zwierciadlo komplementow - eloisa james.pdf

(1074 KB) Pobierz
James Eloisa
Żyli długo i szczęśliwie 03
Zwierciadło komplementów
On jest księciem, który szuka idealnej żony.
Ona jest damą… której daleko do ideału.
Miłosny zawód nauczył Tarquina, księcia Sconce, przedkładać rozsądek nad porywy serca. A rozsądek
mówi, że Georgiana Lytton, wcielenie wszelkich cnót, będzie doskonałą przyszłą księżną. Dlaczego zatem
Tarquin nie może przestać myśleć o jej siostrze bliźniaczce? Olivia nie dba o maniery, drwi z
konwenansów i… jest zaręczona z innym. Doprawdy trudno o mniej odpowiednią kandydatkę na żonę
księcia. I bardziej powabną istotę, która kruszy kamienny mur otaczający serce księcia. Lecz czy dla tej
kobiety Tarquin okryje skandalem swój ród?
Prolog
Przed laty, ale wcale nie tak dawno temu...
(a dokladnie w marcu 1812 roku)
... Żyła sobie pewna dziewczyna, której przeznaczeniem było zostać żoną księcia,
Chociaż, prawdę mówiąc, żaden książę na widnokręgu się nie pojawił. Za to zaręczono ją z przyszłym
dziedzicem książęcego tytułu, a z punktu widzenia drobnej szlachty książęca mitra jest równie dobra, jak
królewska korona.
Nasza opowieść zaczyna się więc od pięknej dziewczyny, a później będzie mowa o burzliwej nocy i o
licznych próbach, jakie musiała przejść ta dziewczyna. Tylko grochu w niej nie znajdziecie, ale jeśli
zechcecie czytać dalej, przekonacie się, że łóżko może skrywać inne niespodzianki: klucz, pchły, a nawet
pewną markizę.
W baśniach wystarczy, że nieznajoma dziewczyna, pojawiająca się burzliwą nocą w obcym domu,
wyczuje pod materacem, na którym spoczęła do snu, tak drobną niewygodę jak ziarnko grochu, by
udowodnić, że naprawdę jest księżniczką. W prawdziwym życiu sprawy, naturalnie, nieco się
komplikują. Aby należycie przygotować się do roli księżnej, panna Olivia Mayfield Lytton zapoznała się,
bardziej lub mniej szczegółowo, właściwie z każdą dziedziną wiedzy.
Została nauczona, jak prowadzić konwersację zarówno z królem, jak i z błaznem, a nawet z samym
Sokratesem, i poruszać tematy tak odległe, jak włoska opera komiczna i nowoczesne maszyny przędzal-
nicze.
Jednak, tak jak jedno suche ziarnko grochu wystarczyło do po-twierdzenia autentyczności księżniczki,
jeden istotny fakt zadecydo-wał o tym, że Olivia miała zyskać tytuł księżnej. Została zaręczona z
dziedzicem książęcego rodu Canterwick.
Mało ważne było przy tym, że w chwili, gdy rozpoczyna się ta opowieść, Olivia skończyła już
dwadzieścia trzy lata i wciąż trwała w panieństwie, że jej ojciec nie miał żadnego arystokratycznego
tytułu i że nigdy nie obdarzono jej komplementem, w którym przyrównano by ją do brylantu najczystszej
wody. Po prawdzie, mówiono o niej coś zupełnie innego.
Ale to nie miało żadnego znaczenia.
1
W którym poznajemy przyszłą księżną
41 Clarges Street, Mayfair, Londyn
Rezydencja rodziny Lyttonów
Większość zaręczyn jest owocem jednej z dwóch nieposkromionych namiętności: chciwości lub miłości.
Jednak do zaręczyn Olivii Lytton doszło bynajmniej nie z chęci połączenia majątków dwóch równych
sobie arystokratycznych rodów ani w wyniku działania potężnego eliksiru, na który składa się pożądanie,
wzajemne przyciąganie i ugodzenie strzałą z łuku Kupidyna.
Szczerze mówiąc, przyszła małżonka w przypływach rozpaczy twierdziła, że ten związek to
przekleństwo.
- Może nasi rodzice zapomnieli zaprosić jakąś ważną wróżkę na mój chrzest - skarżyła się swojej
siostrze Georgianie, gdy wracały z wydanego przez hrabiego Micklethwaita balu, podczas którego Olivia
była zmuszona spędzić aż nazbyt wiele czasu ze swym narzeczonym. -
Nie muszę dodawać, że najgorsza w tym wszystkim jest osoba samego Ruperta. Wolałabym już raczej
zapaść w sen trwający sto lat, niż za niego wyjść.
- Sen ma swoje dobre strony - zgodziła się siostra, wysiadając z powozu przed domem. Życzliwie nie
dokończyła zdania, które w całości brzmiałoby zapewne: Sen ma swoje dobre strony... w od-różnieniu od
Ruperta.
Olivia z trudem przełknęła ślinę i została przez chwilę w ciemnym wnętrzu powozu , zanim zdołała wziąć
się w garść i dołączyć do Georgiany. Od dziecka wiedziała, że kiedyś zostanie księżną Canterwick, więc
szkoda było czasu na próżne żale. Ale od prawdy nie dało się uciec. Po jednym wieczorze spędzonym z
przyszłym mężem o mało się nie załamała.
Wcale nie pocieszał jej fakt, że większość londyńskiej socjety na czele z jej własną matką uważała ją za
prawdziwą szczęściarę. Matka byłaby przerażona - choć może niezbyt zaskoczona - słysząc żałosną
uwagę Olivii, iż małżeństwo z przyszłym księciem to przekleństwo.
Dla rodziców awans społeczny ich córki stanowił niezwykle korzystne zrządzenie losu. Krótko mówiąc,
błogosławieństwo.
- Dzięki Bogu, że uczyłem się w Eton. - Pan Lytton powtarzał to tysiące razy od chwili narodzin Olivii.
Olivia i jej siostra bliźniaczka Georgiana uwielbiały opowieść o tym, jak były małymi dziewczynkami.
Siadały tacie na kolanach i słuchały niezwykłej historii o tym, jak to on - prosty, zwyczajny chłopak (choć
skoligacony z jednej strony z prawdziwym hrabią, a z drugiej z biskupem, a oprócz tego i z markizą) -
został oddany do słynnej szkoły dla chłopców w Eton i serdecznie zaprzyjaźnił się z księciem
Canterwick, który odziedziczył ów arystokratyczny tytuł w wieku pięciu lat. W którymś momencie
chłopcy złożyli sobie pieczętowaną krwią przysięgę, że najstarsza córka Lyttona zostanie księżną,
wychodząc za najstarszego syna księcia Canterwick.
Pan Lytton podszedł do sprawy z nieco przesadnym entuzjazmem, sprowadzając na świat nie jedną, ale
od razu dwie córki już w pierwszym roku małżeństwa. Książę Canterwick ze swej strony miał
jedynego syna, który urodził się po kilku latach od ślubu, ale naturalnie jeden syn jak najbardziej
wystarczał do spełnienia młodzieńczego przyrzeczenia. Co ważniejsze, Jego Książęca Wysokość
postanowił
dotrzymać słowa i regularnie upewniał pana Lyttona, że dojdzie do zaręczyn.
W związku z tym dumni rodzice przyszłej księżnej zrobili wszystko co w ich mocy, by przygotować
pierworodną córkę (starszą o dobrych siedem minut od tej drugiej) do godnego noszenia tytułu księżnej
Canterwick, nie szczędząc kosztów na jej kształcenie. Olivia rozpoczęła naukę praktycznie od kołyski.
Mając dziesięć lat, doskonale znała tajniki etykiety, wiedziała, jak zarządzać majątkami ziemskimi
(włącznie ze znajomością księgowych zasad podwójnego zapisu), grała na klawikordzie i szpinecie,
potrafiła przywitać się w kilkunastu językach, włącznie z łaciną (przydatną chociażby na wypadek nagłej
wizyty biskupa), i znała się nawet na francuskiej kuchni, choć raczej w teorii niż w praktyce. Księżne nie
zajmują się jedzeniem, chyba że przy stole.
Oprócz tego przeczytała od deski do deski ulubioną książkę jej matki
- Zwierciadło komplementów: Wyższa szkoła sztuki towarzyskiej dla dam, napisaną przez Jej Wysokość
księżną Sconce we własnej osobie.
Matka Olivii tyle razy czytała Zwierciadło komplementów, że zaczęła mówić cytatami z tej książki, które
oplatały jej wypowiedzi niczym bluszcz pień drzewa.
- „Szlachectwo" - wygłosiła z rana przy śniadaniu, smarując tost marmoladą - „dziedziczymy wprawdzie
po przodkach, lecz przestaje ono wiele znaczyć, jeśli nie pobudza go cnota".
Olivia skinęła głową. Nie podzielała poglądu, że szlachectwo jest najważniejsze, ale długie
doświadczenie podpowiadało jej, że wygłaszając tego rodzaju opinie, przyprawia matkę o ból głowy.
- „Młoda dama" - oznajmiła pani Lytton w drodze na bal u Micklethwaitów - „niczym nie gardzi bardziej
niż konwersacją z zuchwałym zalotnikiem".
Olivia dobrze wiedziała, że nie należy dopytywać się, na czym właściwie polega taka konwersacja z
zuchwałym zalotnikiem. Cała socjeta wiedziała o jej zaręczynach z dziedzicem księcia Canterwick, więc
zalotnicy, zuchwali czy też skromni, rzadko zadawali sobie trud, by się do niej zbliżać.
Ogólnie mówiąc, wygłaszane przez matkę porady zamierzała wykorzystać w przyszłości, w nadziei że
kiedyś i dla niej przyjdzie czas na jakieś zuchwałe konwersacje.
- Widziałaś, jak lord Webbe tańczył z panią Shottery? - spytała siostrę, gdy udawały się do sypialni. -
Było całkiem interesującym zajęciem obserwowanie tych dwoje, wpatrujących się sobie w oczy.
Zdaje się, że socjeta traktuje małżeńskie przysięgi z równą powagą, jak Francuzi, a wszyscy wiedzą, że
wzmianka o wierności we francuskiej przysiędze małżeńskiej to czysta fikcja.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin