Baldacci David - Sean King i Michelle Maxwell 01 - Krytyczny moment.docx

(740 KB) Pobierz

  D:\KRYMINAŁY\Baldacci David\Baldacci David - Sean King i Michelle Maxwell 01 - Krytyczny moment\183323-352x500.jpg

 

                    

       

 

                          David BALDACCI

 

 

     Krytyczny moment

 

                          Z angielskiego przełożył PIOTR JANKOWSKI

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

                                                WARSZAWA 2004

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tytuł oryginału: SPLIT SECOND

Copyright © Columbus Rosę Ltd. 2003 Ali rights reserved

     Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2004

Copyright © for the Polish translation by Piotr Jankowski 2004

Redakcja: Lucyna Lewandowska

Ilustracja na okładce: Jacek Kopalski

Projekt graficzny okładki: Andrzej Kuryłowicz

ISBN 83-7359-169-9

Dystrybucja

| Firma Księgarska Jacek Olesiejuk S Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa tel./fax (22)-631-4832, (22)-632-9155, (22)-535-0557 www.olesiejuk.pl/www.oranius.pl

Wydawnictwo L & L/Dział Handlowy

  Kościuszki 38/3, 80-445 Gdańsk tel. (58)-520-3557, fax (58>344-1338

      Sprzedaż wysyłkowa Intemetowe księgarnie wysyłkowe:

www.merlin.pl

www.ksiazki.wp.pl

www.vivid.pl

WYDAWNICTWO ALBATROS ANDRZEJ KURYŁOWICZ

    adres dla korespondencji: skr. poczt. 55, 02-792 Warszawa 78

Warszawa 2004. Wydanie I

        Skład: Laguna Druk: B. M. Abedik S.A., Poznań

      

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

                    Nikt tak nie inspiruje syna jak ojciec. Ta książka jest dla Niego.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

WRZESIEŃ 1996

 

  Trwało to tylko ułamek sekundy. Najdłuższy ułamek sekundy, jaki agent Secret Service Sean King kiedykolwiek przeżył.

  Kolejne spotkanie kandydata z wyborcami odbywało się w nijakim hotelu na tak głębokiej prowincji, że z pobliskimi zapadłymi dziurami można się było połączyć tylko przez międzymiastową. King stał za swym podopiecznym i lustrował wzrokiem tłum, a słuchawka w jego uchu rozbrzmiewała od czasu do czasu nieistotnymi informacjami. W sali panował zaduch. Wypełniali ją podekscytowani ludzie, wymachujący proporczykami z napisem: „Clyde Ritter na prezydenta". Rodzice podsuwali uśmiechniętemu kandydatowi małe dzieci do pocałowania. Było to okropne, bo taki maluch mógł zasłonić pistolet i potem mogło już być za późno. Ale dzieciaków ciągle przybywało i Clyde pilnie wszystkie całował, a King mógł tylko obserwować ten potencjalnie niebezpieczny spektakl, czując, jak w żądku formują mu się wrzody.

  Tłum napierał, gromadząc się przy rozpiętym na stojakach sznurze z aksamitu, granicy, której nie wolno było przekraczać. King zareagował na to, przysuwając się bliżej do Rittera. Dłoń wyprostowanej ręki położył lekko na spoconych plecach występującego bez marynarki kandydata, żeby móc go natychmiast pchnąć na ziemię, gdyby coś się działo. Nie mógł oczywiście stanąć przed Ritterem, bo kandydat na prezydenta stanowił własność narodu. Jego katechizm był jak wyryty w kamieniu: uścisnąć dłonie, pomachać, uśmiechnąć się, powiedzieć coś na użytek wiadomości o szóstej, a potem zrobić dzióbek i pocałować tłustego niemowlaka. King przez cały ten czas w milczeniu obserwował tłum, trzymając rękę na wilgotnej koszuli Rittera i wypatrując zagrożeń we wszystkich odpowiednich, miał nadzieję, miejscach.

  Ktoś coś zawołał z tyłu sali. Ritter odpowiedział z właściwym sobie humorem i tłum zaśmiał się szczerze, w każdym razie większość tłumu. Byli tu również ludzie, którzy nienawidzili Rittera i wszystkiego, co reprezentował. Twarze nie kłamały, jeżeli ktoś szkolił się w ich odczytywaniu, a King potrafił to robić równie dobrze jak strzelać. Przez całe swoje zawodowe życie czytał z serc i dusz kobiet i mężczyzn, obserwując ich oczy i miny.

  Upatrzył sobie szczególnie dwóch mężczyzn, stojących jakieś trzy metry od nich po prawej. Wyglądali na takich, którzy mogą narobić problemów, choć obaj mieli koszule z krótkimi rękawami i obcisłe spodnie, nie mogli więc ukrywać broni i dzięki temu na liczniku zagrożenia spadli o kilka kresek w dół. Zamachowcy woleli raczej obszerne ubrania i małe pistolety. King powiedział jednak kilka słów do mikrofonu, by powiadomić pozostałych ochroniarzy o swoich obawach. Potem spojrzał na ścienny zegar. Była 10.32 rano. Jeszcze pięć minut i znów znajdą się w drodze do następnego miasteczka, gdzie nastąpi dalszy ciąg uścisków dłoni, krótkich przemówień, całowania dzieci i odczytywania twarzy.

  Jego spojrzenie przeskoczyło ku nowemu dźwiękowi, a potem nowemu widokowi, który kompletnie go zaskoczył. Tylko on mógł to zobaczyć, stał bowiem przodem do tłumu, za plecami przemawia-jącego Rittera. Skupił się na tym przez jedno uderzenie serca, może przez dwa lub trzy. O wiele za długo. Któż jednak mógłby go winić za to, żenię mógł oderwać wzroku od czegoś takiego? Ale jak sięźniej okazało, obwiniali go wszyscy, łącznie z nim samym.

  Usłyszał trzask, przypominający odgłos upadającej na podłogę książki. Poczuł wilgoć na dłoni, spoczywającej na plecach Rittera. Nie był to już jednak tylko pot. Przeszył go ból w miejscu, gdzie kula wyszła z ciała kandydata na prezydenta i oderwała kawałeczek jego własnego środkowego palca, zanim uderzyła w ścianę. Gdy Ritter padał, ułamek sekundy rozciągnął się w nieskończoność, jakby chodziło o lot komety, która obrała już kierunek, lecz wciąż ma miliard lat świetlnych do celu.

  Rozległy się krzyki tłumu, które złączyły się w jeden nieartykułowany jęk. Twarze zmieniły się w wizerunki, jakie widywało się tylko w gabinetach krzywych luster. Ten rozmazany obraz uderzył Kinga z siłą eksplodującego granatu. Nogi się poruszały, ciała wirowały, a krzyk dochodził do niego ze wszystkich stron. Ludzie popychali się, ciągnęli i rzucali na" ziemię...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin