Maurycy Dekobra - Serenada śmierci.pdf

(595 KB) Pobierz
Maurycy Dekobra
Serenada śmierci
Rozdział 1
Głęboka cisza panuje w oddziale skazanych na śmierć.
Jest to w Stambule niby jakiś grobowiec na wpół umarłych;
rozległy czworobok, którego białawe mury wznoszą się nie
opodal Bosforu, a wąskie korytarze zdają się być dziełem
olbrzymich termitów.
Podczas gdy Konstantynopol drży jeszcze po niedawnych
rozruchach, więzienie spogląda obojętnie na próżne
szamotania rewolucjonistów. Niewzruszone, wchłania w
siebie coraz to nowych kandydatów do nicości; nie zna ich
cierpień i trwóg, nie wzrusza się nimi. Bo cóż obchodzić może
tę szarą masę murów, że jakieś uszy chwytają z natężeniem
dalekie, głuche szmery; że rozszerzone źrenice ślą ku
zaryglowanym drzwiom nieprzytomne, pełne widziadeł
spojrzenia; że jakiś człowiek jęczy w gehennie straszliwych
koszmarów, a inny krąży po celi jak czający się zwierz, gotów
w każdej chwili wydrzeć się z potrzasku.
Więzienie drwi sobie z dzielnych i z tchórzy, równi są
dlań buntujący się i zrezygnowani. Obcy mu są ci wszyscy,
których wieszać będą nazajutrz o świcie, którzy słyszą już, jak
Śmierć trzaska w kościste palce wśród ciemnych korytarzy.
Więzienie - macocha o kamiennym sercu - żywi swe dzieci po
to, by je potem wydać w ręce kata.
Godzina pierwsza po północy. Przed ciężką, spuszczoną w
dół kratą stoi na warcie żołnierz turecki, prawy muzułmanin,
przywykły poddawać się woli Przeznaczenia. Zaś po drugiej
stronie żelaznych sztab dwóch strażników więziennych
przechadza się tam i z powrotem wzdłuż korytarza, rzucając
szybkie spojrzenia w otwarte judasze drzwi. Osman i Mehmed
usiłują odpędzić nudę pogawędką.
- Powieszą jeszcze z pięćdziesięciu i koniec z
rewolucjonistami - mówi Osman.
- Ile egzekucji dziś rano?
- Zanotowane mam cztery: Abeddin bej, Herzen, Jussuf
Georgijczyk i Ibrahim bej.
- Ibrahim bej, ten izolowany z piątki? Byłeś na jego
procesie?
- A jakże. Miałem służbę w Trybunale Niezależnym w
czasie rozprawy przy drzwiach zamkniętych. Aresztowano go
w pałacu Dolma Bagcze, szóstego maja w nocy, wraz z cztere-
ma prowokatorami, którzy przypłynęli ze Smyrny na statku
towarowym z ładunkiem kukurydzy. Prokurator wymienia w
oskarżeniu nazwisko jakiejś kobiety. Powiadają, że przeszła
granicę bułgarską na kilka godzin zanim rozkaz aresztowania
jej doszedł do rąk komisarza policji. Nie jestem pewien, czy to
Ibrahim bej własną ręką zabił Dżemila Ali beja w awanturze z
30 kwietnia, ale to pewne, że wyrok śmierci słusznie mu się
należał. A nawet dziwię się, że nie skończyli z nim w zeszły
wtorek, razem z czterema smyrneńskimi bandytami.
- Egipski szlachcic, mój stary! To warte specjalnego
wózka, jedwabnego stryczka i szubienicy z orzechowego
drzewa!
- Rozmawiałem przedwczoraj z jego adwokatem. Wiesz,
że ten Egipcjanin to mieszaniec?
- Jak to mieszaniec?
- Ano tak. Syn jakiejś paryżanki, która poślubiła słynnego
w Kairze paszę.
- A zatem Wschód i Zachód czasem się jednak spotykają.
- O tak. Zwłaszcza na kanapach.
Krótki rozkaz zabrzmiał w głębi korytarza i przerwał
rozmowę. Odźwierny podbiegł do kraty i z głębokim ukłonem
wpuścił potężnej tuszy osobistość, której olbrzymi cień ruszył
groźnie naprzód po bielonej wapnem ścianie. Grubas zbliżył
się do obu strażników.
- Uwaga! - mruknął Mehmed. - Dyrektor... Pewnie coś
nowego.
Obaj podwładni, wyciągnięci na baczność, znieruchomieli
w świetle lamp. ..
- Słuchajcie dobrze, jeden i drugi. Skazany Ibrahim bej
zostanie wywieziony automobilem o godzinie trzeciej rano i
rozstrzelany o wschodzie słońca na szańcach Jedi Kule.
- Rozstrzelany, ekscelencjo?
- Tak. Poseł turecki w Kairze przysłał prośbę rządu
egipskiego o ułaskawienie. Ponieważ ułaskawić go nie można,
postanowiono go rozstrzelać zamiast wieszać z innymi. W
związku z tym posłałem po jego adwokata. Przyjdzie tu zaraz.
Wpuścicie mecenasa do celi skazańca i nie będziecie
przeszkadzać w rozmowie.
- Rozkaz, ekscelencjo.
- Widzieliście już tego adwokata? Poznacie go?
- Tak, ekscelencjo.
- Skazanego wyprowadzi się o trzeciej. Zresztą sam będę
nad tym czuwał. Tymczasem niech tam który wejdzie do celi i
dotrzymuje mu towarzystwa do przyjścia adwokata. Temu
więźniowi należą się pewne względy. Abeddin bej, Herzen i
Jussuf zostaną powieszeni o wpół do piątej. Nakazuję
wzmożoną czujność. Zrozumiano?
- Rozkaz, ekscelencjo!
Dwaj strażnicy skłonili się. Dyrektor odszedł w
towarzystwie swego cienia rysującego się niewyraźnie na
białym murze. Krata za jego plecami opadła w dół.
- Hę? Nie mówiłem? - Osman spojrzał na towarzysza. -
Patyczkują się z tym Egipcjaninem.
- Rozstrzelanie zamiast powieszenia? Ty to nazywasz
łaską?
- Pewnie. Bądź co bądź...
- Karabin, elektryczność czy stryczek - wszystko, mój
stary, prowadzi na tamten Świat z równym skutkiem.
Mniejsza o elegancję. Myślę, że Ibrahim bej najchętniej by
widział dobry areoplan, żeby nim polecieć ku tym ich
zachodnim stolicom. W żaden sposób nie pojmuję, jakim
cudem człowiek z jego sfery wziął się wśród tych szalonych
powstańców. Widziałbym go raczej w Pera Palace, razem z
dwustu cudzoziemcami - turystami, którzy tam wyczekiwali
końca rozruchów, stłoczeni ze strachu w piwnicach.
- Mówiłem ci, że tu tkwi kobieta...
- A tak... i to chytra; umiała zniknąć w samą porę.
Ibrahim bej śpi. Mimo niepokojów ostatnich nocy, mimo
tragicznych momentów, których pełne były ostatnie trzy
tygodnie od czasu aresztowania, stawienia przed Trybunałem i
wysłuchania wyroku skazującego go za morderstwo i zdradę
stanu na karę śmierci - twarz jego nie nosi śladów
wewnętrznej męki.
A jednak, któżby rozpoznał na tym ohydnym barłogu, pod
tym ośmiodniowym zarostem jedynego syna Ibrahima Paszy,
pięknego Egipcjanina, który tak niedawno przesuwał niedbale
paciorki różańca zwycięstw - pomiędzy Winter Palace w
Luksorze a salonami Berkeley Square?
Świetny gracz w polo z kairskiej wyspy Gezireh,
czarujący uwodziciel pięknych cór Zachodu, które oglądały
swój upadek w zwierciadłach jego czarnych źrenic - jest dziś
wynędzniałym, brudnym aresztantem w tureckim więzieniu.
Więźniem, którego godziny, ściśle są przez skąpy los
wyliczone..
Dozorca przystanął przy śpiącym. Przez kilka sekund
przyglądał się Ibrahimowi w milczeniu. Nie obudził go zgrzyt
otwieranych drzwi. A jednak trzeba go wyrwać z
dobroczynnej władzy snu, który na chwilę pozwolił mu
zapomnieć o ohydnej rzeczywistości. Dozorca pochyla się:
- To ja...
Skazaniec unosi się raptownie na posłaniu.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin