02_Łowca - Morrell David.pdf

(2854 KB) Pobierz
David
MORRELL
Łowca
Z angielskiego przełożył
ANDRZEJ SZULC
Tytuł oryginału:
SCAVENGER
PODZIĘKOWANIA
Pisarze nie pracują w próżni. „Łowca” nie powstałby bez pomocy
wielu ludzi. Składam podziękowania następującym osobom:
Jane Dystel, Miriam Goderich, Michaelowi Bourretowi i
fantastycznym ludziom z Dystel Goderich Literary Management.
Rogerowi Cooperowi, Chrisowi Nakamurze, Peterowi Costanzo i
innym pracownikom Vanguard Press oraz Perseus Books Group.
Nanci Kalanta z horrorworld.org.
Ericowi Grayowi i Mike'owi Volpe z Jet Aviation na lotnisku
Teterboro.
A także Sarie Morrell. To ostatnie nazwisko nieprzypadkowo brzmi
tak samo jak moje. To moja córka.
Jest poza tym moim przyjacielem i jedną z najlepszych specjalistek
od promocji książek, jakie znam.
Mam pomniki z brązu, lapislazuli, alabastru i białego wapienia, a
także inskrypcje w wypalonej glinie... i złożyłem je w fundamentach dla
przyszłych pokoleń.
Esarhaddon król Asyrii, VII w. p.n.e.
Kilka dni temu ktoś poprosił mnie, żebym napisał list do kapsuły
czasu, którą otworzą w Los Angeles za sto lat... Wydawało się to łatwym
zadaniem. Sugerowano, żebym napisał coś o aktualnych sprawach i
problemach. I kiedy rozmyślałem o tym, jadąc wzdłuż wybrzeża, patrząc
na błękitny Pacyfik po jednej stronie i góry Santa Ynez po drugiej, nie
mogłem nie zadać sobie pytania, czy za sto lat będzie tu tak samo pięknie
jak w ten letni dzień. A potem, gdy próbowałem pisać... Zastanówcie się
nad tym zadaniem.
Macie napisać do ludzi, którzy będą żyli za sto lat i wiedzieli o nas
wszystko. My nie wiemy o nich nic. Nie wiemy, w jakim świecie będą
żyli.
Ronald Reagan
(z przemówienia wygłoszonego na krajowej konwencji
republikanów w 1976 roku po nieotrzymaniu partyjnej nominacji w
wyborach prezydenckich)
POZIOM PIERWSZY
KRYPTA CYWILIZACJI
1
Zwracając się do niej, już nie używał imienia swojej zmarłej żony,
mimo że była do niej podobna aż do bólu. Czasami, kiedy po obudzeniu
się widział ją przy swym szpitalnym łóżku, myślał, że ma halucynacje.
— Jak mam na imię? — pytała.
— Amanda — odpowiadał ostrożnie.
— Doskonale — chwalił go lekarz, uważnie mu się przyglądając.
Nigdy nie zdradził, jakiej jest specjalności, ale Balenger podejrzewał, że to
psychiatra. — Chyba już można wypisać pana do domu.
2
Taksówka wjechała do Park Slope w Brooklynie. Balenger
wyglądał przez okno, żeby nie patrzeć na długie blond włosy i
jasnoniebieskie oczy Amandy, które tak bardzo przypominały mu Diane.
Zobaczył duży kamienny łuk z umieszczonym na górze posągiem
skrzydlatej kobiety w rozwianych szatach.
— Grand Army Plaza — wyjaśniła Amanda. — Pomnik
upamiętniający koniec wojny secesyjnej.
Nawet jej głos przypominał mu Diane.
— Te drzewa przed nami to Prospect Park — dodała.
Taksówka zatrzymała się w wąskiej uliczce, przy jednej z
trzypiętrowych kamienic z brunatnego piaskowca. Amanda zapłaciła, a
Balenger zmobilizował siły i wysiadł. Chłodny październikowy wiatr
przeszył go do szpiku kości. Bolały go nogi, żebra i otarte przez linę
dłonie.
— Moje mieszkanie jest na trzecim piętrze. — Amanda wskazała
ręką balkon. — Tam, gdzie widać kamienną balustradę.
— Mówiłaś, że pracujesz w księgarni na Manhattanie. To zamożna
dzielnica. Nie sądziłem, że stać cię... — Odpowiedź przyszła mu do
głowy sama. — Pomaga ci ojciec?
— Nigdy nie stracił nadziei. Po moim zaginięciu płacił czynsz
przez wszystkie miesiące.
Wchodząc po ośmiu kamiennych schodkach, Balenger miał
wrażenie, że jest ich osiemdziesiąt. Uginały się pod nim nogi.
Chociaż wielkie drewniane drzwi pomalowano niedawno na
brązowo, sprawiały wrażenie zabytkowych. Amanda włożyła klucz do
zamka.
— Zaczekaj — powiedział.
— Musisz złapać oddech?
Właściwie miała rację, ale nie dlatego się zatrzymał.
— Jesteś pewna, że to dobry pomysł? — zapytał.
— Masz jakieś inne miejsce, gdzie mógłbyś zamieszkać,
kogokolwiek innego, kto mógłby się tobą zaopiekować?
W obu wypadkach odpowiedź brzmiała „nie”. Przez cały ubiegły
rok, gdy poszukiwał zaginionej żony, mieszkał w tanich motelach i stać go
było najwyżej na jeden posiłek dziennie, na ogół sandwicza w barze
szybkiej obsługi. Jego oszczędności stopniały do zera. Nie miał nikogo i
niczego.
— Prawie mnie nie znasz — powiedział.
— Ryzykowałeś dla mnie życie — odparła Amanda. —
Gdyby nie ty, już bym nie żyła. Co jeszcze muszę wiedzieć?
Żadne z nich nie wspomniało, że przez jakiś czas Balenger uważał,
iż kobieta, którą ratował, to jego żona.
— Dajmy sobie kilka dni — powiedziała, otwierając drzwi.
3
Mieszkanie składało się z sypialni, salonu i kuchni. Wysoki sufit
wykończono sztukaterią, podłoga była z twardego drewna. Chociaż
wnętrza lśniły i były w znakomitym stanie, Balenger nie mógł się oprzeć
wrażeniu, że wszystko tu jest bardzo stare.
— Kiedy byliśmy w szpitalu, ojciec zaopatrzył lodówkę i spiżarnię
— powiedziała. — Chcesz coś przekąsić?
Balenger opadł na skórzaną sofę. Zanim zdążył odpowiedzieć, górę
wzięło zmęczenie.
Gdy się obudził, na dworze było ciemno. Leżał okryty kocem.
Amanda pomogła mu pójść do łazienki i wrócić na sofę.
— Podgrzeję zupę — stwierdziła.
Potem zmieniła mu bandaże i opatrunki.
— Kiedy spałeś, wyszłam i kupiłam ci piżamę — powie działa.
Pomagając mu ją włożyć, przyjrzała się z troską jego obrażeniom.
4
Obudził go jakiś koszmar, wspomnienie strzałów i krzyków.
Wystraszony zobaczył wbiegającą do sypialni Amandę.
— Jestem przy tobie — powiedziała uspokajającym tonem.
W bladym świetle stojącej w rogu lampy była jeszcze bardziej
podobna do Diane. Zastanawiał się, czy duch Diane nie połączył się po
prostu z jej duchem.
Usiadła przy nim na sofie, wzięła go za rękę i trzymała, aż
przestało mu walić serce.
— Jestem przy tobie — powtarzała.
Zapadł z powrotem w niespokojny sen.
Krzyk dochodzący z sypialni obudził go ponownie. Z wysiłkiem
dźwignął się z sofy i pokuśtykał do drzwi. Amanda rzucała się na łóżku,
jakby walczyła z własnymi demonami.
Pogładził japo włosach, próbując dać do zrozumienia, że nie grozi
jej ciemność i przemoc, nie grozi nic, czego doświadczyła w hotelu
Paragon. Klang! W zakamarkach jego pamięci metalowa blacha wciąż
uderzała o ścianę opuszczonego budynku. Klang! Żałosny, rytmiczny głos
fatum.
Zasnęli obok siebie, obejmując się ramionami. Następnej nocy
było tak samo. I następnej. Zawsze paliło się światło.
Nie zamykali drzwi sypialni. W zamkniętych pomieszczeniach
chodziły im po plecach ciarki. Dwa tygodnie później zostali kochankami.
5
Balenger chodził na coraz dłuższe spacery. Któregoś grudniowego
szarego dnia, gdy wracał po południu z Grand Army Plaza, przed jego
kamienicą wysiedli z samochodu dwaj mężczyźni. Ubrani byli w ciemne
palta, mieli elegancko przystrzyżone włosy i poważne twarze. Jeden był
wyższy od drugiego. W zimnym powietrzu ich oddechy zmieniały sic w
białe obłoczki.
— Frank Balenger? — zapytał wyższy mężczyzna.
Balenger niechętnie kiwnął głową.
Sięgnęli do wewnętrznych kieszeni i wyciągnęli legitymacje:
Departament Skarbu Stanów Zjednoczonych. Po wejściu do mieszkania
wyższy agent wręczył Balengerowi długopis i jakiś dokument.
— Niech pan to podpisze.
— Nie pogniewacie się chyba, jeśli najpierw przeczytam.
— To oświadczenie, że zrzeka się pan praw do dowodów|
rzeczowych przekazanych policji w Asbury Park.
— Do podwójnego orła — dodał drugi mężczyzna.
Balenger zrozumiał.
— Ustawa o rezerwach złota z roku tysiąc dziewięćset
trzydziestego trzeciego nie pozwala używać złotych monet w charakterze
środka płatniczego. Obywatele mogą je posiada wyłącznie jako
numizmaty. Ale nie może pan posiadać czegoś, co pan ukradł.
— Nie ukradłem tej monety. Jej właściciel umarł w tysiąc
dziewięćset trzydziestym dziewiątym roku. Moneta była w tym cholernym
hotelu. Do chwili gdy schowałem ją do kieszeni, nie była niczyją
własnością.
— To jedyna moneta, która ocalała z pożaru. Przyjrzał się pan jej
dokładnie?
— Byłem trochę zajęty, starałem się utrzymać przy życiu.
— Jest na niej wyryta data tysiąc dziewięćset trzydzieści trzy.
Zanim rząd zabronił używania złota jako środka płatniczego, w
mennicy zdążyli już wybić monety na tamten rok. Wszystkie zostały
zniszczone. Oprócz tych, które skradziono.
— Była wśród nich ta, którą schował pan do kieszeni — wyjaśnił
wyższy agent. — To oznacza, że jest własnością rządu Stanów
Zjednoczonych. Monety te są tak rzadkie, że kiedy ostatnio wpadła nam w
ręce jedna z nich, sprzedano ją na aukcji u Sotheby'ego.
— Za prawie osiem milionów dolarów — dodał drugi.
Suma była tak olbrzymia, że Balengerowi zabrakło na chwilę tchu.
— Z powodu formalności prawnych daliśmy osobie, od której ją
dostaliśmy, pewną część tych pieniędzy — kontynuował drugi agent. —
Jesteśmy gotowi zawrzeć z panem podobną umowę.
Nazwijmy to znaleźnym. Kwota będzie wystarczająco pokaźna, by
sprawą zainteresowały się media i skłoniły innych kolekcjonerów do
przekazania nam bez zbędnych pytań takich nielegalnie nabytych monet.
— O jakiego rzędu sumie mówimy? — zapytał po krótkim
wahaniu Balenger.
— Zakładając, że moneta sprzeda się za podobną kwotę co
poprzednia? Dostanie pan dwa miliony dolarów.
Balengerowi opadła szczęka.
6
Wspaniała majowa sobota. Po długim joggingu wokół
Prospect Parku Balenger i Amanda otworzyli frontowe drzwi domu
i sięgnęli po pocztę, którą listonosz wsunął w otwór.
— Coś ciekawego? — zapytała Amanda, kiedy wspinali się po
schodach prowadzących do ich mieszkania.
— Kolejni spece finansowi chcą doradzić mi, co zrobić z
pieniędzmi, które dostałem za monetę. Kolejne instytucje charytatywne
proszą o datki. Kolejne rachunki.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin