Swift Graham
NAUKA PŁYWANIA
W Stambule jest ozdobiony kaligraficznymi wzorami grobowiec, gdzie spoczywa pewien sułtan w otoczeniu niewielkich katafalków swoich młodszych braci, których zgodnie z panującym zwyczajem kazał zabić, wstąpiwszy na tron. Piękno wydaje się okrutne, gdy towarzyszy mu barbarzyństwo. Na terenie pałacu Topkapi turyści podziwiają turkusowe kafle haremu i pawilony sułtanów, rozmyślając o dziewczętach roznoszących sorbet, o turbanach, poduszkach, fontannach.
- A więc tak po prostu je tu trzymano? - pyta moja żona.
Czytam z przewodnika:
1 „Choć teoretycznie sułtani zachowali władzę nad haremem, u schyłku szesnastego wieku kobiety te całkowicie ich sobie podporządkowały”.
Jest zimno. Mroźny wiatr wieje od strony Bosforu. Przybywając tutaj pod koniec marca, spodziewaliśmy się słońca i łagodnego upału, a trafiliśmy na jasne dni, rozdzierane burzami gradowymi i nawałnicami. Kiedy w Stambule pada, wąskie uliczki poniżej Wielkiego Bazaru zamieniają się w bystre potoki, przez które nie sposób przejść i w których nurcie można dostrzec płynące razem ze śmieciami z targu zdechłe szczury, rozdęte psy, wymyte trupy stuleci. Bazar, nieraz dotknięty pożarem, to istny labirynt. Mówią, że ludzie wchodzili tam i ginęli bez śladu.
Z terenów Topkapi panorama miasta, rysująca się na tle nieba niczym długi szereg zwróconych ku górze tarcz i włóczni, wygląda nierealnie. I\iryści pomrukują, prze-
6 Seraj
chodzą dalej. T\irbany, fontanny. Pomieszczenia eunuchów. Sanktuarium Świętego Płaszcza. Obrazy rodem z „Baśni tysiąca i jednej nocy”. A potem w gablocie w muzeum strojów człowiek niespodziewanie odkrywa, jakby natknął się na miejsce zbrodni, zbryzgany kaftan, który miał na sobie sułtan Osman II, kiedy został zamordowany. Poprzebijany sztyletem od ramion po biodra. Zamiast tej cienkiej lnianej tkaniny równie dobrze mogli tam umieścić samego trupa. Prosta biała szata, podobna do szlafroka, i brązowe plamy krwi, takie jak te, co po oderwaniu plastra pozostają na gazie, sprawiają, że przez chwilę wydaje ci się, iż w gablocie znajduje się twój własny strój, pożyczony komuś, kogo przez pomyłkę zabito zamiast ciebie.
Minąwszy Fontannę Kata, wychodzimy Bramą Cesarską i kierujemy się w stronę Błękitnego Meczetu. Miasto zabytków i mordu, w którym okrucieństwo zdaje się ignorowane. Na ulicach wokół bazaru kalecy wloką po bruku swoje pozbawione nóg ciała; turyści zwracają na nich uwagę, miejscowi - nie. Miasto oblężenia, masakry i przepychu. Kiedy w 1453 roku Mehmed zdobył miasto, wydał je wpierw swoim ludziom, jak nakazywał zwyczaj, na łup i rzeź, a po trzech dniach przystąpił do wznoszenia nowych zabytków. O takich rzeczach pisze się w informatorach turystycznych. Tureccy przewodnicy w obcym języku, po angielsku, opowiadają o nich tak, jakby nigdy się nie wydarzyły. W pałacu Topkapi można obejrzeć portrety Mehmeda. Blady mężczyzna o gładkiej skórze, wrażliwym spojrzeniu i łagodnych brwiach, patron artystów, z przytkniętą do nosa różą...
Kiedy po zjedzeniu w restauracji lunchu, podczas którego, korzystając z przewodnika, zaznajamiałem żonę z dokonaną przez Mehmeda odbudową miasta, wyszliśmy zza rogu, zobaczyliśmy, jak taksówka - jedna z tych krążących po Stambule niczym rekiny metalicznozielonych taksówek z czamo-żółtą szachownicą wymalowaną po bokach 1 niemal złośliwie wjeżdża na nogi mężczyznie pchającemu przy krawężniku wózek. Głuchy trzask, mężczyzna pada z nogami wykrzywionymi pod dziwnym kątem, rozerwanym ubraniem i nie wstaje. Takie sytuacje
nie powinny mieć miejsca w czasie wakacji. Gdy zdarzają się tam, gdzie mieszkamy - ludzie tłoczą się wokół i gapią - godzimy się z tym, wiedząc, że są częścią zwykłego życia. Na wakacjach chcemy, by oszczędzono nam zwykłego życia.
Jednak to nie sam fakt zaistnienia wypadku nas zaskoczył, lecz reakcja obu stron, które w nim uczestniczyły. Wyraz twarzy rannego świadczył, że człowiek ten w pełni poczuwa się do winy za to, że został potrącony. Taksówkarz nie opuszczał samochodu, jakby celowo zatarasowano mu drogę. Przechodnie przystawali i dyskutowali, ale ich paplanina zdawała się dotyczyć czegoś innego. Policjant zszedł z wysepki. Miał ciemne okulary i czapkę z daszkiem. Taksówkarz wysiadł z samochodu. Rozmawiali ze sobą ospale i najwyraźniej postanowili zignorować leżącego na ulicy mężczyznę. Usta policjanta poruszały się delikatnie, niemal w uśmiechu, jakby wąchał kwiat. Poszliśmy dalej. Choć wiedziałem, że ten żart nie przypadnie żonie do gustu, powiedziałem:
- To dlatego mają tu tyle kalek.
Nasz hotel znajduje się w nowej części Stambułu, niedaleko Hiltona, i wychodzi na cieśninę Bosfor, nad którą wisi nowo zbudowany most. Z balkonu, czyli z Europy, widać Azję. Po przeciwnej stronie leży Uskudar, dzielnica, w której mieszkała Florence Nightingale. Mało jest takich miejsc na świecie, gdzie z jednego kontynentu można spoglądać nad wąskim pasmem wody na drugi.
Zapragnęliśmy teraz czegoś bardziej egzotycznego. Dość już alpejskich domków i willi w Hiszpanii. Potrzebowaliśmy kolejnych wakacji, lecz odmiennych od poprzednich. Potrzebę częstych wyjazdów odczuwaliśmy od ośmiu lat i było nas stać na jej zaspokajanie. Uważaliśmy, że tyle wycierpieliśmy w przeszłości, iż wymagamy stałej rekonwalescencji. Ale z czasem nawet wakacje nam spowszedniały, toteż zaczęliśmy się rozglądać za czymś bardziej egzotycznym. Pomyśleliśmy o Wschodzie. Wyobraziliśmy sobie krajobraz z minaretami i kopułami niby z „Baśni tysiąca i jednej nocy”. Zwróciłem jednak żonie uwagę na niepewną sytuację polityczną na Środko
wym Wschodzie. Jest wyczulona na takie sprawy, na każdą wzmiankę o najodleglejszej choćby groźbie nieszczęścia. W Londynie bomby wybuchają w hotelu Hilton i w restauracjach w Mayfair. Ponieważ przeżyła już jedną tragedię, jest przekonana, że powinny ją ominąć wszystkie pozostałe, i spodziewa się, iż o to zadbam.
- A więc Turcja, Stambuł I zadecydowała. Na stole leżały przed nami otwarte broszury ze zdjęciami Błękitnego Meczetu. - To nie jest Środkowy Wschód.
Zaraz nadmieniłem (może i był to żart nie na miejscu; pozwalam sobie niekiedy na takie docinki wobec żony i ona to ceni, gdyż upewniają ją, iż nie jest traktowana zbyt delikatnie), że Turcy również potrafią dać się we znaki; najechali na Cypr.
- Zapomniałaś o willi Hamiltonów? Do dziś nie wiedzą, co się z nią stało.
- Ale my nie jedziemy na Cypr - odparta. A potem, wpatrując się w broszurę, jakby poddawała ocenie swoją żądzę przygód i w końcu zdała sobie sprawę, że jest ona ograniczona, dodała: - Poza tym Stambuł leży w Europie.
Moja żona jest piękna. Ma nieskazitelnie gładką cerę, delikatnie zarysowane, nadzwyczaj wyraziste brwi i szczupłą sylwetkę. Sądzę, że te przymioty sprawiły, iż chciałem się z nią ożenić, ale chociaż w ciągu ośmiu lat niewiele straciły ze swojego powabu, nie działają już na mnie tak, jak kiedyś. Moja żona najlepiej wygląda w bardzo ciemnych lub bardzo jasnych kolorach. Jest wybredna, jeśli chodzi
o perfumy, i z oddaniem pielęgnuje nasz ogród w Surrey.
Leży teraz na łóżku w naszym pokoju hotelowym, z którego widać Azję, i płacze. Płacze, bo kiedy wyszedłem, by w porannym świetle fotografować Bosfor, coś zaszło między nią a jednym z pracowników hotelu. Podobno ją molestował.
Siedzę obok niej. Nie wiem dokładnie, co się wydarzyło. Trudno od niej wydobyć jakiekolwiek szczegóły, kiedy płacze. Lecz myślę sobie: rozpłakała się, dopiero jak spytałem, co się stało. Gdy wszedłem do pokoju, nie płakała, tylko siedziała jakby bardziej nieruchoma i bledsza niż zazwyczaj. Chyba chce mi utrudnić zadanie.
- Musimy wezwać dyrektora - oświadczam, wstając - a może nawet policję. - Mówię to szorstko, wręcz bezdusznie, częściowo dlatego, że nie wykluczam, iż moja żona dramatyzuje, przesadza (ponury nastrój i drażliwość nie opuszczały jej od czasu wypadku, którego byliśmy świadkami; być może rozdmuchuje jakąś błahostkę, nieporozumienie, zupełnie nic); a częściowo dlatego, iż wiem, że gdyby poszła ze mną robić zdjęcia i nie została sama, nic by się nie wydarzyło; ale częściowo też dlatego, że wpatrując się w nią i wspominając o policji, chcę, by pomyślała
o na wpół uśmiechniętym policjancie w ciemnych okularach i o mężczyźnie z połamanymi nogami. Po jej bolesnym spojrzeniu poznaję, że właśnie o nich myśli. I wtedy to spojrzenie rani mnie w odwecie za to, że je spowodowałem. Ale tego chciałem także.
- Nie - odpowiada, kręcąc głową i wciąż łkając.
Widzę, że moje słowa jej nie otrzeźwiły. Być może coś
się za tym kryje. Może chce mnie oskarżyć spojrzeniem
o chłód, brak wrażliwości i chęć przekazania sprawy dalej, o to, że nie obchodzi mnie jej ból.
- A więc nie powiesz mi, co się właściwie stało. - Mówię to takim tonem, jakbym był niesprawiedliwie traktowany.
Sięga po chusteczkę i powoli wydmuchuje nos. Kiedy moja żona płacze lub śmieje się, jej brwi przybierają kształt drobnych fal. Twarz ma wciąż ukrytą w chusteczce. Wyglądam przez okno. Po stronie azjatyckiej widać meczet z minaretami cienkimi jak ostrza. Na tle porannego nieba wygląda nierealnie, niczym wycinanka. Usiłuję sobie przypomnieć jego nazwę, na którą musiałem natrafić w przewodniku, lecz bez powodzenia. Znowu spoglądam na żonę. Właśnie odjęła chusteczkę od oczu. Orientuję się, że słusznie zarzuca mi bezduszność. Ale ten scenariusz - gniewam się na żonę, że cierpi, jak gdybym ją obarczał winą za to cierpienie, po czym sam czuję się winny, a ona czuje się usprawiedliwiona, że je okazała - jest nam doskonale znany. Tylko w ten sposób potrafimy rozpocząć swobodną rozmowę.
Zaraz mi powie, co zaszło. Gniecie w ręku chusteczkę. Zdaję sobie sprawę, że naprawdę zachowywałem się tak, jakby nic się nie stało.
a
Ożeniłem się zaraz po zdobyciu dobrej posady. Jestem projektantem. Miałem wszystko i byłem zakochany. Chcąc to sobie udowodnić, w pół roku po ślubie wdałem się w romans z kobietą, do której nic nie czułem. Kochaliśmy się w hotelach. Na Zachodzie bowiem nie ma haremów. Jeżeli nawet moja żona odkryła albo odgadła, co się stało, nie dała tego po sobie poznać, a ja niczego nie zdradziłem. Zastanawiam się, czy jeśli ktoś nie wie, co się stało, to znaczy, że nic się nie stało. Romans w żaden sposób nie zaważył na moim szczęściu małżeńskim. Zona zaszła w ciążę. Cieszyłem się z tego. Przestałem się spotykać z kochanką. W kilka miesięcy później żona poroniła. Nie tylko straciła dziecko, ale odtąd w ogóle już nie mogła mieć dzieci.
Winiłem ją o to, że poroniła. Sądziłem, zupełnie bez powodu, że była to z jej strony skrajna i bezwzględna forma zemsty. To jednak tylko pozory. W rzeczywistości bowiem obwiniałem ją, gdyż wiedziałem, że choć spadł na nią niezasłużony cios, chce być obarczona zań winą. Potrafię to zrozumieć. Poza tym winiłem żonę, ponieważ sam czułem się winien tego, co się stało, a skoro niesprawiedliwie ją winiłem, dawałem jej też prawo do oskarżania mnie, w rezultacie czego odczuwałem winę jako ktoś, kto istotnie ma coś na sumieniu. Uważałem ponadto, że kiedy wyrządzę żonie krzywdę, kiedy zranię ją, mimo iż została już zraniona, wyrzuty sumienia zmuszą mnie do tego, co w tamtych okolicznościach było niezbędne: do kochania jej. Mniej więcej w tym okresie zdałem sobie sprawę, że brwi mojej żony mają ten sam czar, co arabska kaligrafia. Prawda jest taka, że oboje byliśmy zdruzgotani naszym nieszczęściem i raniąc się nawzajem, odsuwając od siebie prawdziwy ból, jednocześnie wzajemnie się chroniliśmy. Tak więc winiłem moją żonę, żeby przymusić się do odczuwania z nią więzi. Mężczyźni pragną mieć władzę nad kobietami po to, by one mogły im ją odebrać.
To było siedem lat temu. Nie wiem, czy od tamtego czasu cokolwiek w naszym zachowaniu uległo zmianie. Nie mogliśmy mieć dzieci i próbowaliśmy to sobie powetować na wiele sposobów. Często jeździliśmy na drogie wakacje. Gdy je planowaliśmy i chcieliśmy się utwierdzić w posta
nowieniu, mówiliśmy sobie: „Potrzebujemy wytchnienia, musimy się stąd wyrwać”. Bez przerwy gdzieś chodziliśmy | do restauracji, kina, teatru, na koncerty. Pasjonowaliśmy się sztuką. Staraliśmy się nie przegapić żadnej nowości, ale rzadko kiedy o nich dyskutowaliśmy; po obejrzeniu, dajmy na to, nowego spektaklu nie rozmawialiśmy
0 nim. Nie mieliśmy dzieci, więc było nas na to wszystko stać; zresztą gdybyśmy je mieli, też byłoby nas stać, bo w pracy dobrze mi się wiodło i zarabiałem coraz więcej.
Oto czym stało się nasze życie: opowieścią o stracie
1 jej rekompensowaniu. Uważaliśmy, że mamy swoje powody, że jesteśmy usprawiedliwieni. W rezultacie jednak oddaliliśmy się od siebie. Przez długie okresy, szczególnie w tygodniach poprzedzających nasze wyjazdy, rzadko się kochaliśmy, a jeśli już, to tak, jak byśmy w rzeczywistości tego nie robili. Leżeliśmy na łóżku, blisko siebie, lecz się nie dotykaliśmy, niby dwa kontynenty o własnych zwyczajach i historii, niepołączone żadnym mostem. Odwracaliśmy się do siebie plecami, tak jakby każde z nas, chowając w dłoni sztylet, czekało tylko na odpowiedni moment. Ale żeby cios mógł być zadany, historia musi się najpierw zatrzymać, odległość między kontynentami powinna zostać pokonana. Leżeliśmy więc bez ruchu. A jedyne ciosy, jedyne rany, jakie sobie nawzajem zadawaliśmy, to gdy jedno odwracało się i dotykało drugiego pustymi, delikatnymi dłońmi, jakby chciało powiedzieć: „Zobacz, nie mam sztyletu”.
