Glen Charles Cook - Delegatury nocy (tom 3) - W okowach mroku.pdf

(1851 KB) Pobierz
Glen Cook
Delegatury Nocy Tom 3
W Okowach Mroku
Przekład Jarosław Rybski
Tytuł oryginału
Surrender to the Will of the Night
Dobrym ludziom, którzy stworzyli cudowny konwent
Austin World Fantasy dedykuję - dziękują Wam!
Lód
nadchodzi. Może to oznaczać koniec świata.
Ale śmiertelnicy słuchają teraz wyłącznie własnego głodu.
1
Imperium Graala: Knieja Nocy
Z
siedemdziesięciu, którzy wyruszyli z chłodnego Sparmargen, ostało się osiemnastu Wybrańców,
świętych wojowników, którzy wyruszyli na południe. Większość z nich odniosła większe bądź
mniejsze rany. Pięciu trzeba było przytroczyć do siodeł. Kiedy wyjechali za bramy, przekonali się, że
Drengtin Skyre jest martwy od tak dawna, że trup już zdążył się wychłodzić. Jego konia opanował
upiorny strach.
W samej bramie nie było nic niezwykłego — ot, luka w balustradzie. Po jednej stronie był lód i
marznące płatki śniegu. Szalejący wicher miotał wokół zwiędłe liście. Świat za ogrodzeniem mógł
być nieco cieplejszy. Tam liście były namokłe. Wiatr nie zdołał ich poderwać.
Obszarpani, bladzi pielgrzymi z kośćmi i małymi czaszkami we włosach gapili się na spowity zimą
las. Między kostropatymi szkieletami drzew widać było jakąś budowlę z szarego kamienia. Każdy ze
świętych zabójców miał nadzieję, że tam znajduje się jego zdobycz, aby ta wyprawa mogła wreszcie
dobiec końca.
Spośród nich wyszedł Wybraniec Krepa Nocy. Przybrał mniej więcej ludzką postać. Był boskim
wytworem. Jego lewa dłoń miała siedem palców. Prawa sześć. Podobnie było z palcami u nóg. Nie
miał żadnego owłosienia. Jego skóra zdawała się nienaturalnie napięta i błyszcząca; połyskiwała
wywołującą nudności zielenią glutów z nieregularnymi płatami ciemnordzawego brązu. Miał mocno
wysklepione kości policzkowe. Oczy przypominały ślepia wielkiego kota. Kły, ostre i liczne, były
ząbkowane na końcach.
W pełni ukształtowany Wybraniec Krepa Nocy wyskoczył z wyobraźni Kharoulke Wędrowca Wiatru.
Istniał dla jednego tylko celu. Znajdował się on na odległość strzału z łuku.
Wybraniec Krepa Nocy spiął konia ostrogami, zmuszając przerażonego wierzchowca, by ruszył
naprzód. Zignorował całkowicie tabliczkę obok bramy z napisem STRZEŻ SIĘ WILKÓW I
WILKOŁA… wyrytym w zacierających się już brotheńskich wielkich literach. I tak nie umiał czytać.
Podobnie jak wielu jego towarzyszy. A już na pewno w języku tej krainy.
Niespełna pół kilometra dalej Wybraniec Krepa Nocy zatrzymał się. Stał przed niewielkim,
oddalonym o ledwo kilkanaście metrów zamkiem. Opuszczony most zwodzony spinał brzegi
trzymetrowej szerokości fosy.
Wybraniec Krepa Nocy nie był w stanie samodzielnie przekroczyć płynącej wody.
Lecz woda nie stanowiła problemu.
W pierś Delegatury Nocy walnęła strzała. Wbiła się tak głęboko, że sterczała teraz Krepie z pleców.
Drzewce było grube, dębowe, z osadzonym żelaznym ostrzem, które przebiło zbroję. Wybrańcem
Krepą Nocy szarpnęło w tył od uderzenia, a potem po prostu zastygł jak skamieniały w siodle.
Rześkie, chłodne powietrze zawirowało wokół niego. Czuł każde tchnienie.
Nic nie mógł zrobić.
Dwóch mężczyzn przeszło przez most zwodzony. Jeden niósł żelazną łopatę, a drugi zardzewiałą
halabardę. Ten z łopatą złapał za wodze rumaka boskiego wytworu i odciągnął go na bok. Koń
parskał z przerażenia. Po stu metrach, na skraju parowu, ten z halabardą za jej pomocą wyłuskał z
siodła nieszczęśnika, który stoczył się w dół niewielkiego wąwozu. Obaj starcy zaczęli zagarniać
ziemię, patyki, kamienie i zwiędłe liście na nieruchome ciało.
Światło odeszło. Minęło sporo czasu. Kruki z gałęzi drzew przyglądały się temu w milczeniu.
Pojawiły się wilki, by podumać nad losem martwego tworu i ubawić się jego niedolą.
Z czasem towarzysze pielgrzyma odnaleźli boski wytwór. Wykopali go. Jeden z nich odłamał ciężki
grot i wyciągnął drzewce z rany. Wybraniec Krepa Nocy strząsnął z siebie ziemię i zgniłe liście, po
czym usiadł na podwiniętych pod spód nogach. Wrony nad ich głowami zatrajkotały wymownie na
temat tego kapitalnego kawału, jaki mu zrobiono. Wilki trzymały się na dystans, ale mowa ich ciała
zdradzała pogardę nacechowaną okrucieństwem.
Wśród Wybranych byli szamani. Trzymali się blisko, kiedy Wybraniec Krepa Nocy wznowił swój
marsz na zamek. Pokonali potęgę wody. Tuzin mężczyzn stał na wyciągnięcie ręki, kiedy Wybraniec
Krepa Nocy przekroczył most zwodzony i zaniósł wolę swego boga do tej sielskiej twierdzy.
Oślepiający błysk. Ogłuszający ryk. Tysiące ukłuć potwornego bólu. Nieodwracalna śmierć
Wybrańca Krepy Nocy i wszystkich, którzy kroczyli wraz z nim.
Gdy ciało wciąż jeszcze konwulsyjnie drgało, wilki rzuciły się na każdego, kto minął tablicę
ostrzegawczą.
Trzech młodszych jeźdźców, którzy zostali z tyłu na rozkaz kapitana, wystrzeliło jak z procy, by zdać
raport o tej katastrofie.
Kruki ruszyły ich śladem. Kpiąc w żywe oczy.
Noc nie darzy szczególną miłością tych, którzy uważają się za jej ludzi. Z całej trójki dwóch stało się
ofiarami bezwzględnych pomniejszych Delegatur. Ostatniego, kiedy się przedarł, dotknęło zbyt
wielkie szaleństwo, by można było dowiedzieć się od niego czegoś spójnego.
Już sam jego powrót był informacją godną przekazania.
Jego bóg nagrodził go tak, jak to bogowie mają w zwyczaju. Pożarł go.
2
Lucidia: W oku Gherig i Cienia Idiamu
Wicher
ciął niczym zardzewiała piła. Najstarszy mieszkaniec nie pamiętał takiego chłodu na
lucidiańskiej pustyni. A już na pewno, zanim zima rozpoczęła się na dobre. Niektórzy wcześniej
widzieli już śnieg — w oddali, na szczytach najwyższych z wysokich grani.
Kamienna wieża na szczycie Teł Moussa dawała niezwykły widok. Zbudowana przez krzyżowców,
którzy wypatrywali najeźdźców z Kasr al-Zed, została przechwycona przez Indalę al-Sul Halaladina,
Dzierżyciela Miecza Boga, po tym jak zmiażdżył siły krzyżowców u Studni Dni. Teraz stanowiła
schronienie dla gotowych na wszystko zbiegów z Dreanger, którzy wstąpili na służbę Muqtaby
Ashefa al—Fartebi ed-Dina, kaifa Kasr al-Zed.
Okrutny wiatr szarpał szpakowate włosy i brodę Nassima Alizarina. Nazywali go Górą. Był
mężczyzną tak dużym, że jedynie zachodni dextrarius był go w stanie unieść. A kiedy podróżował,
potrzebował całego ich stadka. Zbyt szybko je męczył.
Nassim odwrócił się powoli. Niewierni dobrze wybrali to miejsce, choć wybudowali tę wieżę na
fundamentach osadzonych dawno temu. Setki armii podróżowały drogą wijącą się w dole, kierując
się w jedną bądź w drugą stronę, odkąd człowiek nauczył się wojaczki. Nassim pomyślał, że
niedługo znów się tu zaludni.
Z południa zbliżał się pojedynczy jeździec, żałośnie zgięty w siodle. To pewnie ten starzec, Kościej,
wraca z objazdu stanowisk sha-lugów wzdłuż granic państw krzyżowców. Za Kościejem,
przyczajony niczym sylwetka złego sfinksa, na horyzoncie wyłaniał się ciemny zarys twierdzy
krzyżowców, Gherig, której nie był w stanie zdobyć żaden śmiertelnik. Załogę Gherig stanowiło
Bractwo Wojny. Czasami owi rycerze-kapłani o niespożytych siłach zbliżali się do Tel Moussy z
nadzieją na wyciągnięcie uchodźców sha-lugów. Góra nie bawił się w takie podjazdy. W najlepszym
razie miał mniej niż cztery setki ludzi rozsianych po Królestwie Pokoju. Jego wojna z niegdysiejszym
przyjacielem, Gordimerem Lwem, wielkim marszałkiem sha-lugów, nie szła najlepiej. Większość
sha-lugów uważała, iż mord na synu Nassima, Hagidzie, był odrażający. Nie uważali tego jednak za
wystarczającą przesłankę, która mogłaby usprawiedliwić rozlew krwi między braćmi wojownikami.
Główną cechą al-Prama był posłuch, sha-lugów zaś — dyscyplina.
Pan Duchów, al-Azer er-Selim, przyłączył się do Nassima. Przeklinał przenikający do szpiku kości
wicher. Pod nosem. Góra nie tolerował ani bluźnierstwa, ani przywoływania demonów.
— To Kościej? — zapytał Az.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin