0641 Cathy Williams - Zakochani na Karaibach.pdf

(628 KB) Pobierz
Cathy Williams
Zakochani na Karaibach
Tłumaczenie:
Jan Kabat
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Emily Edison patrzyła przed siebie pewnym wzrokiem, kiedy winda wjeżdżała na
dwudzieste piętro. Była godzina szczytu w szklanym biurowcu przy Piccadilly
Circus, gdzie pracowała.
Zacisnęła szczupłe palce na skórzanej torbie, w której kryło się podanie
o zwolnienie, niczym ładunek, który może w każdej chwili wybuchnąć. Poczuła
mdłości, wyobrażając sobie, jak zareaguje jej szef.
Wiedziała, że Leandro Perez nie będzie zadowolony. Kiedy zaczęła dla niego
pracować przed ponad półtora rokiem, miał już do czynienia z niezliczonymi
sekretarkami; najlepsza wytrwała dwa tygodnie.
„Wystarczy, że na niego spojrzą, a coś niedobrego zaczyna się dziać z ich
umysłami – powiedziała jego asystentka, osoba starsza, kiedy Emily zjawiła się
w firmie. – Ty jednak wydajesz się twardsza”.
Emily od razu rzuciła się w wir pracy. W wieku dwudziestu siedmiu lat miała
prawo ulec urokom nieprawdopodobnie przystojnego mężczyzny, ale nie działał na
nią. Podobnie jak jego głęboki, aksamitny głos obdarzony uwodzicielskim
argentyńskim akcentem. Gdy zaglądał jej przez ramię, by spojrzeć na ekran
komputera na jej biurku, zachowywała niewzruszony spokój. Rzeczywiście, była
twarda.
Teraz jednak, w windzie, zjadały ją nerwy, choć tłumaczyła sobie, że nic nie może
jej zrobić. Wyrzuci ją przez okno? Skaże na zesłanie w jakimś zakątku świata?
Nie. Najwyżej się zirytuje… co nie ulegało wątpliwości, skoro zaledwie przed
dwoma tygodniami pochwalił ją i dał podwyżkę, za co była niezwykle wdzięczna.
Odetchnęła głęboko i wysiadła z windy na ekskluzywnym piętrze działu
kierowniczego przedsiębiorstwa, którego jej szef był właścicielem i którym
zarządzał z bezwzględną skutecznością.
Była to zaledwie jedna z jego firm. Niedawno zaczął inwestować w hotele
usytuowane w dalekich i egzotycznych miejscach. Był tak bogaty, że mógł sobie
pozwolić na ryzyko strat, choć sądząc po wstępnych zyskach z tego
przedsięwzięcia, należało uznać go za Midasa.
Rozglądając się wokoło, pomyślała, że będzie jej tego brakować. Sekretarki
pracujące w boksach oddzielonych przyciemnianymi szybami pomachały do niej.
Przyszło jej do głowy, że zatęskni do wspólnych posiłków w biurowej stołówce, tak
jak i do niezwykłego otoczenia budynku, stanowiącego atrakcję turystyczną. Do
pobudzającej adrenalinę pracy, jej różnorodności i swoich obowiązków.
Czy zatęskni też za Leandrem?
Patrzyła przez chwilę w głąb korytarza prowadzącego do jego gabinetu.
Serce zabiło jej żywiej. Nie śliniła się na jego widok jak inne dziewczyny, ale nie
była całkiem odporna na jego urok. Musiałaby być ślepa, by nie dostrzegać, jak
grzesznie pociągający jest ten mężczyzna. Nie podważało tej prawdy to, że
uosabiał wszystko, czym pogardzała.
Musiała przyznać, że będzie tęsknić za wspólną pracą. Był bez wątpienia
wymagającym szefem – na dobrą sprawę najgenialniejszym i najbardziej
energicznym człowiekiem, z jakim się kiedykolwiek zetknęła.
Otrząsnęła się z tych myśli i wygładziła drżącymi rękami ubranie. Jak zawsze,
miała na sobie swój profesjonalny strój: ciemnoszarą wąską spódnicę, czarne
czółenka, białą bluzkę i ciemnoszarą marynarkę. Blond włosy upięła starannie
w kok.
Zostawiła torebkę i walizeczkę na biurku w swoim pokoju i zapukała do drzwi
gabinetu.
Leandro oderwał wzrok od komputera. Jego sekretarka spóźniła się po raz
pierwszy, on zaś stracił zbyt dużo czasu, zastanawiając się, co ją zatrzymało. Co
prawda nie było jeszcze dziewiątej. Miała zacząć pracę dopiero… za dziesięć
minut.
– Spóźniłaś się – oznajmił, gdy tylko weszła do gabinetu.
Jak na zawołanie, obrzucił ją uważnym spojrzeniem. Była zimna niczym królowa
lodu. Patrzyła na niego bez cienia zainteresowania. Chwilami podejrzewał, że go
nawet nie lubi, ale może tak mu się tylko zdawało.
Podobał się kobietom. Przypisywał to swemu wyglądowi i koncie bankowemu. Coś
takiego zawsze gwarantowało powodzenie u płci przeciwnej.
– Na dobrą sprawę mam jeszcze osiem minut – odparła spokojnie.
Teraz, wiedząc, że zamierza odejść z pracy, widziała swego szefa w innym
świetle. Musiała przyznać, że jest zabójczo przystojny. Czarne włosy i doskonale
wyrzeźbione rysy. Rzęsy, za które dałaby się zabić każda kobieta. I ta zwodnicza
głębia ciemnych oczu, jednocześnie ekscytujących i niepokojących. Nieraz
dostrzegała, że patrzy na nią z łagodną ciekawością i męskim uznaniem; rozumiała
wtedy, dlaczego kobiety tak na niego reagują.
Był wysoki i nawet widząc go w garniturze, można było się domyślić ukrytej pod
spodem muskularnej fizyczności.
Tak, kobiety szalały za nim, ona zaś wiedziała o tym, mając dostęp do jego
prywatnego życia. To ona wybierała prezenty dla jego dziewczyn – pięciu w ciągu
ostatniego półtora roku. Zamawiała wyszukane bukiety, kiedy był gotów je porzucić
i znaleźć sobie nowy obiekt zainteresowania.
Nieodmiennie umawiał się z atrakcyjnymi kobietami o zmysłowych kształtach,
dużych piersiach i pociągających oczach.
Wiedziała, że nie będzie tęsknić za uczestnictwem w jego życiu prywatnym;
przypominało jej, dlaczego pomimo jego atrakcyjnego wyglądu i bystrego umysłu
nie lubi tego człowieka.
Teraz zmarszczył tylko czoło, choć jej odpowiedź miała w sobie buntowniczą
nutę.
– Mam się spodziewać, że praca z zegarkiem w ręku przerodzi się u ciebie
w nawyk? – Rozsiadł się wygodnie. – Biorąc pod uwagę to, ile ci płacę, mogę stracić
cierpliwość…
– Nie obawiaj się, nie zamierzam tak pracować. Mam ci przynieść kawy? I jeśli
zechcesz zapoznać mnie z warunkami umowy z Reynoldsem, to mogę zacząć…
Jednak przez resztę dnia Emily patrzyła na zegarek i z każdą minutą
denerwowała się coraz bardziej.
Czy postępowała słusznie? Wymówienie oznaczało rezygnację z hojnego
wynagrodzenia, ale czy miała inne wyjście?
Tuż przed piątą trzydzieści zaczęła rozważać opcje. Oczywiście, że je miała. Któż
nie miał? Lecz wszystkie prócz jednej prowadziły donikąd.
Posprzątała biurko ze świadomością, że patrzy na nie po raz ostatni. Wiedziała,
że każe jej od razu odejść. Miała przede wszystkim dostęp do poufnych informacji.
Musiałaby podpisać jakieś zobowiązanie do milczenia? Jako biznesmen, Leandro
nigdy nie zdawał się na przypadek.
Podniósł wzrok, kiedy weszła do gabinetu, i zauważył, że jest ubrana do wyjścia.
Popatrzył wymownie na zegarek.
– Jest dwadzieścia pięć po piątej – uprzedziła Emily. – Obawiam się, że muszę…
zająć się czymś wieczorem. – Zwykle pracowała jeszcze po szóstej, a czasem nawet
dłużej. Wyjęła z torebki wymówienie. – Jeszcze jedno…
Leandro dosłyszał niepewność w jej głosie. Popatrzył na nią i wskazał krzesło.
– Usiądź.
– Trochę się spieszę…
– O co chodzi?
Było to bardziej żądanie niż prośba. Tego dnia jego sekretarka wyraźnie go
Zgłoś jeśli naruszono regulamin