Wydawało się, że jeździmy na wakacje po to, by się kochać, podsycać namiętność (możliwe, że już na długo, zanim się tam udaliśmy, i mimo że mleczne ciało mojej żony leżało obok, marzyłem o zmysłowym, nieskrępowanym Wschodzie). Ale chociaż nasze wakacje rzadko kiedy przynosiły zamierzony skutek i były tylko grą pozorów, nie przyznawaliśmy się do tego przed sobą. W niczym nie przypominaliśmy prawdziwych ludzi. Byliśmy jak postacie z powieści kryminalnych. Zagadka, którą należało rozwiązać w tym kryminale, brzmiała: kto zabił nasze dziecko? Ale gdyby morderca został znaleziony, natychmiast zabiłby tego, kto go znalazł. Dlatego też konsekwentnie unikaliśmy rozwiązania zagadki. Opowieść musiała się
toczyć dalej. To ona, podobnie jak wszystkie opowieści, chroniła nas przed bólem, a także - nudą.
- To byl ten chłopak, no wiesz, ten z obsługi hotelowej, który pracuje na naszym piętrze.
Przestała płakać. Leży teraz na łóżku. Jest ubrana w ciemną spódnicę, jej nogi mają kremowy kolor. Wiem,
o kim mówi, na wpół odgadłem, nim powiedziała. Widziałem go wcześniej, gdy w swoim białym żakiecie zbierał bieliznę i wykonywał różne prace na korytarzu: jeden z tych ostrzyżonych na jeża, młodych Turków o nalanej twarzy i wyglądzie melancholika, od których roi się w Stambule i którzy sprawiają wrażenie, jakby dopiero co wrócili z wojska albo właśnie się tam wybierali.
- Zapukał i wszedł do środka. Przyszedł naprawić grzejnik. Wiesz, skarżyliśmy się, że w nocy jest zimno. Miał ze sobą narzędzia. Wyszłam na balkon. Gdy skończył, zawołał mnie i wróciłam. A wtedy zbliżył się i... dotknął mnie.
- Dotknął cię? Co przez to rozumiesz? Jak to cię dotknął? - Wiem, że żonie nie podoba się mój inkwizytorski ton. Zastanawiam się, czy ona się zastanawia, czy nie nabrałem jakichś podejrzeń co do jej zachowania.
- Och, wiesz - odpowiada z irytacją.
- Nie. Muszę wiedzieć dokładnie, co się wydarzyło, jeśli mamy...
- Jeśli mamy co?
Spogląda na mnie, jej brwi falują.
Znowu zdaję sobie sprawę, że choć domagam się wyjaśnień, tak naprawdę nie chcę wiedzieć, co się stało, ani też, z drugiej strony, zadowolić się jakąś bajeczką. Czy Turek dotknął mojej żony? A jeśli tak, to czy tylko dotknął, czy może właśnie w jakiś sposób ją napastował? Czy szukała wyjścia z sytuacji, stawiała opór, czy może, przeciwnie, prowokowała go? Wszystkie te ewentualności wydają się prawdopodobne. lyie że ja nie chcę wiedzieć, jak było. I dlatego udaję, że jest inaczej. Widzę też, że żona nie ma ochoty powiedzieć mi, co się naprawdę wydarzyło, ani uraczyć mnie żadną bajeczką. Dochodzę do wniosku, że od ośmiu lat, noc w noc, opowiadamy sobie bajkę o naszej miłości.
- A więc? - nalegam.
Siada na łóżku. Trzyma przy gardle zaciśniętą dłoń. Często wykonuje ten gest. Wygląda to tak, jakby ściskała wstydliwie końce kołnierzyka od bluzki, nawet gdy jej na sobie nie ma, a jej szyja jest odsłonięta. Nabrała takiego zwyczaju, odkąd straciliśmy dziecko. W ten sposób sygnalizuje, że posiada pewne nienaruszalne obszary, na które nikomu nie wolno wkroczyć. Wstaje i zaczyna chodzić po pokoju. Sprawia wrażenie zakłopotanej. Nie zbliża się do okna.
I Prawdopodobnie jeszcze tam jest, czai się gdzieś na korytarzu - mówi, jakby była osaczona.
Spogląda na mnie wyczekująco, lecz ostrożnie. Nie interesują jej fakty, tylko reakcje. Powinienem być zły na Turka lub ona powinna być zła na mnie za to, że nie jestem na niego zły. Prawda jest taka, że usiłujemy się nawzajem rozzłościć. Wykorzystujemy to zajście, by unaocz&#x...
chesschempion