Leigh Michaels - Idealne rozwiązanie.pdf

(589 KB) Pobierz
LEIGH MICHAELS
Idealne rozwiązanie
(The Only Solution)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Na pierwszy delikatny jęk dziecka, Wendy zerwała się z łóżka i
sięgnęła po szlafrok. Nie spała. Po tak wyczerpującym dniu było to
niemożliwe. Czuła ogromny ciężar w nogach, a słabe światło lampki
nocnej w pokoju dziecięcym zdawało sieją oślepiać.
Ciche pojękiwania Rory szybko przerodziły się w głośny płacz,
lecz na widok Wendy dziecko zaczęło machać rączkami i gaworzyć.
– Myślałam, że będziesz już przesypiała całe noce – powiedziała,
biorąc małą na ręce. Delikatnie pogładziła ją po policzku. – Czy nie
mówiłam ci o tym wczoraj wyraźnie?
Rory uśmiechnęła się i włożyła piąstkę do buzi. Wendy
roześmiała się i przytuliwszy dziecko, zaniosła je do kuchni, by
przygotować butelkę. Umieszczona w leżaczku Rory rozglądała się z
zainteresowaniem. Jednak ssanie piąstki nie zadowoliło jej na długo i
po chwili zaczęła znów płakać.
– Dzięki Bogu, że istnieją kuchenki mikrofalowe – mruknęła pod
nosem Wendy.
Wsunęła dziecku smoczek do ust i usiadła na bujanym fotelu.
Rory ssała z zadowoleniem, a ona oparła się wygodnie i wpatrywała w
stojącą w rogu niewielką choinkę. Mimo że nie zapaliła lampek,
bombki poruszały się lekko i migotały w słabym świetle
dochodzącym z kuchni.
Ile to już nocy spędziła, darząc to dziecko ciepłem, troską i
nadzieją? Rory miała już prawie pięć miesięcy. Kiedy Marissa
powierzyła jej opiekę nad córką, niemowlę miało niespełna sześć
tygodni.
– Wydaje się, że jesteśmy razem od zawsze – powiedziała do
siebie Wendy.
Usłyszawszy nutę skargi we własnym głosie, nagle zapragnęła
wytłumaczyć małej, że mówiąc „zawsze” nie miała nic złego na
myśli. Po prostu Rory stała się częścią jej życia i myśl o rozstaniu
rozdzierała jej serce.
Wendy już prawie nie pamiętała, jak wyglądało jej życie przed
pojawieniem się Rory. Oczywiście nie było źle – kochała swoją pracę,
miała wielu przyjaciół i dużo zainteresowań – ale nie zdawała sobie
sprawy, jak bardzo się to wszystko zmienia, gdy pojawia się dziecko.
Od kiedy ich losy splotły się wzajemnie, każda decyzja wydawała
się bardziej znacząca. Oddać to dziecko, to utracić sens życia.
Ale czy miała jakiś inny wybór? Przeanalizowała wszystkie
możliwości; przez ostatnie dwa dni o niczym innym nie myślała.
Problem polegał na tym, że mogła zrobić tylko jedno – coś, co złamie
jej serce, ale dla Rory z pewnością będzie najlepsze.
Na stoliczku obok leżał list, który otrzymała dwa dni temu w
pracy. Zawierał lakoniczną informację, że za dwa tygodnie jej usługi
nie będą już firmie potrzebne. Przez chwilę poczuła, że znów ogarnia
ją fala złości. Pracowała tam już od pięciu lat, a szef nie miał cywilnej
odwagi, by poinformować ją osobiście...
Rory przerwała jedzenie i zaczęła się wiercić, najwyraźniej
niezadowolona z opasującego ją silnego uścisku. Wendy westchnęła
głęboko i starała się odprężyć. Nie powinna mieć żalu. W tym, co
zrobił, nie było nic osobistego, niemal wszyscy pracownicy zostali
potraktowani w ten sam sposób.
Nie było żadnych znaków ostrzegawczych, jedynie ciche głosy, że
ostatnie parę miesięcy nie były dla firmy najkorzystniejsze. Aż
do dzisiaj, gdy poinformowano personel o oficjalnym ogłoszeniu
upadłości i zwolnieniu wszystkich pracowników.
Na dwa tygodnie przed gwiazdką. Cudowny prezent, pomyślała
gorzko Wendy. Na szczęście Rory była zbyt mała, by wiedzieć, co to
znaczy udana gwiazdka. Jednak dla wielu innych mieszkańców
Phoenix, którzy także zostali zwolnieni, będą to bardzo smutne święta.
Świadomość, że inni są w jeszcze gorszej sytuacji jakoś nie
przynosiła jej ulgi. Miała trochę oszczędności na koncie, ale znacznie
je nadwerężyła, gdy Rory wyrosła z kołyski i potrzebne było nowe
łóżeczko oraz mnóstwo innych akcesoriów.
Nigdy nie podejrzewała, że utrzymanie dziecka jest tak drogie.
Samo mleko i pieluszki kosztowały krocie, nie mówiąc już o
opiekunce, którą musiała wynająć, by móc poświęcić czas na szukanie
nowej pracy. Tak więc na koncie pozostało jej niewiele, a
proponowana przez firmę odprawa była po prostu żałosna.
Rory ssała spokojnie, zacisnąwszy ufnie rączkę na palcu Wendy.
Miała niebieskie przejrzyste oczy Marissy, z tęczówkami otoczonymi
czarną obwódką. Marissa zawsze uważała, że to oznaka ogromnej
intuicji. A jednak zabrakło jej tej intuicji w chwili, gdy zrezygnowała
z ucieczki przed nadjeżdżającym samochodem. W przeciwnym
wypadku sporządziłaby przecież testament.
Rory opróżniła butelkę. Wendy podniosła ją, aby małej odbiło się,
zmieniła pieluszkę i ułożyła w łóżeczku. Pochyliła się nad dzieckiem
i przyglądając się śpiącej twarzyczce, przypomniała sobie dzień, w
którym stała przy innym łóżku...
Piękna twarz Marissy wyszła z wypadku bez szwanku, łatwiej
więc było łudzić się nadzieją, że wszystko będzie dobrze. Jednak
ogromne poruszenie personelu i liczba otaczających ranną urządzeń
podtrzymujących życie, przywoływały do tragicznej rzeczywistości.
Właściwie nie oczekiwali, że Marissa w ogóle odzyska
przytomność. Tymczasem w pewnym momencie ocknęła się i
chwyciła czuwającą obok Wendy za rękę. Zwróciła się do niej słabym
szeptem, w którym jednak wyczuwało się niezwykłą determinację.
– Zaopiekuj się moją córką, Wendy. Nie pozwól, aby zagarnęli ją
moi rodzice. Zniszczą ją tak jak mnie. Obiecaj mi!
Wendy zmusiła się, by nie próbować uwolnić ręki z kurczowego
uścisku umierającej.
– Obiecuję – powiedziała.
Usłyszawszy odpowiedź, Marissa puściła jej dłoń. Po chwili już
nie żyła.
Drżącymi rękoma Wendy poprawiła kołderkę w łóżeczku i
próbowała wziąć się w garść przed tym, co czekało ją jutro. Nie mogła
dłużej opiekować się Rory w sposób, jakiego życzyłaby sobie
Marissa. Złamie więc daną jej obietnicę, złamie też własne serce.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin