Greg Bear - Prom kosmiczny 03.pdf

(2125 KB) Pobierz
Hull Zero Three
Przełożył
Krzysztof Bednarek
redakcja:
Wujo Przem
(2016)
O książce
Gigantyczny, zbudowany z trzech dwunastokilometrowych kadłubów statek przemierza
przestrzeń kosmiczną. Cel podróży – nieznany. Misja – otoczona tajemnicą. Historia –
utracona. Czy jest współczesną arką, która ma przetransportować ludzką rasę do innego,
odległego układu planetarnego?
W jednym z tysięcy pomieszczeń budzi się człowiek. Początkowo nie wie, kim jest ani
gdzie się znajduje. Przed chwilą śnił o nowej planecie, bardzo podobnej do Ziemi, o kobiecie,
która wkrótce znajdzie się w jego ramionach. Teraz, obudzony przedwcześnie do życia,
osamotniony, przemarznięty i głodny, próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości, odkryć
jej sens. On i inni nagle wybudzeni ludzie zmierzają do siebie ciągnącymi się setkami metrów
pustymi korytarzami, uciekając przed zabójczym zimnem. Po drodze napotykają przerażające
stwory, które starają się ich zabić. Wokół szaleje śmierć i zniszczenie, widać unoszące się
trupy, porozrywane szczątki ciał. Mężczyzna powoli odzyskuje strzępy pamięci, przypomina
sobie, że jest nauczycielem, że przeszedł szkolenie na Ziemi, że miał uczyć kolonistów,
którzy zostali zamrożeni na dziesiątki lat. Kim jest? Gdzie znajduje się kobieta, którą kochał?
Dlaczego statek zboczył z wyznaczonej trasy, a jego pasażerowie obudzili się całe stulecia
przed lądowaniem? Kto naprawdę steruje promem kosmicznym zero trzy? Co stało się z
marzeniami o nowym życiu? Dokąd zmierzają? Aby otrzymać odpowiedź na te pytania,
mężczyzna musi przeżyć i naprawić statek. Tylko wtedy znajdzie drogę do domu.
VINCE'OWI GERARDISOWI
mistrzowi Wielkiej Idei
1
CZĘŚĆ
I
CIAŁO
Skromna planeta okrywa się chmurami.
Wybraliśmy idealną, lepiej nie mogło być. Obraca się pod nami, kremowobiały welon
chmur zsuwa się na bok i naszym oczom ukazują się zmysłowa obfitość błękitnych wód,
brunatne prerie, żółta pustynia, fałdy szarych gór otoczonych lasami tak zielonymi, że niemal
czarnymi, i szmaragdowe trawy wiosennych pastwisk.
Niewiarygodne bogactwo.
Moje ciało towarzyszy mi w długiej podróży. Spoglądam z góry jak zawieszony nad
olśniewającą powierzchnią anioł i tęsknię do nowej Ziemi. Płyną ku niej wszystkie soki mojej
młodości. Blask świtu na wschodzie – jak cudownie! Nasza planeta obraca się z zachodu na
wschód, co za szczęście. Ma dwa księżyce. Jeden orbituje blisko, drugi – znacznie dalej, i jest
tak duży, że okala go rzadka atmosfera, a znajdujące się na nim góry skuwa lód. Zbadamy ten
większy księżyc, kiedy się tutaj rozgościmy.
Tłoczymy się pod kopułą obserwacyjną, nareszcie oświetleni naturalnym światłem! W
głosach dobywających się z naszych ust pobrzmiewa radość. I jakież słowa padają!
Techniczny język astronautów zmieszany z mową z okresu snu. Niecodzienna melodia.
Gromadzi się coraz więcej przyjaciół. Śmiejemy się jak pijani.
Mamy ochotę rozpościerać szeroko ramiona, a potem się tulić. I łączyć się w pary. Z
utęsknieniem wyglądamy niepoczętych jeszcze dzieci, chcemy, żeby jak najszybciej się
urodziły i mogły cieszyć się razem z rodzicami pięknem nowego globu.
Oto my!
Prawdziwi – już nie potencjalni. Za nami długie wieki oczekiwania.
My!
Przybyliśmy tutaj!
Zanim się obudziliśmy, od naszego statku oddzieliły się lądowniki z nasionami i
sadzonkami. Przeanalizowały sytuację na planecie i przekazały nam dane. I teraz chemia
naszych ciał pasuje do warunków panujących na dole. Fons et origo. Źródło i przyczyna.
Nie pamiętam wybranej przez nas nazwy, mam ją na końcu języka. Nieważne. Jestem
pewien, że to piękne słowo.
Łączymy się w grupy, chwytając się za ręce i tworząc pod kopułą lekko pływające linie,
ponieważ znajdujemy się w stanie nieważkości. Wołamy do siebie nawzajem, używając
imion z okresu snu, i uśmiechamy się, aż bolą nas policzki. Robimy zabawne bądź okropne
miny, jak klauni, żeby odpoczęły nam zbolałe od uśmiechów mięśnie. Wkrótce ustalimy
nowe nazwy – ziem, mórz, powietrza – poetyckie rozwinięcia starych, znanych nam określeń.
2
Mam na końcu języka i moje nowe imię.
A także jej imię. Jest blisko, czuję się dziwnie zawstydzony, widząc ją po raz pierwszy
obok siebie, przecież znaliśmy się przez wszystkie wieki snu. Razem się bawiliśmy i
uczyliśmy, rozmawialiśmy, tocząc pierwsze dysputy. W końcu zwróciliśmy uwagę, że nie
potrafimy się gniewać na siebie zbyt długo. Jest naczelnym biologiem statku, a ja
odpowiadam za szkolenie i kulturę. Długie, niespieszne godziny nauki, zabawy i poznawania
się nawzajem przeplatały się z intensywnymi ćwiczeniami fizycznymi, dzięki którym nasze
mięśnie pozostawały sprawne. Cudowne doświadczenie, choć nie może równać się z tym, co
czuję teraz, gdy się obudziłem i stoję z nią twarzą w twarz.
Świat i ciało!
Utworzone przez nas szeregi zbliżają się do srebrzystych, chromowanych wrót w białej,
półprzezroczystej przegrodzie. Przesuwamy się ku przedziałowi, w którym czekają na nas
lądowniki, szare tajemnicze maszyny o smukłych kształtach.
Nasz piękny statek jest zbyt wielki, by wylądować na planecie: ma dwanaście kilometrów
długości. Samotny olbrzym. W pewnym momencie przycumowaliśmy do nieregularnej
skalno-lodowej bryły o średnicy ponad stu kilometrów, która stała się naszą osłoną i źródłem
energii w tej międzygwiazdowej podróży. Statek wciąż się trzyma niewykorzystanego dotąd
kawałka komety z obłoku Oorta. Drobne parę miliardów ton. Lecieliśmy coraz wolniej,
zachowując zapas paliwa, i w tej chwili orbitujemy wokół najlepszego kandydata na nową
Ziemię.
Jak długo to trwało?
Za nami niezmierzone lata zimna i ciszy, niczym rozciągający się w przestrzeni ogon
naszej podróży. Nie pamiętamy dobrze tych lat. Było ich tak wiele.
Ile?
Nie ma to znaczenia. W odpowiednim czasie zajrzę do dziennika pokładowego, kiedy już
wybierzemy drużyny, które wylądują na powierzchni planety jako pierwsze.
Wywołują nasze nowe imiona, więc gromadzimy się w przedziale załadunkowym, odziani
w galowe kombinezony o jaskrawych kolorach, żeby się dobrze prezentować.
I ona jest tutaj! Pięknie ubrana, w niebiesko-beżowo-zielony strój. Patrzy śmiało, pewna
siebie. Ma duże inteligentne oczy, szerokie kości policzkowe, krótko przycięte kasztanowe
włosy. Spogląda na mnie z uczuciem. Co za emocje, co za wyzwanie! Siada w lądowni-ku w
pewnej odległości od innych, obok wolnego miejsca, w nadziei, że do niej dołączę. Oboje
mamy polecieć w pierwszej drużynie!
My!
Rozpoznaję wiele osób z okresu snu. Rozglądają się przyjaźnie i radośnie, ściskają się,
podają sobie ręce, składają gratulacje. Wylewają potoki słów. Nasze języki są ciągle mało
sprawne, ale uczucia – takie same jak przed wieloma wiekami. Jesteśmy czymś więcej niż
rodziną. Przez lata długiej podróży zmagaliśmy się ze sobą, kłóciliśmy się, kochaliśmy i
uczyliśmy. Wybieraliśmy drużyny, rozwiązywaliśmy je, zmienialiśmy, wybieraliśmy je
3
znowu, osiągając perfekcję w różnorodności. Nic nie może stanąć na przeszkodzie nam i
naszej radości lądowania na nowej planecie.
Lekki wstrząs doskonale zaprojektowanej maszyny...
Oddzielamy się od statku. Lądownik ma niecałe sto metrów długości. Istne maleństwo, za
to piękne i nieużywane. Czas płynie tak szybko!
Zsuwam uprząż, żeby się do niej zbliżyć. Karci mnie wzrokiem i zaraz potem obejmuje.
Sieć łączących nas pasów napina się, ale dostosowuje się do naszych ruchów. Ze śmiechem
spostrzegamy, że wielu innych zrobiło to samo co my.
Widzimy nasz statek z zewnątrz, jest naprawdę bardzo długi. Patrzymy nań z nabożnym
podziwem – sterany długą podróżą, a jednak cały i nieuszkodzony. Piękna maszyna, nasza
arka.
Nasz statek powstał z trzech połączonych mniejszych promów i przypomina z wyglądu
dwie starożytne stupy złączone podstawami. Został zaprojektowany tak, aby chronić nas
przed niebezpiecznym wiatrem cząstek w przestrzeni międzygwiazdowej. Przed kadłubami
promów i wokół nich świeciły dawniej strumienie plazmy przypominające mgliste, złociste
rzeki. Pył międzygwiazdowy – drobiny lodu, szkła czy metalu – przemieszczały się ku rufie i
tam były przetwarzane na paliwo albo materiał, który zastępował zniszczone w procesie
ablacji zewnętrzne powłoki statku.
W tej chwili resztki plazmy jarzą się wokół zwężonego śródokręcia niczym przygasająca
latarnia morska. Widok ów przykuwa naszą uwagę zaledwie na chwilę, bo wciąż nie możemy
wyjść ze zdumienia. Powiedziano nam, że tylko jeden na sto statków przetrwa. Mimo to
żyjemy, mamy za sobą najdłuższą podróż w historii ludzkości i...
JESTEŚMY!
TUTAJ!
Początek życia
Wstrząs, a po nim okropny dźwięk, jakby lała się woda albo tryskała krew. Wszystko jest
ciemne i niewyraźne. W moim polu widzenia pojawia się czerwonawa poświata. Otacza mnie
gęsta ciecz. Poruszam rękami i nogami, czując, jak przemieszcza się wokół mojego ciała.
Czy rozbiliśmy się podczas lądowania? A może statek rozleciał się jeszcze w przestrzeni
kosmicznej? Naprawdę nie wiem, co to wszystko znaczy. Moja pamięć rozpada się na
kawałki jak układanka z tysiąca puzzli. Układanka, puzzle. Wszystko jest nie tak!
Boli mnie całe ciało. Tak nie powinno być, nic nie powinno być takie, jak jest. Mam
wrażenie, że z pamięci umyka mi nawet własne imię i to, po co tu jestem.
Sam, w czymś kurczącym się, ciasnym i napiętym, czuję się tak, jakby coś wyciskało
mnie z tubki. Nogi jeszcze uwięzione, ale palce rwą gumową membranę, robiąc w niej dziury,
przez które... Oddycham
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin