pojawiły się na stoliku niczym za dotknięciem czarodziejskiej

              różdżki. Kovař przez chwilę miał uczucie, że mężczyźni w płaszczach poświęcają mu więcej

              uwagi niż pozostałym, ale to chyba było przywidzenie. W miejscowym zwyczaju leżało

              sprawdzanie, kim są uwięzieni tu nieszczęśnicy.

              - A pani? - zapytał Kovař, żeby nie rozmawiać tylko o nim. - Wygląda pani na tutejszą.

              Przytaknęła.

              - Jestem instruktorką narciarską. Czekałam na kilku bogatych ludzi uważających się za

              miłośników adrenaliny, którzy lubią próbować sportów ekstremalnych Płacą mi za to, żeby mieli

              uczucie, że to ekstremalne narciarstwo, ale nic złego im się przy tym nie przydarzy.

              - Ciekawsza praca niż sprzedawanie lodów - ocenił Kovař. - Mam jednak wrażenie, że

              dziś na pewno nie przylecą.

              Spojrzała na ekran telewizora, w którym informacje meteo przeplatały się z

              komunikatami o stanie lotniska.

              - Ani dziś, ani jutro. W pogodzie zrobił się niezły bigos. Dwa albo trzy dni potrwa, zanim

              sytuacja wróci do normy. Jeździ pan na nartach? W górach jest piękna pogoda, nie to co tu.

              Zaproponowałabym panu dobrą cenę, skoro już straciłam tę grupkę z San Francisco.

              Kovař pokręcił głową.

              - Nie jeżdżę na nartach, a nawet gdyby, to śniegu i lodu mam po uszy.

              Myślami znów wrócił do Praagu i świata powoli pogrążającego się w nowej epoce

              lodowcowej.

              - Podczas swojej ostatniej podróży służbowej dotarłem bardzo daleko na północ i

              zostałem tam dłużej, niż planowałem.

              - Na północ? Myślałam, że sprzedaje pan lody… -Zrobiła taką minę, jakby przyłapała go

              na dziecinnym kłamstwie.

              - Ależ tak - rzekł z powagą Kovař. - Eskimos też lubi zjeść coś dobrego, a ze

              składowaniem naszych produktów nie ma żadnych problemów. O ile nie śpieszy się pani do

              domu, zaprosiłbym panią na kolację. Jeśli poleci mi pani jakiś dobry lokal, do którego

              dostaniemy się przez te zwały śniegu. Nazywam się Kovař. John Francis Kovař.

              Zawahała się tylko przez krótką chwilę, co mu się bardzo spodobało.

              - Restauracja Muchassiego. W najgorszym razie dojdziemy tam na piechotę.

              - Muszę znaleźć jakąś kwaterę.

              - Jasne, zaprowadzę pana do hotelu, a pan przyjdzie później po mnie do domu. I też

              najlepiej na piechotę Wieczorem już nic nie przejedzie ulicami. Mam na imię Krystyna. Krystyna

              Rustova, ale wszyscy znają mnie tu jako Krystynę.

             

              Kovař przytaknął i dał barmanowi znak, że chce płacić.

              Na zewnątrz odniósł wrażenie, że do żadnego hotelu nie dotrze. Nawet na oczyszczonych

              ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin