9.Kroniki Bane'a. Co kupić Nocnemu Łowcy, który ma wszystko.pdf

(197 KB) Pobierz
Kroniki
Bane'a
,,
Co kupić Nocnemu Łowcy,
który ma wszystko
(a z którym tak czy owak oficjalnie się nie umawiasz)
Cassandra Clare,
Sarah Rees Brennan
♣♣♣
Tłumaczenie:
Lexie
Korekta:
Ma_cul, Cheska
Drużyna Dobra
http://chomikuj.pl/Druzyna_Dobra
Kielich, Stela, Miecz Anioła – zabijemy dziś demona
https://www.facebook.com/ShadowhuntersPoland
Magnus obudził się przy złocistym, południowym
świetle
wlewającym się
powoli przez okno, z kotem
śpiącym
na jego głowie.
Prezes Miau czasami okazywał swoją miłość w ten nieprzyjemny sposób.
Magnus delikatnie, lecz stanowczo, wyplątał kota ze swoich włosów. Małe pa-
zurki jeszcze bardziej je zmierzwiły, kiedy Prezes został zabrany z nich z krzy-
kiem oznaczającym koci dyskomfort.
Potem kot wskoczył na poduszkę i, całkowicie wstrząśnięty tą sytuacją
zeskoczył z łóżka. Wylądował cicho na podłodze i poszedł do swojej miski,
miaucząc.
Magnus przekręcił się tak,
że
leżał teraz w poprzek łóżka. Okno nad nim
było wykonane z barwionego szkła. Przechodzące przez nie złote i zielone re-
fleksy osiadały na jego nagiej skórze. Podniósł głowę z poduszki, i zdał sobie
sprawę co robi: szukał w powietrzu aromatu kawy.
To zdarzyło się kilka razy w ciągu minionych tygodni; Magnus szedł do
kuchni, wabiony intensywnym zapachem kawy pochodzącej z jego dużej i zróż-
nicowanej kolekcji, i znajdywał tam Aleca. Magnus kupił ekspres do kawy, po-
nieważ Alec nie czuł się dobrze z tym,
że
Magnus wyczarowywał (łamane- na-
kradł) kubki z kawą z The Mudd Truck. Ekspres był uciążliwy, ale Magnus cie-
szył się,
że
go kupił. Alec wiedział,
że
był dla niego i jego delikatniej, ludzkiej
wrażliwości, i wydawało się,
że
czuł się z tym tak swobodnie jak nigdzie in-
dziej. Robił kawę bez pytania i przynosił Magnusowi kubek, kiedy ten pracował.
W każdej części mieszkania Magnusa Alec ciągle był ostrożny kiedy czegokol-
wiek dotykał , jakby nie miał prawa tego robić, jakby był gościem.
Oczywiście, był gościem. Tylko Magnus miał jakąś irracjonalną potrzebę,
żeby
Alec czuł się u niego jak w domu, tak jakby to coś znaczyło, jakby Magnus
mógł dopominać się Aleca, albo Alec jego. Magnus przypuszczał,
że
o to cho-
dziło. Tak bardzo pragnął, by Alec chciał być tutaj i
żeby
był z tego powodu
szczęśliwy.
W każdym razie, nie mógł porwać pierworodnego Lightwoodów i zatrzy-
mać go jako dekoracji w swoim domu. Alec spał tutaj dwa razy – na kanapie,
nie na łóżku. Raz po długiej nocy, kiedy się całowali i raz, kiedy przyszedł po
świeżą
kawę, zupełnie wykończony po długim dniu polowania na demony i pra-
wie natychmiast padł jak nieprzytomny. Magnus zaczął zostawiać drzwi otwar-
te, bo nikt przecież nie okradłby Wysokiego Czarownika Brooklynu, a Alec
mógł wpadać wczesnym rankiem.
Za każdym razem kiedy przychodził, lub rano po tym, jak tutaj spał, Ma-
gnus był budzony dźwiękiem i zapachem kawy, robionej dla niego przez Aleca,
nawet jeśli ten wiedział,
że
Magnus mógł wyczarować kawę z powietrza. Alec
zrobił tak tylko kilka razy, rano był tutaj dość rzadko. To nie było coś, do czego
Magnus powinien się przyzwyczajać.
Oczywiście, Aleca nie było tu dzisiaj, ponieważ były jego urodziny i spę-
dzał je ze swoją rodziną. Magnus nie był do końca tym typem chłopaka, którego
można przyprowadzić na rodzinne uroczystości. A mówiąc o rodzinie, to Ligh-
twoodowie nie wiedzieli nawet,
że
Alec ma chłopaka – nie mówiąc już o tym,
że
ów chłopak jest czarownikiem – i Magnus nie miał pojęcia, czy kiedyś się do-
wiedzą. To nie było coś, do czego namawiał Aleca. Wiedział,
że
było jeszcze za
wcześnie.
Magnus nie miał powodu, aby wychodzić z łóżka. Nie musiał tego robić,
żeby
wyobrazić sobie Aleca w jakimś brzydkim swetrze, klęczącego przy blacie
kuchennym i skupionego na tak prostym zadaniu jak robienie kawy. Zawsze był
co do niej skrupulatny. I nosił naprawdę brzydkie swetry, pomyślał Magnus i
przeraził się, kiedy ta myśl przyciągnęła falę sympatii.
To nie była wina Lightwoodów. Oni oczywiście dawali Isabelle - siostrze
Aleca - i Jace'owi Waylandowi pieniądze na ładne ubrania. Magnus podejrze-
wał,
że
matka kupowała te ubrania synowi, albo Alec kupował je sam, z czystej
praktyczności – O, spójrz, jak fajnie; na szarym nie będzie zbytnio widać wy-
dzieliny demonów – i potem zakładał te brzydkie ubrania nawet bez zwracania
uwagi na to, czy są podniszczone, czy wypłowiałe, i tak czy inaczej robił w nich
potem dziury.
Wbrew swojej woli, Magnus uśmiechnął się, kiedy znalazł swój duży, nie-
bieski kubek do kawy na którym błyszczącymi literami napisano
LEPSZY NIŻ
GRANDALF.
Zakochał się, oficjalnie zbuntował się przeciw sobie.
Mógł być zakochany, ale miał do robienia ważniejsze rzeczy niż myślenie
o Alecu. Przyziemna firma zatrudniła go, aby przywołał cecealyjskiego demona.
Przez sumę pieniędzy, którą oferowali i fakt,
że
cecaelyjskim demonom trudno
jest wyrządzić większe szkody, Magnus zgodził się bez słowa. Popijał kawę i
kompletował swój dzisiejszy strój wywoływacza demonów. Magnus nie robił
tego często, zwłaszcza
że
przywoływanie demonów było technicznie rzecz bio-
rąc nielegalne. Nie miał wielkiego szacunku do Porozumień, ale jeśli miał je ła-
mać, to chciał dobrze przy tym wyglądać.
Jego przemyślenia zostały zakłócone przez dzwonek do drzwi. Nie zosta-
wił ich otwartych dla Aleca i uniósł brwi słysząc ten dźwięk. Pani Connor przy-
szła dwadzieścia minut za wcześnie.
Magnus bardzo nie lubił ludzi, którzy przychodzili za wcześnie na spotka-
nia biznesowe. To było tak samo nietaktowne jak spóźnienie się. Wytrząsało
wszystkich z rytmu, lub nawet gorzej. Ludzie, którzy przychodzili za wcześnie,
nie widzieli niczego złego w swoim braku umiejętności pilnowania czasu. Za-
chowywali się, jakby lepiej było wstać wcześniej niż siedzieć do późna, nawet
jeśli w takim samym odstępie czasu wykona się tyle samo pracy. Magnus
stwierdził,
że
to wielka niesprawiedliwość.
Myślał tak prawdopodobnie dlatego,
że
nie zdążył skończyć swojej kawy
zanim musiał zabrać się do pracy.
Wpuścił przedstawicielkę firmy, panią Connor, która była trzydziestokil-
kuletnią kobietą i wyglądała, jakby urodziła się ze swoim Irlandzkim nazwi-
skiem. Miała kręcone, rude włosy i ten rodzaj bladej skóry, który nigdy się nie
opalał. Miała na sobie kanciasty, ale wyglądający na drogi, niebieski garnitur i
patrzyła podejrzliwie na strój Magnusa.
To było jego mieszkanie, ona przyszła za wcześnie i Magnus czuł,
że
ma
pełne prawo być ubranym tylko w czarne, jedwabne spodnie od piżamy ze wzo-
rem w tańczące tygrysy i flamingi. Zdał sobie sprawę,
że
spodnie zsuwają mu
się z bioder i podciągnął je. Zauważył pełne dezaprobaty spojrzenie przesuwają-
ce się po jego nagim torsie, i dalej po gładkiej, brązowej skórze tam, gdzie po-
winien być pępek. Znak diabła, jak mawiał mu ojczym, ale mówił to samo o
jego oczach. Magnus od dawna nie przejmował się, co myślą o nim Przyziemni.
- Caroline Connor – powiedziała kobieta. – Dyrektor finansowy i wice dy-
rektor od spraw marketingu dla Sigblad Enterprises.
- Magnus Bane – odrzekł Magnus. – Wysoki Czarownik Brooklynu i
mistrz gry w Scrabble.
- Jesteś bardzo rekomendowany. Słyszałam,
że
jesteś potężnym czarodzie-
jem.
- Czarownikiem – poprawił ją – tak dokładniej.
- Spodziewałam się,
że
będziesz...
Urwała, jak ktoś rozpływający się nad czekoladkami, w których smak
wątpił. Magnusa zastanawiało, kogo spodziewała się zobaczyć – starego czaro-
dzieja z brodą? Poznał już wielu ludzi z takim podejściem. Miał na to dużo cza-
su.
Mimo to musiał przyznać,
że
prawdopodobnie nie wyglądał teraz zbytnio
profesjonalnie.
- Spodziewałaś się,
że
na przykład... - delikatnie zasugerował – założę ko-
szulę?
Pani Connor lekko wzruszyła ramionami.
- Wszyscy mówili mi o twoim ekscentrycznym guście i jestem pewna,
że
to bardzo modna fryzura – powiedziała. – Ale to wygląda jakby na głowie spał
ci kot.
♣♣♣
Magnus zaproponował pani Connor kawę, ale odmówiła. Wszystko, na co
mogła się zgodzić, to szklanka wody. Bane robił się w stosunku do niej coraz
bardziej podejrzliwy.
Kiedy wyszedł ze swojej sypialni, miał na sobie kasztanowe, skórzane
spodnie i brokatowy sweter, który razem z pasującym do niego szalikiem spra-
wiał,
że
wydawał się weselszy. Caroline popatrzyła na niego chłodno, co sugero-
wało,
że
jego strój nie był dużo lepszy od spodni od piżamy. Magnus zdążył już
zaakceptować,
że
pomiędzy nimi nie zrodzi się wieczna przyjaźń i bynajmniej
nie pękło mu przez to serce.
- Zatem, Caroline – powiedział.
- Wolę panią Connor – poprawiła go, siedząc na krawędzi złotej, miękkiej
kanapy. Przyglądała się meblom z takim samym rozczarowaniem, z jakim pa-
trzyła na nagi tors Magnusa – jakby znalazła kilka interesujących obrazów i
lampę z dzwonkami będącymi odpowiednikami tych ze wczesnych lat w historii
Rzymu.
- Pani Connor – poprawił się Bane. Klient ma zawsze rację i to mogłaby
być dewiza Magnusa do momentu, w którym praca nie byłaby skończona, kiedy
to mógłby odmówić ponownego zatrudnienia przez tę firmę.
Wyciągnęła plik dokumentów z aktówki i podała Magnusowi kontrakt w
ciemnozielonej teczce. W ostatnim tygodniu Bane podpisał dwa kontrakty; je-
den wyryty na pniu drzewa w głębi niemieckiego lasu podczas nowiu i drugi
podpisany jego własną krwią. Przyziemni potrafili być bardzo osobliwi.
Magnus go przejrzał. Przyzwanie pomniejszego demona, nieznany cel i
nieprzyzwoita suma pieniędzy. Sprawdzone, sprawdzone, sprawdzone. Podpisał
się wymyślnie i oddał kontrakt.
- Więc – powiedziała pani Connor, zaciskając ręce na udach. – Chciała-
bym teraz zobaczyć demona, jeśli można.
-Przygotowanie pentagramu i ochronnego kręgu zajmuje trochę czasu –
odrzekł. – Powinnaś się rozgościć.
Pani Connor nie wyglądała na zadowoloną.
- Mam spotkanie w czasie lunchu – zauważyła – Nie ma sposobu,
żeby
przyspieszyć ten proces?
- Em, nie. To czarna magia, pani Connor – powiedział Magnus. – To nie
to samo, co zamawianie pizzy.
Zacisnęła usta.
- Czy mogłabym przyjść za kilka godzin?
Przekonanie Magnusa,
że
ludzie przyjeżdżający za wcześnie nie mieli
szacunku dla innych zostało potwierdzone. Z drugiej strony nie chciał, aby ta
Zgłoś jeśli naruszono regulamin