kryminalne zagadki prl - proces cukierników.pdf

(194 KB) Pobierz
Kryminalne zagadki PRL
PROCES CUKIERNIKÓW
Afera z ambrozją
Po tym, jak spleśniałe rodzynki zaszkodziły zwierzętom
w zoo, bakalie trafiły do
KOKTAJLBARÓW HORTEKSU.
Proces
cukierników nie dotyczył jednak higieny, ale łapówek.
HELENA KOWALIK
W cyklu „Kryminalne
zagadki PRL” przypominamy
najgłośniejsze, często do dziś
okryte tajemnicą zbrodnie
z okresu Polski Ludowej. Helena
Kowalik, dziennikarka śledcza
„Wprost”, sięga do spraw
z minionej epoki, analizuje, jak
były badane i relacjonowane,
a także sprawdza, czy nie miały
one ciągu dalszego po 1989 r.
B
yły lody ambrozja polane
ajerkoniakiem i czekoladą,
cassate chętnie kupowane na
wynos (duża kula w sreberku)
i melba (waniliowe z połówkami
brzoskwiń w syropie z bułgarskiej puszki).
W 1977 r. do księgi życzeń wyłożonej w kok-
tajlbarze Horteksu na placu Konstytucji
wpisał się minister handlu wewnętrznego
ZSRR. Komplementy zakończył słowami:
„Do zobaczenia za trzy lata u nas w wiosce
olimpijskiej” Nie wiedział, że już toczyło
.
się śledztwo w sprawie nadużyć w dwóch
reprezentacyjnych lokalach Horteksu
w Warszawie.
W KOLEJCE DO AFERZYSTÓW
Pierwszych aresztowanych wyprowa-
dzono z biur w kajdankach dzień przed
Wigilią w 1977 r. Na konferencji prasowej
prokuratury poinformowano, że ajenci
Horteksu w przestępczym porozumieniu
z pracownikami Przedsiębiorstwa Handlu
Zagranicznego „Agros” zajmującego się
,
m.in. importem rodzynek, kupowali je do
swoich barów za półdarmo jako rzekomo
zepsute, aby się wzbogacić.
Do aresztu trafili: Franciszek K., ajent
koktajlbaru przy placu Konstytucji, i Euge-
niusz W., ajent bliźniaczego lokalu przy ulicy
Świętokrzyskiej oraz restauracji Bazyliszek
na Starym Mieście, Marian L., naczelny dy-
rektor kombinatu Hortex w Górze Kalwarii,
jego dwaj zastępcy, zaopatrzeniowiec i tech-
nolog w koktajlbarze przy placu Konstytucji,
trzech pracowników Agrosu. W zarzutach
stwierdzono zagarnięcie około 9,5 mln zł,
szereg machinacji na szkodę kombinatu
Hortex oraz łapówkarstwo.
Początkowo dziennikarze wtórowali
prokuraturze w oskarżaniu aferzystów
z Horteksu. Ubolewano nad dwulicowością
aresztowanych. Wszak tak niedawno dyrek-
tor naczelny Horteksu Marian L. opowiadał
we „Wszystko za wszystko” – promującym
menedżerów PRL programie Edwarda
Mikołajczyka (Studio 2 TVP) – jak wpadł
na genialny pomysł otwarcia w Warszawie
pierwszego koktajlbaru Horteksu przy ulicy
Świętokrzyskiej. Otóż gdy wypoczywał wraz
ze znajomym w Zakopanem, zwrócili uwagę
na doskonałe lody w tamtejszej kawiarni
Słodka. Marian L. namówił właściciela
cukierni Eugeniusza W., aby został ajentem
w Warszawie. W. przeniósł się do stolicy ze
wspólnikiem Franciszkiem K. Od tej chwili
konsumenci, aby zjeść ambrozję z Horteksu,
stali godzinami w kolejce.
Po konferencji prokuratury na witrynie
modelowego lokalu Horteksu przy ulicy
Świętokrzyskiej ktoś w nocy napisał białą
farbą: „Łapówkarze pod sąd”
.
W śledztwie ajenci opowiedzieli znacz-
nie więcej o początkach swojej kariery niż
ich szef w telewizji: w hotelu, w którym
zamieszkali zaraz po przeniesieniu się do
Warszawy, pojawił się ów znajomy dyrektora
Horteksu z Zakopanego i powiedział wprost
– nim podpiszą umowę, mają wpłacić
naczelnemu 100 tys. zł odstępnego za po-
wierzenie im ajencji. Pośrednik nie krył, że
on też liczy na pewne profity – urządzi go
6-7 tys. zł miesięcznie, byle płacone regu-
larnie. Cukiernicy zamierzali początkowo
odmówić, ale szybko zrozumieli, że pod-
cinają gałąź, na której chcieli się umościć.
Wyciągnęli więc portfele.
Koktajlbar przy ulicy Świętokrzyskiej
otwarto w maju 1973 r. Zgodnie z umową
ajenci partycypowali w kosztach utrzy-
mania kombinatu w Górze Kalwarii,
ponadto odprowadzali pewną uzależnioną
RODZYNKI W RĘKACH WIĘŹNIÓW
Ratunek przyszedł w postaci dwóch wyga-
danych urzędniczek Agrosu, które po zje-
dzeniu melby w barze na placu Konstytucji
31 sierpnia 2014 | wprost
56
ZDJĘCIA: BOGDAN RÓŻYC/PAP
Bakalie czyszczono
z pleśni, płucząc je
w beczkach albo
przebierając ręcznie.
Zatrudniani do tego byli
emeryci i więźniowie
od obrotów kwotę, której wysokość była
zależna od obrotów. A interes rozkręcał
się błyskawicznie. W pierwszej umowie
przewidziano, że roczny obrót w barze
przy Świętokrzyskiej wyniesie 550 tys. zł.
Tymczasem przekroczył 14 mln zł, z czego
2,6 mln zł dostał kombinat.
W 1977 r., gdy do Horteksu wkroczyła
prokuratura, oba bary osiągały 215 mln zł
rocznego dochodu. Nastał już czas późnego
Gierka, gdy coraz trudniej było cokolwiek
kupić, i również zaopatrzeniowcy koktajl-
barów mieli problemy z dostarczeniem
cukiernikom potrzebnych produktów.
Przede wszystkim brakowało bakalii.
Dostawy z importu były regulowane spe-
cjalnymi przepisami, które zezwalały na
kupno tych artykułów tylko tzw. odbiorcom
planowym i za pośrednictwem Agrosu.
Barów Horteksu na tej liście nie było.
Część surowców zapewniał im kom-
binat, część kupowali ajenci na bazarach,
w GS-ach. Coraz częściej płacili za surowce
więcej, niż wykazywała kalkulacja oparta na
sztywnych zasadach. Nawet za produkty
krajowe. Państwowa cena za kilogram
truskawek, jaką wolno było wpisać w ar-
kusz kalkulacyjny, wynosiła 37 zł. Ajent
kupował te owoce na wolnym rynku po
90 zł. W jednym tylko 1976 r. koktajlbar
na placu Konstytucji dopłacił do różnicy
cen truskawek 1,36 mln zł.
Skąd brano pieniądze na pokrycie deficy-
tu? Ajent Eugeniusz W. przed prokuratorem:
– Musiałem kombinować. Wycofywałem
to, co oszczędziłem z odpisów na ubytki
naturalne. Albo ukrywałem przed centralą
część utargu, nie wykazując go w raportach
kasowych. Ale z dnia na dzień było coraz
gorzej. Tylko klienci jeszcze o niczym nie
wiedzieli i godzinami czekali w kolejce na
miejsce przy stoliku.
57
Kryminalne zagadki PRL
PROCES CUKIERNIKÓW
weszły do biura ajenta i zaproponowały mu
okazyjne kupno 35 kg rodzynek zdyskwali-
fikowanych przez sanepid.
– Jak bardzo zdyskwalifikowanych?
– zapytał Franciszek K.
– Można się dogadać z inspektorem
– zapewniły kobiety.
W latach 70. ze statków w Gdyni
zdejmowano tony uszkodzonego w dłu-
gim transporcie towaru. Przesłuchiwany
w prokuraturze w związku z aferą Horteksu
kierownik działu przypraw i owoców su-
szonych w Agrosie opowiadał o workach
spleśniałego pieprzu, figach z zasuszonymi
muszkami w środku owocu czy papryce
z opiłkami żelaza. Szczególne dużo nisz-
czyło się bakalii. Na przykład w 1974 r. na
statku „Wieliczka” zapleśniało podczas
jednego kursu 25 ton rodzynek. Agros
próbował opchnąć zepsuty towar do zoo
(po złotówce za kilogram), ale udało się tylko
raz, bo zwierzęta zachorowały. Na domiar
złego przedsiębiorstwo płaciło w magazy-
nach portowych wysokie rachunki za prze-
chowywanie zagranicznych delikatesów.
Wybawieniem z kłopotów mógł był tylko
Hortex – gdyby chciał poddawać rekondycji,
jak to nazwano, wybrakowany towar.
Ajent przystał na propozycję wysłan-
niczek Agrosu, a dyrekcja kombinatu oka-
zała zrozumienie. Agros zaoferował na dzień
dobry kombinatowi w Górze Kalwarii 55
ton odrzuconych rodzynek (ajenci nie mieli
prawa zawierania umów i nie dysponowali
rachunkami bankowymi). Gwarancję, że
wybrakowane bakalie nie zaszkodzą kon-
sumentom, dał technolog Horteksu.
Owoce czyszczono z pleśni, płucząc je
w beczkach (zepsute wypływały na wierzch)
albo przebierając ręcznie. Zaopatrzeniowiec
– były funkcjonariusz MO – wyszukiwał do
tej roboty emerytów i więźniów. Aresztanci
z Białołęki dostali do przebrania 14 ton ro-
dzynków. W jednym i drugim przypadku
robota została wykonana perfekcyjnie.
Taka akcja kusiła okazją do zawyżania
kosztów tego przedsięwzięcia, które nadal
rozliczała centrala w Górze Kalwarii. Na
listach osób zatrudnionych przy sortowaniu
pojawiły się martwe dusze. Poza tym eme-
ryci nie protestowali, gdy kasjerka kazała im
pokwitować wyższą zapłatę.
Kontakty między Agrosem a ajentami
mocno się zacieśniły. Nadal kupowano towar
wybrakowany, ale przynoszone przez za-
opatrzeniowca do biura Agrosu ciasta i lody
robiły swoje. Urzędnicy zaprzyjaźnili się,
nawet pożyczali sobie pieniądze, a koktajlba-
ry, zwłaszcza ten na placu Konstytucji, stały
się obiektem ich szczególnej życzliwości.
Ajenci Horteksu wiedzieli, jak obłaskawiać
urzędników Agrosu. Ciasta i lody robiły swoje
Tak dalece, że dwukrotnie – co odnotowano
później w akcie oskarżenia – pracownica
magazynu Hartwig w Gdańsku, nie patrząc
na rozdzielnik, skierowała do Warszawy
pełnowartościowe rodzynki. Hortex za-
płacił normalną cenę, ale z pominięciem
wewnętrznych przepisów. I tu tykała bomba.
ZAWÓD DYREKTOR
Pewnego dnia na rutynową kontrolę do obu
barów przyszła rewidentka Ministerstwa
Finansów. Pracowała kilka miesięcy bar-
dzo gorliwie, nie dała się skusić na żaden
poczęstunek. W raporcie stwierdziła, że
kontrahentami Agrosu są bezpośrednio
ajenci Horteksu, co godzi w przepisy, a poza
tym stworzyło okazję do zagarnięcia mienia
państwowego, gdyż tak naprawdę wszystkie
suszone owoce w Horteksie były pierwszej
jakości. Kontrolerka doszukała się ponad
400 fikcyjnych rachunków za rzekome
prace segregacyjne. Protokoły komisyjnego
niszczenia odpadów też były jej zdaniem
sfabrykowane.
Prokuratura z góry przyjęła koncepcję
zagarnięcia mienia państwowego i tej tezie
podporządkowała przebieg śledztwa. Kon-
kretne zarzuty prokuratury to dostarczenie
w ciągu 2,5 lat przez Agros do warszawskich
koktajlbarów pełnowartościowych 158 t
rodzynków, 74 t orzechów włoskich, 10,5 t
wiórków kokosowych i 20 t migdałów,
za które Hortex zapłacił połowę ceny
– 11 mln zł – gdyż towar zakwalifikowano
jako uszkodzony. Zdaniem prokuratury
pracownicy Agrosu celowo uznawali bakalie
za zepsute, bo mieli z tego osobiste korzyści.
Ponadto stwierdzono, że utarg koktajlbarów
nie był w całości wykazywany w sprawo-
zdaniach przesyłanych do Góry Kalwarii,
a od jego wysokości zależała odpłatność
na rzecz kombinatu. Podejrzani zostali
oskarżeni o zagarnięcie mienia wartości
9,5 mln zł. Drugi zarzut dotyczył dawania
łapówek przez ajentów. Przede wszystkim
naczelnemu dyrektorowi Horteksu, który od
uruchomienia warszawskich koktajlbarów
do wejścia prokuratury przyjął od szefów
lokali 1,248 mln zł.
Ajent Eugeniusz W. szczegółowo zeznał
w śledztwie, jak to przekupywanie przebie-
gało: pewnego dnia, gdy był sam w gabine-
cie, zjawił się szef Marian L. i bez owijania
w bawełnę powiedział, że coś mu się należy
z zysków tak dobrze prosperującego baru.
Zwłaszcza że jest w potrzebie – właśnie
się rozwiódł, ma wydatki. Konkretnie
zadowoliłaby go na początek miesięczna
pensja 10 tys. zł podana pod stołem.
Aż do przejścia Mariana L. na emery-
turę w 1976 r. Eugeniusz W. raz w miesiącu
wkładał obliczoną kwotę do opakowania po
papierosach i zostawiał na biurku naczel-
nego. W miarę wzrostu obrotów doszli od
10 tys. do 30 tys. zł.
W akcie oskarżenia podliczono, że Eu-
geniusz W. wydał na łapówki dla różnych
osób 2,38 mln zł i 34 tys. zł w wyrobach.
Drugi ajent Franciszek K. był mniej szczo-
dry – rozdał na lewo z państwowego ma-
jątku 952 tys. zł gotówką i 21 tys. zł w wy-
robach. – Wszyscy, łącznie z sanepidem,
wyciągali łapę – żalił się w prokuraturze
Eugeniusz W. – Żeby chociaż w czymś
pomogli, ale gdzie tam!
Jakkolwiek Marian L. nie był jedynym
beneficjentem zaradnych ajentów, jego
droga zawodowa wskazywała, że w PRL
zawsze potrafił się urządzić. Zaraz po wojnie
wstąpił do PPR, następnie PZPR. Dyrekto-
rem został z awansu w latach 50., w ramach
akcji „Tysiąc robotników na kierownicze
stanowiska” W fotelu naczelnego zasiadał
.
kolejno w gabinetach: Centrali Handlu
Detalicznego w Katowicach, Motozbytu,
centrali rybnej, Departamentu Przemysłu
Mięsnego i Mleczarskiego w Ministerstwie
Handlu Wewnętrznego, Centralnego Za-
rządu Przemysłu Mleczarskiego. Na tym
ostatnim stanowisku spotkała go w roku
1965 pewna przykrość – został odwołany
przez egzekutywę komitetu zakładowego
partii za remont mieszkania z zakładowych
pieniędzy. Następnego dnia przyjął nomina-
cję naczelnego dyrektora Kombinatu Hortex
w Górze Kalwarii.
ODWOŁUJĘ WYJAŚNIENIA
Proces zaczął się jesienią 1979 r. Poza Ma-
rianem L. na ławie oskarżonych siedziało
13 osób: dwóch zastępców naczelnego
Horteksu, główny specjalista kombinatu
ds. organizacji koktajlbarów, dwaj warszaw-
scy ajenci, zaopatrzeniowiec koktajlbarów
i kilka osób z Agrosu. Inspektorzy sanepidu
mieli osobny proces.
Franciszek K., ajent baru na placu Kon-
stytucji, początkowo liczył na to, że uratuje
31 sierpnia 2014 | wprost
58
go zbliżająca się olimpiada w Moskwie.
Z aresztanckiej celi przypomniał prokura-
torowi słowa ministra handlu wewnętrz-
nego ZSRR, że chętnie widziałby specjały
Horteksu na terenie igrzysk. K. napisał:
„Jakkolwiek znalazłem się w nietypowej
sytuacji, chciałbym wnieść swój wkład w to
wielkie przedsięwzięcie w Kraju Rad. Jako
długoletni członek PZPR i TPPR deklaruję
społecznie pomoc we wdrożeniu polskiej
myśli technologicznej w uruchomieniu
koktajlbaru w miasteczku olimpijskim”
.
Gdy propozycja została pominięta mil-
czeniem, na pierwszej rozprawie ajent K.
odwołał swoje wyjaśnienia w śledztwie,
w których przyznał się do zagarnięcia mie-
nia państwowego oraz udziału w oszukań-
czym przekwalifikowywaniu importowa-
nych owoców. Co do łapówek dla dyrektora
naczelnego – dawał, bo szef tego wymagał,
a on chciał windować w górę prestiżowy bar.
Z tego samego powodu opłacał się inspek-
torom sanepidu, choć nie miał złudzeń, że
ich opinie są próbą wymuszenia haraczu.
Jednego tylko chciał uniknąć – zatrucia
konsumentów. I to mu się udawało.
– A dlaczego oskarżony przyznał się do
popełnienia przestępstwa? – zapytał sąd.
– Bo chciałem być lojalny wobec władz
śledczych. Przed przesłuchaniem obiecywa-
no mi złote góry. Z drugiej strony grożono,
że w razie odmowy potwierdzenia zarzutów
moje czyny zostaną zakwalifikowane z arty-
kułu kodeksu karnego przewidującego karę
śmierci dla osób, które zagarnęły mienie
społeczne wielkiej wartości.
Po Franciszku K. również pozostali
oskarżeni wycofywali swoje wyjaśnienia
w czasie postępowania prokuratorskiego,
jako wymuszone. Eugeniusz W. odwołał
przed sądem swoje pomówienie zastępcy
dyrektora naczelnego Mariana L.: – Nigdy
nie dawałem mu łapówki. W śledztwie
złamano mnie. Przesłuchujący nalegał,
abym obciążył całą dyrekcję Horteksu.
Powiedzieli, że im nic już nie pomoże,
ponieważ wszystkich sypnął Franciszek K.
Również zaopatrzeniowiec Norbert P.
z koktajlbaru na placu Konstytucji, odwołu-
jąc swoje wyjaśnienia z śledztwa, twierdził,
że zeznawał pod dyktando funkcjonariuszy
aparatu ścigania. Gdy podsunięto mu do
podpisu protokół z oświadczeniem, że
uczestniczył w oszustwie przekwalifi-
kowywania dobrych bakalii na rzekomo
zapleśniałe, nie miał odwagi się sprzeciwić.
Wyjaśnienia Norberta P. wsparły oskar-
żone pracownice Agrosu, zaprzeczając, aby
zdarzyły się wypadki fikcyjnego przekwa-
lifikowywania dobrych towarów.
Wezwani na świadków dyrektorzy Agro-
su utrzymywali, że transakcje z Horteksem
były dla ich przedsiębiorstwa korzystne.
Koszty Centrali Handlu Zagranicznego
czyszczenia z tzw. czarnej żywej pleśni
rodzynków przez spółdzielnię Las w 1974 r.
wynosiły ponad 19 zł od kilograma, co
w przypadku zakażenia ton bakalii rosło
w ogromne kwoty. Ajenci, podejmując
się rekondycji, brali te koszty na siebie.
Prawidłowość kalkulacji cen owoców tzw.
awaryjnych, sprzedanych przez Agros,
potwierdziła Państwa Komisja Cen.
Zeznający dyrektor przedsiębiorstwa
handlu zagranicznego podał przykład
niesłusznej dyskwalifikacji inspektorów
sanepidu: w 1973 r. Agros otrzymał zamó-
wienie sprowadzenia 600 t suszonych fig.
Transport przyszedł przed Bożym Narodze-
niem. Sanepid uznał, że cały ładunek jest do
wyrzucenia, gdyż w owocach tkwią martwe
muszki. Interweniowały oba ministerstwa
– handlu wewnętrznego i zagranicznego.
Bez skutku. Figi poszły jako pasza do PGR,
niewielką część przerobiono na wino, a i tak
straty sięgnęły kilku milionów złotych.
Poniewczasie okazało się, że figowce są
zapylane przez te muszki, które potem
martwe zostają we wnętrzu owocu.
POZDROWIENIA OD MAGDY KARWOWSKIEJ
Po przesłuchaniu wszystkich świadków
między oskarżycielem a obroną doszło
do ostrego sporu w kwestii cen zakupu
bakalii. Prokurator uważał, że ajentów
obowiązywała cena detaliczna, wska-
zywana w sztywnej kalkulacji wyrobów.
Jeśli kupowali taniej, to znaczy, że chcieli
zagarnąć do kieszeni różnicę między ceną
państwową a rzeczywiście zapłaconą.
W scentralizowanej gospodarce ajentom
nie przysługiwały żadne marże.
Adwokaci dowodzili, że zazwyczaj ajenci,
chcąc zaopatrzyć kuchnię w niezbędne
bakalie, płacili drożej, niż to określono
w resortowych przepisach, które w ogóle nie
uwzględniały aktualnej sytuacji na rynku.
Niespodziewanie mecenasów poparł
biegły powołany przez prokuraturę. Przy-
znał na rozprawie, że wyliczona w śledztwie
wielkość zagarniętego mienia jest błędna
i wymaga korekty na podstawie przepisów,
których prokurator nie badał.
Sąd okręgowy postanowił przerwać
zbliżający się już do końca proces i przekazał
oskarżycielowi akta do uzupełnienia postę-
powania przygotowawczego. Oskarżyciel
wniósł zażalenie do Sądu Najwyższego,
który uznał, że materiał ze śledztwa jest
wystarczający do wydania wyroku.
Na ponownym procesie podsądnych było
o jednego mniej. W areszcie zmarł jeden
z zastępców dyrektora Horteksu. Zwolniono
go kilka dni przed śmiercią, gdy już było za
późno na operację.
Sąd powołał nowych biegłych, którzy
w szafie prokuratora odnaleźli dokumenty
niekorzystne dla linii oskarżenia. Dowo-
dziły, że oskarżeni ajenci kupowali bakalie
naprawdę wybrakowane. Takie, których
tzw. planowi odbiorcy nie tylko nie chcieli
przyjąć, ale jeszcze żądali od Agrosu odszko-
dowania. Niczego nie załatwiano na lewo.
Wszystkie umowy z przedsiębiorstwem
handlu zagranicznego przechodziły przez
kombinat w Górze Kalwarii.
Sąd uznał, że ajenci nie mieli fizycznej
możliwości zagarnięcia państwowych
pieniędzy, i uniewinnił ich od tego zarzutu.
Wyroki dotyczyły wręczania łapówek.
Franciszek K., ajent koktajlbaru na placu
Konstytucji, został skazany na cztery lata
więzienia i 150 tys. zł grzywny. Jego kolega
Eugeniusz W., który prowadził bar przy ulicy
Świętokrzyskiej i restaurację Bazyliszek
– na trzy lata i 100 tys. grzywny. Marian L.,
były naczelny dyrektor Kombinatu Hortex,
poszedł do więzienia na sześć lat. Ponadto
zasądzono mu 500 tys. zł grzywny, przepa-
dek samochodu oraz książeczki mieszka-
niowej. Za zaopatrzeniowcem Norbertem P.
więzienne kraty zamknęły się na trzy lata.
Był to też koniec sławy koktajlbarów.
Nowi zarządzający nie kombinowali wobec
narastających braków zaopatrzenia. Pró-
bowano zastępować deficytowe rodzynki
suszonymi jabłkami, a czekoladę – wyrobem
czekoladopodobnym, ale kolejki do kasy
zniknęły bezpowrotnie. Któregoś dnia na
drzwiach pojawiła się tabliczka: remont.
Hortex nie zniknął bez śladu. W przy-
pominanym raz po raz w telewizji serialu
„Czterdziestolatek” można zobaczyć, jak
grana przez Annę Seniuk Magda, żona
budowniczego Dworca Centralnego, le-
czy życiowe smutki podwójną ambrozją
w koktajlbarze przy ulicy Świętokrzyskiej.
KORZYSTAŁAM Z ARTYKUŁÓW PRASOWYCH
O TOCZĄCYM SIĘ PROCESIE ORAZ REPORTAŻU
WANDY FALKOWSKIEJ NA TEN TEMAT
W „EKSPRESIE REPORTERÓW” Z 1981 R.
HELENA KOWALIK
reporterka, autorka 10 tomów
reportaży i powieści
h.kowalik@wprost.pl
59
Zgłoś jeśli naruszono regulamin