Antoni Marczyński - Wyspa nieznana I.pdf

(1051 KB) Pobierz
Antoni Marczyński
WYSPA NIEZNANA
CZĘŚĆ PIERWSZA
OLBRZYMY
KRAKÓW 2016
Spis treści
1 Łódź na wzburzonym oceanie
2 Przebudzenie
3 Podzwrotnikowa noc
4 Polana na skraju dżungli
5 Święto zgody
6 Skazańcy
7 Noc bogini miłości
8 Czarne chmury nad białym miastem
9 Walka w świątyni
10 Niedobitki
Opracowano na podstawie edycji Wielkopolskiej Księgarni Nakładowej Karola
Rzepeckiego, Bibljoteki Weź mnie z sobą tom II, Poznań 1928.
Rozdział I
ŁÓDŹ NA WZBURZONYM OCEANIE
Złotowłosa dziewczyna usiadła na głazie i zapatrzyła się w dal bez kresu.
Tam w dole szumiał ocean. Rozbijały się potężne fale o ostre zręby przybrzeżnych
skał. A poza tymi rafami, które czyniły zator spienionym odmętom, wznosiła się
prostopadle olbrzymia ściana pasma górskiego. Z niesłychaną zawziętością pędziły
zielonkawe wały wody do szturmu na kamienne zapory. Biała piana wściekłości
posrebrzała ich szerokie grzbiety na sam widok nie zdobytej przeszkody. Rykiem
nieustannym dodawały sobie otuchy, że przecież musi nadejść dzień, w którym resztki raf
nadbrzeżnych zostaną starte na miał, a uparta ściana skalna runie z łoskotem w wodę. Tak!
… Taki dzień nadejść musi, lecz kiedy? Wszystko jedno kiedy. Morze zawsze ma czas.
Dziesięć tysięcy lat później, czy dziesięć tysięcy lat wcześniej, to fraszka dla starego
olbrzyma…
Złotowłosa dziewczyna westchnęła.
Tęskne spojrzenia jej fiołkowych oczu błądziły po niezmierzonej przestrzeni wód,
szukając czegoś cierpliwie, wytrwale. Lecz nadaremnie błądziły… szukały… Żaden
dymek nie zaczerniał na widnokręgu, żaden żagiel nie zajaśniał w oddali. Tylko fale
spienione przewalały się po wzburzonym łonie morza, tylko ołowiane, ciężkie chmury
kłębiły się na ponurym nieboskłonie… Więc pociemniały fiołkowe oczy dziewczęcia,
zawiedzione po raz setny czy tysięczny. Pociemniały i zaczęły ze smutną rezygnacją
spoglądać w dół, tam, gdzie u stóp ściany skalnej huczał straszliwy wir.
Złotowłosa dziewczyna drgnęła silnie.
Mimo szumu wiatru, pomimo nieustannej pogwarki oceanu, pochwyciła podejrzany
szmer. Ktoś skradał się od tyłu, przedzierał się przez gęstwę niskich krzaków, których
szeroki pas rósł niedaleko, poza plecami siedzącej. Wprawne ucho odróżniało dokładnie
szelest liści szarpanych wiatrem od szmeru, jaki wywoływało ostrożne prześlizgiwanie się
człowieka czy dużego zwierzęcia.
Jakoż po chwili wypełznął spomiędzy krzewów mężczyzna i stanąwszy prosto, wlepił
błyszczące oczy w zadumaną dziewczynę… Był to człowiek starszy, krępy, bardzo
niskiego wzrostu, odziany w szkarłatny płaszcz cudacznego kroju. Na głowie miał czapkę
szpiczastą, a w ręku dzierżył skrzywiony kij. Brzydką twarz szpecił jeszcze bardziej
olbrzymi sępi nos, a zwichrzona, czarna jak heban broda i oczy obłąkańczo spoglądające
nadawały obliczu wyraz dzikości, uporu.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin