Waverley Shannon Oni i dziecko - Kolejny mezalians.pdf

(610 KB) Pobierz
Shannon Waverly
Kolejny mezalians
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Tylko bez paniki! Wystarczy przecież wziąć głęboki oddech i...
Nic strasznego się nie stało! Tylko kilka tuzinów papierowych
kokardek, które robiła w pocie czoła na najbliższe przyjęcie, zniknęło
w pysku Buddy'ego! Poza tym, wszystko jest na swoim miejscu.
Słońce świeci, ziemia nadal się kręci!
Suzanna chwyciła wyrywającego się psiaka i wepchnęła go do
łazienki na tyłach sklepu. Kiedy już pozbyła się zwierzęcia, wróciła
do magazynu, gdzie pośród zwojów papierowej wstążki tkwił jej
czteroletni siostrzeniec, wyglądający jak kupka nieszczęścia.
- Co masz na swoje usprawiedliwienie, młodzieńcze? - Suzanna
podparła się pod boki, starając się wyglądać groźnie i surowo.
- Ja nie chciałem... Przepraszam, ciociu Sue.
Jak na czterolatka, Timmy potrafił solidnie nabroić!
- Tyle razy cię prosiłam, żebyś nie wchodził do tego
pomieszczenia; zwłaszcza teraz, kiedy mamy szczeniaka! Nie spałam
całą noc, aby zrobić te kokardki. Potrzebuję ich na jutrzejsze
przyjęcie.
Niebieskie oczęta Timmyłego wypełniły się łzami, których widok
zmiękczył
serce
Suzanny.
Radziła
sobie
nie
najgorzej
z
wychowywaniem małego przez ostatnie trzy miesiące, które upłynęły
od śmierci jego rodziców, ale wyegzekwowanie posłuszeństwa
przychodziło jej z największym trudem.
- Już dobrze, Timmy. Wiem, że od dziś będziesz bardziej
pilnował Buddy'ego, żeby nic podobnego nie zdarzyło się więcej,
prawda?! - Chłopiec przytaknął skwapliwie. - A teraz posprzątaj ten
bałagan. Masz tu kosz, a ja pójdę i wypiszę czek dla Marie, a potem ...
- Suzanna spojrzała na zegarek i spuściła głowę w poczuciu winy. Tak
późno! Nic dziwnego, że mały myszkował w spiżarni! - Potem zjemy
lunch!
Czując, że burza została zażegnana, Timmy odetchnął z ulgą.
Dziewczyna poczuła nieodpartą chęć uściskania go i obsypania
pocałunkami jego bladych policzków. Puściła chłopca dopiero, kiedy
ten zaczął się wyrywać z jej objęć.
- Przepraszam, kochanie.
W biurze zadźwięczał telefon. Nie nastroiło jej to optymistycznie.
Czuła się zmęczona wypadkami dnia. Najpierw cieknąca rura na
trzecim piętrze, potem dostawa mięsa spóźniona o dwie godziny,
wreszcie spotkanie z matką panny młodej, która nie chciała
zrozumieć, że nie można zmienić połowy menu ustalonego na
jutrzejsze przyjęcie. Na domiar złego Buddy zniszczył tyle, kokardek!
- Odbierzesz? Cała jestem w mące! - zawołała Marie, jedna z
dwóch pomocnic, które Suzanna zatrudniała w sklepie.
- Już idę. Timmy, pamiętaj, żeby wszystko dokładnie posprzątać!
- rzuciła na odchodnym i pospieszyła do pomieszczenia nazwanego
szumnie „biurem", które w rzeczywistości było wąskim pokojem bez
okien, pośrodku którego królowało opuszczone biurko.
Krzywiąc się na odgłosy dobiegające z łazienki, gdzie został
zamknięty Buddy, Suzanna podniosła słuchawkę.
- Tu „Fiesta". Czym mogę służyć?
- Proszę z Suzanną Keating - odezwał się nieznajomy, męski glos.
- Przy aparacie. - Przyciskając ramieniem słuchawkę do ucha,
zaczęła porządkować bałagan na biurku.
- Mówi Logan Bradford.
Na dźwięk tego nazwiska koperty wypadły jej z dłoni, a ona sama
osunęła się na stojący przy biurku fotel.
- Słucham?!
- Tu Logan Bradford. Brat Harrisa. Spotkaliśmy się na pogrzebie.
- Tak, oczywiście. O co chodzi?
- Chciałbym zamienić z panią parę słów. Przyjechałem do miasta
w interesach; pomyślałem, że może wpadnę, jeśli nie ma pani nic
przeciwko temu.
Suzanna wyprostowała się w fotelu, czując, jak ogarnia ją
niepokój.
- Doprawdy, panie Bradford... Trudno mi sobie wyobrazić, o
czym moglibyśmy rozmawiać my dwoje.
- Otóż jest pani w błędzie. Mamy z sobą do pomówienia.
Jego nie znoszący sprzeciwu ton Suzanna określiła jako
arystokratyczny. Nic zresztą dziwnego! Należał do jednej z
najbogatszych i najstarszych rodzin w Nowej Anglii.
- Przepraszam, że nie dzwoniłem wcześniej, ale sądziłem, że
wszyscy potrzebujemy czasu, aby uporać się ze swym smutkiem.
Jednak teraz nadszedł czas na rozmowę i chciałbym to zrobić
osobiście. Nie jest to rozmowa na telefon.
- Obawiam się, że to niemożliwe. Jestem dzisiaj bardzo zajęta.
- Nie zajmę pani wiele czasu. Jestem w pobliżu pani miejsca
zamieszkania. - Bradford był pełen determinacji.
- Ależ... - próbowała oponować Suzanna.
- To ważne, panno Keating. Będę za parę minut - rzucił i rozłączył
się, zostawiając dziewczynę pełną najgorszych przeczuć.
Serce waliło jej jak oszalałe, nie mogła zebrać myśli. To
niemożliwe! Logan Bradford tutaj?! Kiedy dotarło wreszcie do niej,
że za chwilę stanie oko w oko z przystojnym bratem Harrisa, skoczyła
na równe nogi, wytarła się w pobrudzony mąką fartuch i przejrzała w
małym lusterku bez ramy.
To, co zobaczyła, nie wzbudziło w niej entuzjazmu. Spoglądała na
nią spocona i zmęczona twarz bez śladu makijażu. Strój też
pozostawiał wiele do życzenia. Gwałtownie odwróciła się od lustra,
zawstydzona faktem, że tak się przejmuje swoim wyglądem i że
sprawił to jeden telefon Bradforda.
Przede wszystkim nie powinna zapominać, jak ten człowiek
zachował się w stosunku do własnego brata pięć lat temu, kiedy stary
Bradford wyrzucił Harrisa z domu, bo ten postanowił sobie wziąć za
żonę nisko urodzoną siostrę Suzanny!
To przecież ten sam Logan Bradford, który odmówił Harrisowi
pomocy i idąc w ślady głowy rodu odwrócił się od czarnej owcy! A
teraz ni stąd, ni zowąd chce z nią rozmawiać... Ciekawe, co sprowadza
go w jej niskie progi. Suzanna westchnęła. Musi uważać, żeby nie dać
się ponieść emocjom i nie wybuchnąć gniewem, który wzbierał w niej
przez pięć długich lat.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin