Antologia_Drugi prog zycia.rtf

(2424 KB) Pobierz
Antologia_Drugi prog zycia


 

Antologia

 

Drugi próg życia

 

Wybór:

Zbigniew Przyrowski


Spis treści

 

 

Tadeusz Unkiewicz ELMIS

Tadeusz Suchorzewski CHI–HUA–HUA

Wacław Gołembowicz KŁOPOTY Z FANTAZJĄ

Stanisław Lem TEST

Konrad Fiałkowski WRÓBLE GALAKTYKI

Andrzej Kossakowski NIE DAŁEM SIĘ UŚPIĆ…

Krzysztof Boruń FANTOM

Stefan Weinfeld ZWROTNICA CZASU

Ryszard Sawwa RAPORT

Andrzej Czechowski WIECZORNE NIEBO

Dariusz Filar NAZBYT SZCZĘŚLIWI

Adam Jaromin KŁOPOTY WYNALAZCY

Witold Zegalski O CZŁOWIEKU, KTÓREGO BOLAŁA SPRĘŻARKA

Zbigniew Dworak MODEL SUPERNOWEJ

Krzysztof W. Malinowski UCZNIOWIE PARACELSUSA

Wiktor Żwikiewicz MARZENIE

Janusz A. Zajdel PRZEJŚCIE PRZEZ LUSTRO

Henryk Gajewski PRECEDENS

Julia Nidecka MEGALOMANIA

Jacek Sawaszkiewicz PATENT

Mirosław Kwiatek DRUGI PRÓG ŻYCIA

Janusz Siwek PRZYDZIAŁ

Andrzej Urbańczyk ŚWIERSZCZ

Andrzej Stoff DOM


Książka ta zawiera opowiadania, które w ostatnim ćwierćwieczu ukazały się w „Młodym Techniku”, popularnym miesięczniku naukowo–technicznym wydawanym od 1950 roku.

Utwory fantastyczno–naukowe redakcja postanowiła wprowadzić na jego łamy w połowie lat pięćdziesiątych. Decyzja ta wynikła z przekonania, że czytelnicy „Młodego Technika”, a więc młodzi ludzie zainteresowani nauką i techniką, przyszli kontynuatorzy postępu cywilizacyjnego, powinni odznaczać się nie tylko wiedzą i umiejętnościami naukowo–technicznymi, lecz także śmiałą a równocześnie wyostrzoną wyobraźnią, pozwalającą dostrzegać różne strony wybiegających w przyszłość pomysłów i koncepcji.

Z początku realizacja tego postanowienia nie była łatwa, tym bardziej że redakcja miała ambicję drukowania przede wszystkim opowiadań polskich autorów, a fantastyka naukowa nie cieszyła się wówczas w naszym kraju ani wśród piszących, ani wśród czytających taką popularnością, jak obecnie. Gatunek był kłopotliwy i dla redaktorów, i dla autorów. Rodzaj kłopotów charakteryzuje dość dobrze, jak sądzę, jedno z pierwszych w tym zbiorze opowiadań, zatytułowane właśnie „Kłopoty z fantazją”. Kiedy patrzy się na ćwierćwiecze powojennej polskiej fantastyki naukowej, widać wyraźnie, że sposób na przezwyciężenie owych kłopotów znalazł Stanisław Lem. Łatwo to chyba będzie dostrzec i w tej książce.

Tak czy inaczej, od początku lat sześćdziesiątych redakcja kłopotów z fantazją już nie odczuwała i mogła co miesiąc przedstawiać czytelnikom nowe, po raz pierwszy ukazujące się w druku opowiadanie polskiego autora. Przy tym większość autorów opowiadań drukowanych w „Młodym Techniku” debiutowała właśnie w tym czasopiśmie. W sposób spontaniczny powstała przy miesięczniku jak gdyby „szkoła literacka”, prosperująca zresztą nadal, z której wyszło już sporo pisarzy mających obecnie w dorobku i liczne wydania książkowe swoich utworów, i nierzadko ich tłumaczenia na obce języki.

Ze względu na ograniczoną objętość książki nie można było w niej, oczywiście, zamieścić opowiadań wszystkich autorów, którzy występowali dotychczas w „Młodym Techniku”. Nie można też było zamieścić wszystkich najlepszych, w moim mniemaniu, utworów, ponieważ po pierwsze, przyjąłem zasadę „jeden autor jedno opowiadanie”, po drugie, chciałem do książki wprowadzić różne wątki tematyczne oraz różne pomysły, i po trzecie, część bardzo dobrych opowiadań, drukowanych w „Młodym Techniku” w wyniku ogłaszanych przez to czasopismo konkursów literackich, weszła do zbiorów: „Posłanie z piątej planety” („Nasza Księgarnia”, 1964) i „Wołanie na Mlecznej Drodze” („Nasza Księgarnia”, 1976).

Układ antologii jest chronologiczny, to znaczy: kolejność utworów w tomie odpowiada kolejności pojawiania się ich w „Młodym Techniku”. Znajdujące się na początku książki opowiadania najwcześniejsze dzieli zatem od zamykających ją opowiadań najnowszych odstęp ponad dwudziestu lat. Taki przedział czasu występuje między dwiema ludzkimi generacjami. Można więc powiedzieć, że ukazując przeobrażenia powojennej polskiej fantastyki naukowej, książka ta stworzyła również okazję do spotkania się,—już dwóch powojennych generacji polskich twórców science fiction. Oto jesteśmy świadkami, jak na stronicach antologii następuje przekroczenie międzypokoleniowego progu. Tytuł zbioru „Drugi próg życia” zaczerpnięty z utworu jednego z najmłodszych autorów, ma więc znaczenie po trosze symboliczne.

Pozostawiając Czytelnikowi dokonywanie spostrzeżeń i snucie refleksji na temat poszczególnych opowiadań i całości zbioru, nie mogę powstrzymać się od paru własnych uwag. Otóż na przykład znalazły się tutaj opowiadania drukowane wszak nie tak znowu dawno jako fantastyczne, które jednak dla współczesnego czytelnika elementów fantazji już nie zawierają. Wieloma wyrazami z fantastycznego do niedawna słownictwa posługujemy się dzisiaj na co dzień. Wystarcza niekiedy kilkanaście lat, aby rzeczywistość dogoniła i wyprzedziła fantazję. A jednak te niefantastyczne już dzisiaj utwory dostarczają nam również pełnej czytelniczej satysfakcji. Okazuje się, że i w science fiction nie takie znowu ważne są te wszystkie niezwykle stanowiące, zdawałoby się, główny jej atrybut aparaty, maszyny, urządzenia. Tym trwalsza jest ta literatura, im lepiej potrafi ukazać oczekiwania, fascynacje i niepokoje epoki, w której powstaje.

 

Zbigniew Przyrowski


Tadeusz Unkiewicz

ELMIS

 

 

Rembowski spojrzał z łagodnym uśmiechem na pucołowatą twarz siostrzeńca.

— Nie boisz się?

— Ani trochę!

— Boś głupi!

— Niech sobie będę głupi, ale się nie boję.

— Nie znasz niebezpieczeństwa w całej jego rozciągłości — oczy profesora powoli wędrowały w kierunku fizjoskopu.

To było jądro tajemnicy. Jego osobiste dzieło, niespodzianka dla świata, nowe narzędzie wiedzy. Tylko bardziej fantastyczne od innych.

— Syga, a teraz słuchaj mnie uważnie. Zanim zapuścimy się w otchłanie małości, zanim nasze oczy, jako pierwsze ludzkie oczy, zaczną oglądać ów świat nie z góry, lecz jakby OD DOŁU, muszę dać ci kilka objaśnień co do mojego wynalazku i kilka wskazań, jak należy się zachować, gdy będziemy wewnątrz kropli wody. Przyrząd mój składa się z trzech części. Środkowa— to zwykły mikroskop, przez który obserwujemy drobne obiekty. Taki sam mikroskop, jakiego używają wszyscy na całym świecie. Ale… ale jest on włączony w pewną całość… w całość składającą się ponadto z elektro–mikroskafu i człowieka.

Syga zdumiał się.

— I człowieka? Przecież człowiek jest osobno… jak może się składać na…

Profesor kiwnął głową i powtórzył z naciskiem:

— I człowieka. Bo i on, jak zaraz się przekonasz, został włączony w mechanizm, przestał być elementem osobnym. Mój pomysł polega właśnie na tym, że stworzyłem aparaturę nie tylko fizyczną, mechaniczną, pneumatyczną, optyczną i elektronową, lecz także i… fizjologiczną.

— Ojej, fizjologiczną?

— Owszem. Krótko mówiąc: urządzenie techniczno–fizjologiczne. Stąd ta nazwa fizjoskop, czyli fizjologiczny mikroskop. To jest ta potężna rura… Popatrz no, Syga, odwróć się. Widzisz?

— Tak, to przecież…

— Otóż fizjoskop zmienia właściwości naszego mózgu…

Syga drgnął i położył odruchowo dłoń na ciemieniu.

— O, o, to nie przelewki!

— Szczegóły opiszę ci, i to dokładnie, ale nie teraz, lecz po eksperymencie, bo wtedy łatwiej i lepiej wszystko pojmiesz, teraz zaś wyjaśniam tylko, że celem moim było zmniejszyć widzenie człowieka, zmniejszyć je tak, by widział na przykład bakterię z punktu widzenia bakterii, by widział wirusa z pozycji jeszcze pięćdziesiąt razy mniejszej, a więc z pozycji wirusa, tak jakby człowiek był sam istotą należącą do tamtego „światka”. Ale nie zadowoliłem się sytuacją obserwatora nieruchomo tkwiącego w jednym miejscu. Trzeba było jeszcze coś uczynić. Należało uzyskać swobodę ruchu. Wymyśliłem wtedy ów elektromikroskaf. Kiedy po włożeniu hełmu fizjoskopu spojrzysz w mikroskop, dostrzeżesz pod obiektywem jakiś mikroskopijny aparacik zanurzony w kropli wody. I to jest właśnie on, ów statek podwodny w kropli wody: elektromikroskaf. Ściślej zaś mówiąc, dostrzeżesz swoje oko, oko zdolne do swobodnego poruszania się.

— Swoje oko? Oko zdolne do poruszania się? O rety!

— Twoje, ale oczywiście tylko wtedy, gdy włączę fizjoskop, który zmieni właściwości twego mózgu. Sprawa wygląda następująco: łączę owo sztuczne oko z fizjoskopem, ale… poprzez twój mózg I twoje oczy po drodze. Rozumiesz? Najpierw zatem zobaczysz normalnie elektromikroskaf, pod soczewką, zanurzony w kropli wody. Potem włączę prąd do fizjoskopu i uruchomię całe urządzenie. Rytmy pracy twojego mózgu, a więc i właściwości twoich oczu, zaczną ulegać zmianie, przede wszystkim zaś sposób pracy ośrodka wzrokowego mózgu. Po upływie dwóch, trzech minut zaczniesz odczuwać gwałtowne doznania wzrokowe. Po czym będziesz już patrzył nie własnym okiem, ale okiem umieszczonym w elektromikroskafie, w tej małej łódeczce podwodnej. Jest ono nieco podobne do fotokomórki. Pobudzane promieniowaniem, płynącym z fizjoskopu, nabiera wrażliwości na światło. Twoje prawdziwe oko teraz, samo przez się, nic nie widzi, ale przekazuje do mózgu impulsy wysyłane przez owo oko fotoelektryczne zanurzone w kropli wody. A więc widzisz już okiem umieszczonym w elektromikroskafie. Pozostaje tylko puścić go w ruch. To już sprawa bardzo prosta. Kropla wody, w chwili włączenia całej aparatury, dostaje się w obszar pola elektrycznego. Elektromikroskaf tak jest urządzony, że steruje się nim na odległość, trochę inaczej, ale podobnie jak sterujemy na odległość samolotami, statkami czy pociskami, W rezultacie więc po dwóch, trzech minutach ujrzysz się w środku kropli wody. Będziesz widział ogromny firmament wodny i głąb wodną, będziesz widział, niczym swój nos, przód elektromikroskafu i ostrą lancę.

— Co?

— No, niekoniecznie taką, jaką masz na myśli, kawaleryjską. Nie zmieściłaby się chyba w kropli wody. Jest to po prostu włókien ko, którym będziesz mógł atakować bakterie.

Profesor Rembowski spojrzał raz jeszcze w okno, za którym błyszczało nasze, ludzkie, jasnobłękitne niebo, i rozkazał krótko:

— Zatem proszę do fizjoskopu!

Usiedli naprzeciw siebie. Potężny korpus aparatu rozdzielił ich. Syga wykonywał posłusznie polecenia profesora. Słuchając uważnie jego słów, manewrował przy tablicy rozdzielczej i przy kołach pneumatycznego mikromanipulatora.

— Aha, więc mam trzymać w dłoniach tylko te dwie błyszczące gałeczki. Prawa?… Do czego prawa?

— Do sterowania elektromikroskafem.

— A lewa?

— Do regulowania szybkości.

— W porządku, rozumiem. A tamte?… Mam się nimi na razie nie interesować? Proszę bardzo. Ale, ale, proszę wujka, a jak to się celuje z tego… tam… włókienka? Aha, całym elektromikroskafem. Dobra jest! Teraz co? Zakładać hełm? Już się robi!

Umocowawszy w kilka sekund hełm, Syga sprawdził, czy elektrody dobrze przylegają do czaszki, i włączył tubę hełmu do wziernika fizjoskopu.

Teraz gdy już „przykręcił” swą głowę do olbrzymiego aparatu, zrobiło mu się nagle nieswojo. Po krótkiej chwili dojrzał małe kółko, którego połowa ostro błyszczała. Pomyślał: „To owa kropla wody pod mikroskopem”. Potem dostrzegł i to, czego szukał, jakąś plamkę w środku pola widzenia. Niemal połowa kropli była w cieniu, jak to się często stosuje przy badaniach eksperymentalnych, zwłaszcza przy trenowaniu niektórych jednokomórkowych istot na odruch warunkowy.

Usłyszał:

— Ostrość!

Plamka przekształciła się zaraz w piękne, miniaturowe cacko podłużne, obłe niby kret podwodny, z ostrą kreską z przodu. Przycisnął mocniej okulary do oczu.

— Uważaj, zaczynamy, włączam prąd; teraz obserwuj i mów, co przeżywasz i co widzisz.

Zamilkli.

Syga uczuł lekkie łaskotanie u korzonków włosów. Z dala błyszczała ciągle kropla leżąca na szkiełku przedmiotowym… Poczuł się osamotniony, odcięty od świata.

I tak bez żadnych niezwykłych wrażeń minęła minuta lub więcej. Ale po chwili naprawdę coś się zaczęło dziać. Zrobiło się ogromnie jasno, potem ciemno czy może na odwrót, nie był tego pewny, ale miał uczucie, że te osobliwe zjawiska zachodzą w nim, a nie na zewnątrz.

— Wujku, zrobiło mi się jasno i ciemno.

— Dobrze, znaczy to, że szybkość impulsów nerwowych biegnących wzdłuż nerwów ulega już zmianie. U mnie było to samo.

— Wujku, tracę wzrok…

— Dobrze, wszystko w porządku..

— Ojej, już nic nie widzę… ciemno…

Poczuł, że robi mu się trochę niedobrze, ponieważ jednak nie wiedział, czy to przypadkiem nie ze strachu, nie rzekł nic.

Znów milczenie.

Naraz Syga wycedził powoli:

— Widzę mały, żółty punkcik… jaśnieje…

Usłyszał jakby z oddali głos profesora:

— Nie przestrasz się teraz…

W tym momencie świat zawirował tak gwałtownie, że Syga omal nie wypuścił z rąk obu gałek sterowniczych.

I oto… raptem odzyskał wzrok! Otoczyła go łagodna, opalizująca jasność… Nie mógł tylko zdać sobie z niczego dokładnie sprawy… wysilał się… wysilał się… Nic, tylko falująca jasność… obejmująca go zewsząd… Powoli wracała równowaga psychiczna, zamęt ustępował.

Przed nim, nad nim i pod nim rozciągał się w jakiś niewytłumaczony sposób obszar wody przesycony światłem.

Krzyknął:

— Widzę… widzę… widzę! Jestem w wodzie… Jakby w wodzie… Mam uczucie, że mnie otacza…

— Czy widzisz mnie?

— Jak to: wujka?

— Nie, to teraz niemożliwe, ale czy widzisz mój elektromikroskaf, czyli elmis, bo tak będę go w skrócie nazywał.

Poruszył prawą gałką i świat znów zawirował, tylko tym razem powoli i przyjemnie.

Nie, to nie świat, to on, Syga, obraca się wraz ze swym elektromikroskafem. Widzi teraz dokładnie jego przód i ową lancę roztrącającą wodę przy silnym półobrocie. Z prawej strony, w dość znacznej odległości, ujrzał elektromikroskaf profesora, który w pięknym wirażu zbliżał się szybko do niego. Widział wyraźnie, jak olbrzymie masy wody rozstępują się przed elmisem wuja. Upłynęło sporo czasu, zanim zbliżył się zupełnie. Syga zdziwił się, że odbyło się to w zupełnej ciszy.

— Ach, wujku! Jakie to piękne, jakie to zachwycające, ale dlaczego ja nic nie słyszę?

— Jak to: nie słyszysz? Nie słyszysz mego głosu?

— Racja, co za idiota ze mnie, przecież uszy mamy NA GÓRZE, a tu, NA DOLE, tylko oczy. Och, jak tu pięknie…

Wchłaniał chciwie ten dziwny krajobraz, usiłując zorientować się w całkowicie nowej sytuacji. Raptem ogarnęła go ostra podejrzliwość.

— Wujku, to chyba tylko jakiś sprytny kawał?

— Co masz na myśli?

— No, że to jedynie przywidzenie. Przecież całkiem jestem tam, NA GÓRZE.

— Rozumiem. Chcesz wiedzieć, dlaczego zdaje ci się, że jesteś w wodzie, w jakim stopniu to jest realne i w ogóle co to znaczy?

— Tak.

— Popływamy sobie teraz trochę dla wprawy i porozmawiamy. Trzymaj się mego kursu, ale nie za mną, lecz obok, z lewej strony, abym mógł skontrolować, czyś uczciwie opanował teorię kierowania elmisem.

— Już się robi, wujku.

W tej chwili oba elmisy ruszyły w głąb świetlistej przestrzeni wodnej, posuwając się zgodnie łagodnym spadem. Szły umiarkowanym ruchem, kursem niemal prostym, po czym skręciły w lewo, ku przestrzeni nie oświetlonej.

— Widzisz, sprawa jest niesłychanie prosta, choć przyznaję, wygląda fantastycznie. Najlepiej będzie, kiedy zacznę od pytania. Czy wiesz, dlaczego odczuwasz ból?

— Oczywiście, że wiem, uczyliśmy się tego. Nerwy przewodzą sygnały od uszkodzonego miejsca, na przykład od nogi, do mózgu i ten alarmuje uczuciem bólu.

— Dobrze. A jeśli zablokuję nerw zastrzykiem znieczulającym, to co wtedy?

— Nie będę czuł bólu, jak przy operacji na przykład.

— Dlaczego? Przecież noga jest nadal uszkodzona.

— Tak, wujku, lecz ból odczuwa mózg, a nie noga. Bez mózgu nie ma bólu. O tym uczyłem się już i wujek mnie nie przyłapie.

— Świetnie! W takim razie, dlaczego czujesz ból w nodze, a nie w mózgu! Dlaczego zdaje ci się, że jest on w nodze, kiedy naprawdę nie ma go tam.

— Jak to? Nie rozumiem…

— No tak, powtarzam: dlaczego w nodze, a nie w mózgu? Pytanie chyba proste?

— Oj, nie bardzo — westchnął Syga. — Widocznie mózg tak funkcjonuje, iż ból odczuwam w miejscu uszkodzenia.

— Brawo! Widzę, że jesteś inteligentnym chłopcem. Rzeczywiście, mózg tak funkcjonuje, że ból odczuwasz w miejscu uszkodzenia, zdaje ci się, iż to noga cię boli. Taki sobie kawał natury. Jeden z wielu. No, a jak jest z widzeniem? Czy słyszałeś coś o tym?

— Tak, wujku, teraz pojmuję, to podobna historia. Widzimy w gruncie rzeczy mózgiem, oczy są tylko aparatem fotograficznym. Przecież w mózgu nie robi się widno, gdy otwieram oczy, a ciemno, gdy zamykam. Nie dochodzą do niego żadne obrazy ani żadne światło.

— Muszę przyznać, że nie traciłeś czasu w szkole. Zapytam cię teraz o coś innego, a ty dobrze słuchaj… Eee, fujaro, uważaj na zakrętach, jak sterujesz?!… — Elmis profesora gwałtownie skręcił w prawo.

— Przepraszam, wujku, ale jakoś nie czuję swoich rąk. To pewnie jeszcze ślady wstrząsu po włączeniu mózgu do fizjoskopu.

— Więc uważaj! No, dlaczego zatem widzimy oczami, a nie mózgiem?

— Tak się nam zdaje, tak funkcjonuje nasz mózg — zgadywał Syga.

— No, to myślmy dalej. A czy obrazy, które widzisz, które tworzą ci się w mózgu, widzisz jako będące w nim?

— Nie, widzę je na zewnątrz, tam gdzie rzeczywiście znajdują się przedmioty widziane. Przecież to oczywiste.

— Zatem, chłopcze, sytuacja jest następująca: mózg nasz umiejscawia ból w punkcie uszkodzenia, a obrazy w miejscu położenia widzianych przedmiotów. Czy tak?

— Rzeczywiście.

— A zatem?

— Ojej, wujku, zaczynam rozumieć! Jeśli to fotochemiczne oko w elmisie funkcjonuje i przesyła obrazy do siatkówki, a ta z kolei przesyła je do mózgu, to mózg umiejscawia teraz obraz przedmiotu tam, gdzie on jest naprawdę, w środku kropli wody, i ja nie czuję już tego widzenia tak, jak bym patrzył własnym okiem, tylko jak bym patrzył tamtym — pływającym.

— Właśnie, stąd pochodzi owo uczucie obecności w kropli wody. I nie jesteś przeze mnie oszukany ani odrobinę więcej niż przez naturę.

Zbliżali się właśnie do granicy cienia. Przed nimi rosła szybko ściana mroku, prostopadła, ginąca w górze i ginąca w dole. Na ziemi nigdy czegoś podobnego nie widział, takich układów jasności i cienia na ziemi nie ma.

— Wujku, czy damy nura w ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin