Anne Stuart - RYZYKANTKA.pdf

(1211 KB) Pobierz
Anne Stuart
Ryzykantka
Rozdział pierwszy
Anglia, 1804
- Rusz ten obsrany tyłek - powiedziała do panny Charlotte Spenser jej wierna po-
kojówka, Meggie.
- Czy to nie za dosadne? - zapytała panna Spenser.
- Niech się pani nie zastanawia, tylko mówi.
- Rusz ten zasrany tyłek - mruknęła bez przekonania Charlotte.
- Obsrany - poprawiła Meggie.
- Obsrany - powtórzyła posłusznie Charlotte i dodała: - Słuchaj, co mówię. Do ja-
snej cholery, rusz ten obsrany tyłek. Teraz dobrze?
- Dobrze. Z tym że musi pani mieć naprawdę dobry powód, żeby się tak odezwać, i
trzeba się liczyć z tym, że dostanie pani na odlew, ale czasami warto.
- Na odlew?
- Znaczy się w buzię wierzchem dłoni. Bardziej boli z powodu kłykci i pierścieni.
Charlotte popatrzyła na pokojówkę z nagłą ciekawością.
- Twój mąż tak cię bił?
TLR
- Żeby tylko tak. Na swoje nieszczęście, raz gdy się spił jak bela i nie wiedział, co
robi, wypadł przez okno - oznajmiła obojętnie. - Pierwej piekło zamarznie, niżli dopusz-
czę teraz do siebie jakiego chłopa. Wszyscy oni to dranie.
- Dranie - powtórzyła Charlotte, upajając się brzmieniem tego słowa. - Obsrane
dranie.
- Nie, panno Charlotte. To musi mieć sens.
- Słusznie. Przymiotnik musi pasować do rzeczownika. Czy może być cholerne
dranie?
- Jak najbardziej.
- Cudownie - ucieszyła się Charlotte. - Przećwiczę to sobie.
Pani i pokojówka szły dalej ulicą w doskonałej komitywie.
Wracały z cotygodniowego spotkania Stowarzyszenia Starych Panien i Megier
Richmond Hill, gdzie całe popołudnie Meggie wprowadzała wysoko urodzone członkinie
organizacji w arkany sztuki przeklinania. Charlotte, niestety, odstawała w tej dziedzinie
od reszty pań, ale dzięki indywidualnym lekcjom czyniła szybkie postępy.
Były u stóp marmurowych schodów do Whitmore House, gdy drzwi do rezydencji
otworzyły się gwałtownie i ich oczom ukazał się widok w pełni zasługujący na określe-
nie „totalny chaos". Służący miotali się tam i z powrotem, taszcząc kosze kwiatów, po-
złacane fotele i wielkie srebrne tace. Kuzynka Evangelina wydawała bal, o czym Char-
lotte na śmierć zapomniała.
- Do licha! - powiedziała do Meggie. - Kuzynka ma dzisiaj gości.
- Niech pani spróbuje wykrzyknika „cholera jasna" - podpowiedziała usłużnie
Meggie. - Goście - mruknęła pod nosem. - To dwieście darmozjadów.
- Dwustu - poprawiła automatycznie Charlotte. - Do cholery, ile razy mam cię po-
prawiać, Meggie!
Pokojówka roześmiała się.
- Więcej złości, panno Charlotte. Musi pani dużo ćwiczyć, żeby brzmiało jak nale-
ży.
Meggie skręciła do kuchennego wejścia. Charlotte nie zatrzymywała służącej. Na-
TLR
uczyła się, że jej egalitarne przekonania nie dla wszystkich są zrozumiałe. Wyciągnęła
Meggie z londyńskich slumsów, gdzie groziło jej stoczenie się na ulicę. Początkowo
podopieczna nie doceniała odmiany losu, jaka stała się jej udziałem, ale już od dwóch lat
była zaufaną powiernicą panny Spenser. Uratowana od upadku Meggie nie pchała się do
domu frontowym wejściem, chociaż, będąc pokojówką Charlotte Spenser, była do tego w
pełni uprawniona.
Kiedyś Charlotte zeszła do pomieszczeń kuchennych na filiżankę herbaty ze służbą
i zapamiętała nieznośnie sztywną atmosferę, która towarzyszyła temu wydarzeniu. Zro-
zumiała, że nie ma większych snobów niż brytyjska służba domowa. Jej obecność pod
schodami okazała się rażąco nie na miejscu. Nie ponawiała zatem prób fraternizowania
się.
Skinęła głową lokajom dekorującym girlandami świeżych wiosennych kwiatów
masywne odrzwia do pokojów recepcyjnych, pokojówce oddała kapelusz, pelerynkę i
rękawiczki. Dziewczyna miała na imię Hetty. Dygnęła i rozejrzała się na boki nerwowo,
jakby obawiała się gestu życzliwości ze strony Charlotte. Ta jednak wyciągnęła wnioski
z poprzednich doświadczeń.
- Gdzie lady Whitmore? - zapytała „pańskim" tonem.
- W gotowalni, panno Spenser. Prosiła przekazać, że oczekuje pani.
- Wiesz, w jakiej sprawie?
- Nie potrafię powiedzieć, proszę panienki.
- Jakżeby inaczej - prychnęła Charlotte, kierując się ku schodom.
Przybrała cierpiętniczą minę.
Nie umiała kłamać i Lina natychmiast przejrzy ją na wylot, ale co szkodziło spró-
bować.
Evangelina, wdowa po hrabim Whitmore, siedziała przy toaletce wpatrzona w
swoje odbicie w lustrze. Louise, francuska pokojówka, układała jej włosy. Najwyraźniej
własny wygląd nie zadowalał damy, co mogło tylko dziwić. Evangelinę uważano za jed-
ną z najpiękniejszych kobiet w Anglii. Lśniące, wijące się czarne włosy, żywe fiołkowe
oczy, mlecznobiała cera, delikatny nosek i zmysłowe usta czyniły ją nadzwyczaj atrak-
TLR
cyjną. Była o dwa lata młodsza od trzydziestoletniej Charlotte. Przypatrywała się sobie
równie krytycznie, jak miała to w zwyczaju czynić wobec Charlotte.
- Mizernie wyglądam - powitała kuzynkę zmartwionym głosem. - Dlaczego tak się
dzieje, że ilekroć wydaję przyjęcie, wyglądam jak z krzyża zdjęta?
- Prezentujesz się kwitnąco - zaprzeczyła żywo Charlotte, ale przypomniała sobie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin