70.Maria Dabrowska - Dzikie ziele(1).pdf

(285 KB) Pobierz
Spis treści
Strona tytułowa
Spis treści
Początek utworu
Przypisy
Wesprzyj Wolne Lektury
Strona redakcyjna
Dzikie ziele
Marynka szorowała skopki
2
i bańki przy małym stawie. Było jeszcze szaro. Liście
drzew stojących ponad wodą wisiały nieruchomo, a tarcie wiechcia o żelazne obręcze budziło
odgłos na drugim brzegu. Za drogą w dworskim ogrodzie coś wzniecało w krzakach jakby
kaszlnięcia i szeptania.
1
R
ano do dnia
Podwórze majaczyło we mgle buro i niewyraźnie. Po małym czasie zaczęło się tam jednakże coś
rozlegać i na drogę wypłynął wóz, cicho sunąc po szarym piachu i postukując niegłośno. Fornal
3
siedział bokiem, z bosymi nogami zwieszonymi przez drabki, pogrążony w gwizdaniu.
Gdy zobaczył dziewczynę między wierzbami, przestał gwizdać i zakrzyczał w jej stronę:
— Mogłabyś ty kiecuchny
4
barzy
5
podnieść i te giry
6
umyć, kiej
7
u wody stojas
8
, nie s takiemi
cornemi
9
chodzić!
Marynka wyprostowała się, żeby zobaczyć, kto jedzie, gdyż mówił nie po tutejszemu. Ma się
rozumieć — nie był to żaden z fornali, tylko bandos
10
, nazwiskiem, o ile pamiętam, Słupecki.
Jechał widać za Banasiaka, bo jego końmi, a o Banasiaku wczoraj mówili, że na brzuch leży.
Zobaczywszy, jak rzeczy stoją, Marynka odgryzła się napastnikowi:
— Ty cyganiaty
11
wytrzyścu, byś ty trzy dni swoje mył, to jeszcze moje bydom
12
bielsze, choć
uszargane!
Zaczął coś wołać w odpowiedzi, lecz nie było już słychać, gdyż wóz wjechał na twardą drogę
i gruchocząc skręcał koło drugiego stawu ku wiatrakowi.
Chcąc się bardziej zabezpieczyć przeciwko słyszeniu, co mógł do niej mamrotać, Marynka
sarknęła coś w otwór cynkowanej bańki, aż echo w niej zadudniło, i zaczęła śpiewać:
Miałam jednego brata...
— Zaś rozpędziwszy się prześpiewała jeszcze kolejno: —
Nie dbam,
nie dbam, że mnie nie szanujesz...
Księże, księże...
oraz —
A pod moją klaczą podkowy
kołaczą...
Gdy na ostatku zaczynała: —
Mówiom ludzie, żem ładna...
— zadzwonili do doju.
Ludzie ruszali się już koło szopy, w szorowni
13
u stelmacha
14
poodwijały i wszystko rzeźwo stanęło w rumianym złocie poranka.
i przy chlewach; mgły się
Marynka ścisnęła oczy i przypatrzyła się mostkowi, przez który była droga do czworaków.
— Co ich nie widać? — spytała sama siebie.
Dójki
15
wynurzyły się niespodzianie z furtki dworskiego ogrodu.
— Tośta
16
po mnie chodziły do kuchni? — spytała najmłodszych, z którymi miała dobrą
znajomość.
— Nie — odparły ze śmiechem. — Aleśmy przelazły bez
17
dziurę w angryście
18
i zaś sadem.
— Sadowy nie widzioł
19
?
— Uo... on ta bydzie patrzył na dziki angryst. Ale i tak jeszcze cierpki.
Pozbierały bańki, skopki, wiechcie i ruszyły do doju.
W dzwoniącej łańcuchami oborze trwał chrupiący niegłośny hałas żucia, mleka strzykającego
w naczynie i kroków stąpających po zgnojonej słomie.
Krowy myczały od czasu do czasu, a ta, która stała przy samych drzwiach, przestawała niekiedy
ruszać gębą i patrzyła sztywno, jak blade strugi mleka ciekły przez skręt chłodnika i ze
świegotem kapały do naczynia. Na chłodnik dawał baczenie
20
garbaty mleczarz Dionizy.
Przyciągał powązki
21
, gdy dójki zlewały mleko, oganiał muchy, które brzęczały dokoła, zmieniał
nagrzaną wodę, a potem siedział i przyglądał się, jak wlatywały do obory czyste granatowe
jaskółki. Ich szczebiot mocniej się rozlegał tu w brunatnej ciemności niż na dworze. Pomiędzy
wiązaniami stropu widać było migotanie ich białych piersi z ceglastym ognikiem na gardle.
— Nastąp
22
się — mówiły od czasu do czasu dójki — i — fitu-fitu, fitu-fitu — szczebiotały bystre
jaskółki. Dionizemu zachciało się spać od tych głosów.
— Co to Marynka dzisiaj nic nie mówi? Zawdy
23
tak śpiewo, to czymu
24
tera
25
nie? — zapytał,
by się roztrzeźwić.
— Ady dzięka Bogu, że raz wyć przestała — rzekł zgryźliwie pastucha
26
rozgrzebując widłami
ciepłą zielonkę.
Słysząc te słowa, choć nie miała chęci, na złość zaczęła śpiewać pioseneczkę niedokończoną nad
stawem:
Mówiom ludzie, żem ładna,  
a to prowda
27
nie żadna,  
bo mnie mama o chłodzie  
myła rosom w ogrodzie...  
 
Drugie natychmiast zawtórowały:
Mówiom ludzie ci sami,  
że jo
28
bardzo z chłopcami...  
 
— Nastąp się! — wrzeszczały w przerwie, a potem zaczynały znowu:
Nieszczęśliwy tutejszy mosteczek,  
nieszczęśliwy tutejszy most...  
 
Pastucha mówił do swego białego psa: — Psss — bierz je... Pies hycał ostrożnymi susami przez
gnój, szczekając na chybił trafił, i to sprzeciwianie się dodawało gorzkiej uciechy robocie.
Gdy po doju myły sobie nogi z gnoju przy studni, Marynka wpadła w niespodziewaną złość na
mleczarza Dionizego.
— Co lejeta
29
te wode, jakby ji
30
w studni brakło! — zgrzytnęła. — Chto
31
mo
32
za wos
33
lać?
Tedy
34
chlusnął ze wszystkich sił, spryskując Marynkę po pas, aż zawrzeszczała, co mleczarz
powitał cichym śmiechem.
— Jakie tyż ten Dóniży
35
mo
36
biołne
37
te zembiska. Jak się oześmieje
38
, to aż aż... — mówiły
dziewki, wstawiając bańki na jego szary wózek.
Gdy już ruszyły za wózkiem w stronę dworu, rzekły jeszcze:
— Drugie takie som... Te Galicjoki
39
, co tu robiom, to jeden w drugiego jeszcze barzy bieliste
zemby majom...
Marynka przerwała z gniewem:
— Te cyganiate diabły? Jakby się człowiek z takim trącił, toby się jeszcze ubrudził.
Mówiąc to i owo do siebie, wejrzały mimochodem na pozamykane okiennice dworu. U pana
tylko okno było jak szeroko otwarte i dawał się przez nie widzieć pusty pokój z dawno posłanym
łóżkiem.
Wczesna godzina ze swą ciszą uroczystą i surową panowała w kręgu obłych kasztanów i na
klombie, zarośniętym ciemnoczerwoną półdziką różą. Marynka, rozejrzawszy się, narwała po
drodze tej róży i dała Stasi Jamrozikównie.
— Na
40
, mosz
41
— rzekła dobrotliwie. — Postawisz sobie w zbanyszku
42
, to ci bydom ładnie
pachniały.
Na ławce przed kuchnią sędziwa kucharka skubała sennie kurczęta. Mały foks stał naprzeciwko,
przełykając od czasu do czasu głośno.
Marynka zapytała:
— Jużeśta wydowali
43
Galicjokom?
— Coś ty się szaleju najadła? Jeszcze ni ma szóstej. Pani dopiero wstaje.
Ze świeczką w ręku wchodzili w dudniący echem zmrok piwnicy. Marynka stawiała mleko na
kwaśne, lejąc w donice jedwabisty płyn. Gdy zamykała spróchniałe drzwi na kłódkę, Dionizy
odjeżdżał właśnie do miasta, a bandoska kucharka wołała na nią jak co dzień, że idzie już po
życie
44
dla bandosów. Życie owo Marynka pomagała jej nosić.
Stojąc w ciemnożółtej od wschodniego słońca spiżarni, śród
45
oschłej woni sypanych kasz
i miękkich tchnień mąki padającej na kopankę, spytała kucharkę, gdzie bandochy
46
dziś robią.
Kucharka powiedziała, że sieką rzepak pod dębem. To samo potwierdziły dzieci pańskie, które
już wstawały, żeby tam iść. Marynka mogła dzięki temu wcześniej posprzątać pokoje i o ósmej
skoczyła zrobić masło w tejże, gdzie była rano, piwnicy.
Piwnica znajdowała się nieco za dworem w starym budynku, skrytym pod wysokimi drzewami.
Na górze był drwalnik, a pod ziemię wchodziło się w kurzu oblatującej ze wszystkich stron cegły.
Nad schodkami wisiała pajęczyna brudna i zaprószona, gruba jak płachta, i wisiały nietoperze
jak ulęgałki.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin