Burroughs Edgar Rice - Poza najdalszą gwiazdą.pdf

(832 KB) Pobierz
E. R. Burrougbs
Poza najdalszą gwiazda
(Beyond The Farthest Star)
Przełożyła Katarzyna Głowacka
Część pierwsza
Na planecie Poloda
Prolog
Braliśmy udział w przyjęciu w Diamond Head. Po kolacji, siedząc na ganku
w wygodnych, bujanych fotelach, zaczęliśmy rozmowę o legendach i zabobonach pradawnych
mieszkańców Hawajów.
Było wśród nas kilku starszych ludzi półamerykańskiej, półhawajskiej krwi, którzy znali
wiele niesamowitych historii. Niewiele mieliśmy do powiedzenia na ten temat. Tym bardziej
byliśmy szczęśliwi, że możemy się tym opowieściom przysłuchiwać.
Większość legend hawajskich to raczej zabawne bajeczki dla dzieci, ale zabobony
hawajskie na ogół budzą grozę i nie mają nic wspólnego z rdzennymi Hawajczykami.
Nie jestem przesądny, nie wierzę również w duchy. W związku z tym wszystko, co
usłyszałem tamtego wieczora, jedynie mnie rozbawiło. Z pewnością również nie mogło mieć
żadnego związku z późniejszymi nocnymi wydarzeniami, ponieważ przestałem myśleć o owych
niesamowitych historiach natychmiast po opuszczeniu domu znajomych. Właściwie nie wiem,
dlaczego o nich wspominam. Może dlatego, że opowiadały o wydarzeniach niezwykłych,
a wszystko, co spotkało mnie później, również do takich się zalicza.
Wróciliśmy do domu całkiem wcześnie i już o jedenastej byłem w łóżku. Nie mogłem
zasnąć, więc około północy wstałem myśląc, że popracuję trochę nad szkicem nowego
opowiadania, które od pewnego czasu zaprzątało moje myśli.
Usiadłem przed maszyną do pisania i gapiłem się w klawiaturę, próbując jednocześnie
przypomnieć sobie pomysł, który niegdyś wydawał mi się rewelacyjny, a teraz uciekł, niestety,
z mej pamięci.
Tak długo siedziałem patrząc nieruchomo przed siebie, aż w końcu klawisze zaczęły mi
się stopniowo zamazywać i zlewać w jedno. Gładki arkusz papieru nieśmiało ukazał się z drugiej
strony maszynowego wałka, dziewiczo czysty, nie tknięty jeszcze ręką ludzką.
Właśnie oparłem ręce o tę część ciała, którą niegdyś dumnie mogłem nazwać talią, kiedy
wszystko się zaczęło. Palce miałem w odległości zaledwie kilku centymetrów od klawiatury.
Nagle klawisze same zaczęły uginać się z nieprawdopodobną szybkością. Jedna linijka za drugą
ukazywała się na czystym dotąd papierze. Kto wprawiał te klawisze w ruch? A może co?
Zamrugałem powiekami i potrząsnąłem głową przekonany, że musiałem zasnąć przed
maszyną do pisania. Jednak to nie było złudzenie. Ktoś lub może coś przekazywało jakieś
informacje. Nigdy nie widziałem, aby ktokolwiek tak szybko pisał. Żaden człowiek wcześniej
tego nie dokonał.
Przekazuję to wszystko w takiej formie, w jakiej po raz pierwszy zobaczyłem. Nie mogę
zagwarantować, że w tej samej postaci dotrze do was. O takich sprawach zawsze decyduje
wydawca, a ten nie poprawia jedynie słowa pochodzącego od Boga.
1
Zostałem zestrzelony nad terytorium niemieckim we wrześniu 1939 roku. Zaatakowały
mnie trzy meserszmity. Dwa zdążyłem unieszkodliwić, lecz sam również nieźle oberwałem.
Wpadłem w korkociąg. Wirując wysoko w podniebnej przestrzeni wreszcie spadłem w objęcia
matki Ziemi.
Jak się nazywam? No cóż, to chyba nie ma większego znaczenia. Moja rodzina wciąż
jeszcze posiada pewne purytańskie cechy odziedziczone po przodkach i do tego stopnia unika
publicznego rozgłosu, że nawet pojawienie się wiadomości o mojej śmierci uznałaby z pewnością
za fakt graniczący z czymś w bardzo złym guście. Myślę, że rodzina uważa mnie za zmarłego,
a więc niech tak będzie. Zostałem prawdopodobnie pochowany przez Niemców.
Przejście do innego bytu, czy cokolwiek to było, musiało być natychmiastowe, ponieważ
wciąż jeszcze czułem zawroty głowy wywołane spadaniem, kiedy otworzyłem oczy
i stwierdziłem, że znajduję się w miejscu przypominającym ogród. Wokoło otaczały mnie
drzewa, krzewy i wspaniałe kwiaty, rosnące na doskonale utrzymanym ogromnym trawniku.
Jednak w tym momencie najbardziej zdumiał mnie fakt, iż ten ogród zdawał się nie mieć końca,
rozciągał się hen, aż do linii horyzontu. Poza tym w zasięgu wzroku nie było ani ludzi, ani
żadnych zabudowań.
Początkowo byłem nawet z tego bardzo zadowolony, ponieważ nie miałem na sobie
żadnego ubrania. Byłem przekonany, że nie żyję, musiało tak być po tym, co się ze mną stało.
Kiedy pocisk z karabinu maszynowego przebija ci serce, żyjesz jeszcze zaledwie około piętnastu
sekund, jednak na tyle długo, żeby uświadomić sobie, że to już twój ostatni lot. Wiesz, że to
koniec, chyba że wydarzy się jakiś cud. Wciąż wierzyłem, że jakaś siła nadprzyrodzona zachowa
mnie jednak dla potomności.
Rozejrzałem się dookoła szukając wzrokiem Niemców i mojego samolotu, lecz nigdzie
nie było ich widać. Wtedy po raz pierwszy przyjrzałem się bliżej otaczającym mnie drzewom,
krzewom, kwiatom i stwierdziłem, że nigdy jeszcze nie widziałem takich roślin. Niby nie różniły
się specjalnie od tych, które znałem, lecz były to jednak zupełnie inne gatunki. W tym momencie
stało się dla mnie oczywiste, że musiałem spaść do niemieckiego ogrodu botanicznego.
Postanowiłem sprawdzić, jak ciężko jestem ranny. Spróbowałem wstać, co mi się zresztą bez
trudu udało. Właśnie miałem sobie pogratulować, że jednak żyję, gdy usłyszałem krzyk kobiety.
Odwróciłem się i napotkałem wzrok dziewczyny utkwiony we mnie. W jej szeroko
otwartych oczach malowało się przerażenie. W momencie, kiedy się odwróciłem, ona zrobiła to
samo i uciekła. Pobiegłem za nią. Znalazłem się w labiryncie gęstych krzewów.
Byłem tym zdarzeniem ogromnie zaintrygowany. Nigdy nie spotkałem takiej dziewczyny
i do tego tak dziwnie ubranej. Gdyby to nie był środek dnia, pomyślałbym, że wybiera się na
jakiś bal maskowy. Całe jej ciało pokrywały złote cekiny, które sprawiały wrażenie, że są
przyklejone bezpośrednio do skóry. Nie da się zaprzeczyć, że wyglądała w tym stroju bardzo
atrakcyjnie. Efektowne czerwone buty zakrywały nogi aż do kolan. Twarz o niezwykle białej
karnacji kontrastowała z płomiennorudymi włosami. Nie zdążyłem dokładnie przyjrzeć się jej
rysom, więc nie mogę powiedzieć, czy była piękna. Jednak z pewnością nie była Gorgoną.
Gdy znalazłem się w gąszczu krzewów, zacząłem rozglądać się za dziewczyną. Niestety,
zniknęła bez śladu. Co mogło się z nią stać? Dokąd uciekła?
Wszędzie dookoła znajdowały się pagórki porośnięte drzewami i różnymi chaszczami.
Nie były one zbyt wysokie, miały najwyżej dwa metry. Pokrywały je ze wszystkich stron
różnego rodzaju rośliny, tak że same pagórki były ledwo widoczne. W jednym z nich
zauważyłem niewielkie wejście. I właśnie wtedy, gdy zastanawiałem się, dokąd ono prowadzi,
w polu mego widzenia ujrzałem pięciu mężczyzn. Pojawili się tak nagle, jakby wyszli
z mrowiska.
Wszyscy wyglądali tak samo: czerwone cekiny, czarne buty, a na głowach duże,
metalowe hełmy, spod których wyglądały pasma jasnych włosów. Ich skóra była tak samo
niesamowicie biała jak niedawno spotkanej dziewczyny. Byli uzbrojeni w bagnety i duże
rewolwery, które, chociaż nie były pistoletami maszynowymi, wyglądały naprawdę groźnie.
Sprawiali wrażenie, jak gdyby kogoś szukali. Miałem dziwne przeczucie, że to właśnie ja byłem
obiektem ich poszukiwań. No cóż, należało się tego spodziewać.
Od chwili gdy zobaczyłem piękny ogród i dziewczynę, przypuszczałem, że po śmierci
znalazłem się w raju. Jednak teraz, widząc tych mężczyzn ubranych w dziwne, czerwone stroje
i obserwując ich zachowanie, pozbyłem się złudzeń.
Byłem bardzo dobrze ukryty. Niewidoczny dla innych, sam miałem idealne pole
obserwacji. Kiedy mężczyźni rozpoczęli dokładne przeszukiwanie gąszczy, byłem pewny, że to
mnie poszukują i że w końcu znajdą. W tej sytuacji postanowiłem wyjść z ukrycia.
Gdy mnie zauważyli, zostałem otoczony i jeden z nich zaczął coś do mnie mówić,
niestety w języku, którego zupełnie nie rozumiałem. Można go było porównać do japońskiego
połączonego z muzyką symfoniczną.
– Czy ja umarłem? – zapytałem.
Spojrzeli na siebie i po chwili znów zaczęli coś do mnie mówić. Niestety, w dalszym
ciągu nic z tego nie rozumiałem. W końcu jeden z nich podszedł i ujął mnie mocno za ramię,
reszta otoczyła nas i ruszyliśmy w niewiadomym mi kierunku. Spostrzegłem, że ten wspaniały
ogród rósł wprost na dachach jakichś dziwnych budynków. Pojawiły się one nagle wokół nas.
Były różnej wielkości i kształtu, jednak przy tym niezwykle harmonijne i piękne w swej
prostocie. Na ich szczytach rosły drzewa i krzewy, znakomicie maskujące wszystko, co się pod
nimi kryło.
– Gdzie ja jestem? – zapytałem. – Czy nikt z was nie mówi po angielsku, francusku,
niemiecku, hiszpańsku lub włosku?
Spojrzeli na mnie tępo, najwyraźniej zupełnie nie rozumiejąc mojej mowy, i zaczęli
rozmawiać między sobą posługując się czymś, co w ogóle języka nie przypominało. Wszyscy
ubrani byli w obcisłe skóry. Patrzyli na mnie z rozbawieniem, nie mogąc przy tym ukryć
wyraźnej dezaprobaty dla mego wyglądu. Niektóre kobiety chichotały, wstydliwie zakrywając
rękami oczy. W końcu jeden z eskortujących mnie mężczyzn znalazł kawałek jakiejś szmaty
i narzucił ją na mnie. Od razu poczułem się pewniej. Nie macie pojęcia, co to znaczy
niespodziewanie znaleźć się nago w tłumie obcych ludzi. I wtedy zacząłem się histerycznie
śmiać. Moi prześladowcy patrzyli na mnie ze zdumieniem, nie rozumiejąc, co mnie tak
rozbawiło. A ja po prostu nagle nabrałem przekonania, że to wszystko jest jakimś koszmarnym
snem. Wcale nie byłem w Niemczech, nie zostałem zestrzelony, nigdy nie spotkałem w ogrodzie
tej dziwnej dziewczyny. Chciałem za wszelką cenę przerwać ten sen.
– Odejdź! – mówiłem. – Jesteś tylko nocnym koszmarem. Zostaw mnie! – W tym
momencie gwizdnąłem z całych sił, myśląc, że w ten sposób nareszcie się obudzę. Jednak nic
z tego. To nie był, niestety, sen.
Na dowód tego poczułem, jak kilku mężczyzn złapało mnie za ramiona i popchnęło
w stronę pomieszczenia, gdzie za biurkiem siedział starszy mężczyzna. Miał na sobie skórzany
strój usiany czarnymi błyskotkami, a na nogach dziwne białe buty. Ci, którzy mnie pochwycili,
zaczęli mu coś szczegółowo opowiadać. Mężczyzna spojrzał na mnie i potrząsnął przecząco
głową. Następnie wydał im jakieś polecenie, po czym zabrano mnie do innego pomieszczenia,
gdzie stała przygotowana klatka. Zostałem do niej wepchnięty i przykuty łańcuchem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin