Bernhardt William - Podwójne ryzyko.pdf

(1374 KB) Pobierz
William Bernhardt
Podwójne ryzyko
(Double jeopardy)
Przełożyła Lena Milewska
Rani nas nie to, czego nie wiemy
Lecz to,
że
nie jest tak, jak myślimy.
Will Rogers
Przyjaciele przychodzą i odchodzą, wrogowie gromadzą się
Thomas Jones
NIEDZIELA
14 kwietnia
Rozdział 1
23:55
Na północnym brzegu Jeziora Palestyńskiego Thomas J. Seacrest kopnął piasek,
dając upust zniecierpliwieniu. Fluorescencyjne wskazówki jego nowego zegarka mar-
ki Fossil wskazywały już prawie północ. Wyznaczony czas spotkania. Rozejrzał się
dookoła, ale nie zobaczył nikogo. Noc była ciemna,
że
oko wykol; księżyc schował się
za gęstą zasłoną chmur.
Seacrest miał swoją wstydliwą tajemnicę: bał się ciemności. Bał się od czasu, gdy
był jeszcze małym chłopcem; teraz miał już prawie trzydzieści dwa lata i odczuwał
taki sam lęk. Doszedł do wniosku,
że
w pewnym sensie chłopcy nigdy nie dorośleją,
albowiem nigdy nie przełamują tych prymitywnych lęków. Chociaż wiedział,
że
nie
ma powodu się bać, drżały mu ręce, a włoski na karku się zjeżyły.
Zapalił papierosa. Niewiele pomogło. Fala nikotyny nie dodała mu otuchy. Tak
naprawdę nie cierpiał papierosów. Prawie tak samo jak ciemności.
Właściwie wcale nie chciał umawiać się w tym miejscu. Gdyby mógł tego unik-
nąć, zrobiłby to z pewnością. Ale mężczyzna, który do niego zadzwonił, nalegał; po-
siadał informacje – tak powiedział – gwarantujące,
że
Seacrest wygra rozprawę mają-
cą rozpocząć się pojutrze. Wprawdzie nie traktował zasad kodeksu etyki zawodowej
ani trochę poważniej, niż to było konieczne, ale nie mógł nie wykorzystać okazji, by
ratować sprawę klienta, którego zgodnie z zasadami tego kodeksu winien „bronić z
całą gorliwością”.
Dmuchnął dymem w nocne niebo. Wciąż nikt nie nadchodził. Cholera. Wiedział,
że
będzie miał kłopoty i to od pierwszej chwili, gdy przeniósł się do wydziału spraw
karnych. Wiadomo, stałe kłótnie, narzekania i konflikty. Chciał być adwokatem od
spraw gospodarczych; robota czysta i prosta. Taką pracę lubił najbardziej; sporządza-
nie umów, analizowanie kontraktów i przejmowanie kontroli nad spółkami. Prowa-
dzenie spółek cywilnych to prawdziwa fucha w tym brudnym biznesie. Niestety, po
tym, jak recesja dotknęła Południowy Zachód, intratne umowy należały do rzadkości.
Natomiast zawsze można liczyć na to,
że
ktoś kogoś poda do sądu.
Żegnaj
więc wy-
dziale gospodarczy, witajcie sprawy karne.
Nie dość,
że
musiał prowadzić sprawy karne, to jeszcze na dodatek przydzielono
mu obronę najbardziej parszywego
łajdaka,
z jakim kiedykolwiek się zetknął. Osobi-
ście
nie przeszedłby na drugą stronę ulicy, by rzucić tej kreaturze parę groszy. A teraz
był jego obrońcą z urzędu. Serdeczne dzięki, sędzio Hagedorn.
Seacrest wpatrywał się w jezioro – czarną taflę bez refleksów
świetlnych,
niczym
odbicie jego własnej, mrocznej duszy. Atmosfera tego miejsca była odpychająca, a
równocześnie dziwnie zniewalająca. Tutaj powinien spędzać swój wolny czas, pomy-
ślał.
Gdyby tylko miał ten wolny czas. Może za parę lat, gdy zostanie wspólnikiem,
gdy firma zacznie traktować go w sposób, na jaki zasługuje...
– To ty jesteś Seacrest?
Niski głos rozległ się znikąd, rozrywając ciszę. Seacrest aż podskoczył, tracąc
równowagę. Nieznajomy chwycił go za ramię, chroniąc przed upadkiem w jezioro.
– To ty jesteś Seacrest? – powtórzył mężczyzna niskim, poważnym głosem.
Seacrest ledwo dostrzegł jego sylwetkę. Nieznajomy był wysoki i szczupły, miał
pokrytą krostami, dziobatą twarz – co w ciemności szczególnie wzbudzało niepokój.
Lewa strona twarzy była jakoś zdeformowana. Może blizna? Jeżeli tak, to naprawdę
ogromna.
– Nazywam się Seacrest – odpowiedział, starając się, by głos mu nie zadrżał. – A
ty?
– Nie ma potrzeby, byś znał moje nazwisko. – Mężczyzna stał zbyt blisko. Se-
acrest czuł na policzku jego gorący, cuchnący oddech.
– Po co chciałeś się ze mną spotkać?
– Jestem starym kumplem twojego klienta, Moroconiego – wyjaśnił dziobaty. –
Słyszałem,
że
prowadzisz
śledztwo.
– Masz na myśli
śledztwo
związane z rozprawą? Co o tym wiesz?
– Bardziej interesuje mnie to, co ty wiesz.
Seacrest spróbował zrobić krok do tyłu, ale nieznajomy mocno trzymał go za ra-
mię.
– Oskarżenie nabrało wody w usta. A Moroconi ledwo coś przebąkuje. Wiem tyl-
ko tyle, ile jestem w stanie sam się domyślić.
– Wsadzasz nos w nie swoje sprawy. Prowadzisz jakieś... badania gospodarcze...
– To poniekąd moja specjalność. – Dlaczego ten nieznajomy go przesłuchuje? To
on miał udzielać informacji, przypomniał sobie. Ale coś w tym człowieku przekonało
go, by raczej nie komplikować spraw. – Nie znam jeszcze wszystkich szczegółów, ale
ostatecznie udało mi się ustalić powiązania Moroconiego ze spółką. Mam dokumenty
z ministerstwa. Mam listę członków zarządu spółki.
– To duży błąd.
– Błąd? Ależ skąd, to doskonałe. Wiesz, co jaaa... – nagle słowa Seacresta prze-
szły w krzyk, gdy poczuł przeszywający ból w górnej części lewej nogi. – O, Boże! O,
mój... – Seacrest
ścisnął
kurczowo nogę. – Co to było? Aaa! – Jego krzyk ponownie
rozdarł ciemność. To coś, co przedtem mężczyzna wbił mu w udo, teraz wyciągnął.
Seacrest poczuł strużkę cieknącej krwi. – Co... to było? – Zaczerpnął powietrza. Krę-
ciło mu się w głowie.
– Szpikulec do lodu – wyjaśnił nieznajomy. – Raczej banalne. Widziałem na fil-
mie, jak ktoś tego używał i wtedy wydało mi się zabawne.
– O, Boże. O, Boże! – Krew przeciekała mu przez palce. – Chcesz mnie zabić?
– Ależ nie. W każdym razie, nie tak od razu.
Seacrest opadł na piasek. Chciał uciekać, chciał wymknąć się temu brutalnemu
szaleńcowi, ale ból w nodze go paraliżował. Usłyszał odgłos rozchlapywanej cieczy.
– Co... co to?
– Płyn do zapalniczek – odparł mężczyzna z uśmiechem. Oblał twarz Seacresta,
pierś, pachwinę.
– Nie rób mi nic złego – zaczął błagać Seacrest, a z jego oczu popłynęły
łzy.
Mam
żonę.
I synka.
– To cholernie smutne.
Mężczyzna zniknął na chwilę, po paru sekundach znowu się pojawił. W ręce
trzymał lampę lutowniczą.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin