In Death 30 - Śmierć cię pokocha - Nora Roberts.txt
(
879 KB
)
Pobierz
J. D. ROBB
Tytuł oryginału KINDRED IN DEATH
Witajcie, mroki, moi bracia!
Wszelkie okropieństwa, czołem!
JAMES THOMSON
Kłamstwo, które jest półprawdą,
Jest najczarniejszym z kłamstw.
TENNYSON
Umarła i trafiła do raju albo do jakiegoś lepszego świata, bo nie wiadomo, czy w raju można się
rozkoszować naprawdę dobrym seksem i leniwymi, świątecznymi porankami.
Była w doskonałym nastroju - może trochę zaspana, ale bardzo szczęśliwa i zadowolona, że po
zakończeniu wojen miejskich, czyli prawie czterdzieści lat temu, ustanowiono Światowy Dzień Pokoju.
Może czerwcową niedzielę wybrano arbitralnie, lecz z całą pewnością termin był w pełni symboliczny. I
może pozostałości po tych ponurych czasach nadal zaśmiecały krajobraz Ziemi nawet w 2060 roku, jednak
ludzie mają przecież prawo do parad, spotkań przy grillu, górnolotnych przemówień i długich
weekendów, podczas których mogą się upić.
Ona osobiście cieszyła się z dwóch wolnych dni z rzędu bez względu na to, komu lub czemu to
zawdzięczała. Szczególnie kiedy niedziela rozpoczynała się tak, jak ta.
Porucznik Eve Dallas z wydziału zabójstw nowojorskiej policji, ciesząca się opinią niezłej siekiery,
leżała nago na swoim mężu, który przed chwilą pokazał jej ładny kawałek raju. Przypuszczała, że
dzięki niej on też się przekonał, co to raj, bo leżał z zamkniętymi oczami, jedną ręką leniwie
gładząc ją po pupie, a serce mu waliło jak młot pneumatyczny.
Usłyszała głuchy odgłos, kiedy ich spasiony kocur Galahad wskoczył na łóżko, uznawszy, że już koniec
przedstawienia.
Pomyślała: nasza mała, szczęśliwa rodzinka w komplecie w ten leniwy, niedzielny poranek. Czyż to nie
zdumiewające? Miała małą, szczęśliwą rodzinę, dom, nieprawdopodobnie cudownego i fascynującego
mężczyznę, który ją kochał i - wcale nie przesadzała - naprawdę dobry seks.
Nie wspominając o wolnym dniu.
Zamruczała niemal równie entuzjastycznie, jak kot, i wtuliła twarz w szyję Roarke'a.
- Jak dobrze! - westchnęła.
- Skromnie mówiąc. - Otoczył ją ramieniem. - A na co teraz masz ochotę?
Uśmiechnęła się, rozkoszując się tą chwilą, irlandzkim zaśpiewem w jego głosie, miękkim futrem
kocura, kiedy trącił ją łepkiem w rękę, domagając się uwagi. A raczej śniadania.
- Właściwie na nic.
- To się da załatwić.
Poczuła, jak Roarke zmienił pozycję i usłyszała, że kot zaczął głośniej mruczeć, kiedy jej mąż
podrapał go za uchem.
Podparła się, żeby spojrzeć na jego twarz.
Miał wprost zabójcze oczy, olśniewająco niebieskie, o gęstych, ciemnych rzęsach. Te oczy śmiały się
do mej. Tylko do niej.
Nachyliła się i długo, namiętnie pocałowała go prosto w usta.
- Cóż, nie uważam, żeby to było takie nic.
- Kocham cię. - Cmoknęła go w oba policzki, trochę szorstkie od zarostu. - Może dlatego, że jesteś
taki piękny.
Nie ma w tym ani trochę przesady, pomyślała, kiedy kot wcisnął się pod jej ramię i rozwalił pomiędzy
nimi. Zgrabnie wykrojone usta, oczy czarodzieja, wydatne kości policzkowe, a wszystko obramowane
czarnymi, jedwabistymi włosami. Jeśli dodać do tego szczupłe, jędrne ciało, całość prezentowała się
niemal bez zarzutu.
Roarke'owi udało się przyciągnąć Eve do siebie; jeszcze raz ją pocałował, i zaraz syknął.
- Dlaczego, do jasnej cholery, nie zejdzie na dół, by naprzykrzać się Summersetowi o śniadanie? -
Odepchnął kota, który ugniatał mu łapami tors, sprawiając ból.
- Dam mu jeść. Zresztą i tak mam ochotę na kawę. Eve sturlała się z łóżka i podeszła do autokucharza
w sypialni.
- Przez ciebie ominęło mnie jedno bara-bara - z pretensją w głosie mruknął do kota Roarke.
Galahad błysnął ślepiami, z których każde było innego koloru, może rozbawiony jego uwagą, a potem
wygramolił się z łóżka.
Eve zamówiła kocie żarcie, a ponieważ było święto, również kawałek tuńczyka. Kiedy kot łapczywie
rzucił się na jedzenie, zaprogramowała dwa kubki mocnej, czarnej kawy.
- Zastanawiałam się, czy nie zejść na dół i poćwiczyć, ale właściwie już zaliczyłam poranną
gimnastykę. - Wypiła pierwszy życiodajny łyk kawy, wracając na podest z łożem wielkości sadzawki. -
Wezmę prysznic.
- Ja też, a potem wezmę ciebie. - Uśmiechnął się, kiedy podała mu kawę. - Potraktujemy to jak
dodatkową porcję ćwiczeń. To bardzo zdrowe. A później może coś irlandzkiego.
- Proponujesz mi siebie, Irlandczyku?
- Miałem na myśli śniadanie, ale możesz mieć jedno i drugie.
Doszedł do wniosku, że wygląda na szczęśliwą, wypoczętą... I jest najzwyczajniej pod słońcem
prześliczna. Wysoka i szczupła, z tymi jasnobrązowymi włosami wokół twarzy i dużymi, rozbawionymi
oczami koloru bursztynu. Dołeczek w brodzie, którym się zachwycał, robił się wyraźniejszy, kiedy się
uśmiechała.
Pomyślał, że w takich chwilach, kiedy są w pełni ze sobą zestrojeni, życie wydaje się po prostu
cudowne.
Policjantka i były kryminalista. Uznał, że to coś tak cholernie normalnego, jak sałatka ziemniaczana
w Światowy Dzień Pokoju.
Przyglądał się Eve uważnie znad kubka, przez aromatyczny obłok pary.
- Uważam, że częściej powinnaś chodzić w tym stroju. Należy do moich ulubionych.
Przechyliła głowę i wypiła jeszcze łyk kawy.
- A ja mam ochotę na naprawdę długi prysznic.
- Świetnie się składa, bo ja też. Wypiła ostatni łyk kawy.
- W takim razie nie ma co zwlekać.
Później, zbyt rozleniwiona, żeby się ubrać, narzuciła na siebie szlafrok, a Roarke zaprogramował
więcej kawy i irlandzkie śniadanie dla dwóch osób. Było to wszystko takie... Domowe, pomyślała.
Promienie porannego słońca wpadały przez okna do sypialni większej od mieszkania, które wynajmowała
dwa lata temu. W następnym miesiącu przypadała druga rocznica ich ślubu. Roarke pojawił się w jej
życiu i wszystko się zmieniło. Znalazł ją, a ona znalazła jego i mroczne zakamarki w ich umysłach
stały się nieco mniejsze i przestały być takie ciemne.
- Na co masz teraz ochotę? - zapytała męża.
Roarke obejrzał się, ustawiając talerze i kawę na tacy, by je zanieść na stół.
- Myślałem, że dziś mamy w planie nieróbstwo.
- Możemy nic nie robić albo możemy coś zrobić. Ja decydowałam wczoraj i było dużo nieróbstwa. Chyba
zgodnie z zasadami, obowiązującymi w małżeństwie, dziś ty powinieneś decydować.
- No tak, zasady, regulaminy. - Postawił tacę. - Zawsze policjantka.
Galahad podszedł cicho i zerknął na talerze, jakby od kilku dni nic nie jadł. Roarke pogroził mu
palcem, a wtedy zdegustowany kocur odwrócił głowę i przystąpił do porannej toalety.
- Czyli ja decyduję, tak? - Roarke zastanowił się, podnosząc do ust kawałek jajka. - No więc
pomyślmy. Jest śliczny, czerwcowy dzień.
- Kurde.
Uniósł brew.
- Co ci się nie podoba: czerwiec czy śliczny dzień?
- Nie. Kurde. Czerwiec. Charles i Louise - wyjaśniła Eve z ponurą miną. - Ślub. Niebawem.
- Tak, w najbliższą sobotę, i wszystko pod kontrolą, o ile mi wiadomo.
- Peabody mnie pouczyła, że ponieważ jestem starościną wesela czy jak to się nazywa, powinnam w tym
tygodniu codziennie dzwonić do Louise z pytaniem, czy niczego ode mnie nie potrzebuje. - Eve zrobiła
jeszcze bardziej ponurą minę na myśl o swojej partnerce. - Chyba coś poplątała. Codziennie? Dobry
Jezu! Zresztą czego mogłaby ode mnie potrzebować Louise?
- Żebyś jej coś załatwiła?
Eve przestała jeść i spojrzała na niego, mrużąc oczy.
- Coś załatwiła? Znaczy się, co?
- No cóż, niezbyt się orientuję, bo nigdy nie byłem panną młodą, ale przypuszczam, że na przykład
powinno się zadzwonić do kwiaciarni albo firmy cateringowej, aby potwierdzić szczegóły zlecenia.
Wybrać się z Louise na zakupy i pomóc jej wybrać ślubne pantofle czy też garderoby na miesiąc
miodowy, bądź...
- Dlaczego mi to robisz? - spytała z pretensją w głosie. - Dlaczego mi mówisz takie rzeczy po tym,
jak dziś rano dwa razy wstrząsnęłam twoim światem? To po prostu podłe.
- I przypuszczalnie prawdziwe w innych okolicznościach. Ale znając Louise, wiem, że ma wszystko pod
kontrolą. A znając ciebie, jestem pewien, że gdyby Louise potrzebowała kogoś do pomocy przy zakupie
butów, poprosiłaby kogoś innego na starościnę.
- Wyprawiłam jej wieczór panieński. - Widząc, jak Roarke niemal się zakrztusił, próbując opanować
śmiech, wbiła mu palec w ramię. - Odbył się tutaj, brałam w nim udział, czyli mogę powiedzieć, że go
urządziłam. Poza tym sprawię sobie sukienkę i całą resztę.
Uśmiechnął się, rozbawiony jej konsternacją i lekkim przerażeniem, jakie wywoływały u Eve wszelkie
okazje towarzyskie.
- A jak wygląda ta sukienka? Wbiła widelec w jajko.
- Nie muszę wiedzieć, jak dokładnie wygląda. Jest żółta... Louise wybrała kolor i razem z Leonardo
wszystko obmyślili. Pani doktor i projektant mody. Mavis mówi, że jest naprawdę odlotowa.
Zawahała się, mając w pamięci osobliwy gust swojej przyjaciółki Mavis Freestone.
- Co trochę mnie przeraża, kiedy teraz o tym myślę. Czemu zaprzątam sobie tym głowę?
- Nie mam pojęcia. Mogę powiedzieć, że wprawdzie styl ubierania się Mavis jest... jedyny w swoim
rodzaju, ale jako twoja najbliższa przyjaciółka, doskonale wie, co ci się podoba. A Leonardo równie
doskonale wie, w czym ci dobrze. Wyglądałaś niezrównanie w dniu naszego ślubu.
- Musiałam ukryć pod makijażem podbite oko.
- Coś niespotykanego i bardzo w twoim stylu. Co się tyczy zasad savoir vivre'u, głoszonych przez
Peabody, uważam, że nie zaszkodzi telefon do Louise, aby wiedziała, że jesteś gotowa do pomocy, gdyby
jej potrzebowała.
- A co, jeśli naprawdę o nią poprosi? Powinna była zwrócić się z tym do Peabody, a nie trzymać w
szachu mnie, drugą po Bogu czy w kolejce, czy jak to się mówi.
- Zdaje się, że to ty jesteś tą pierwszą.
- Mniejsza o to. - Eve ze zniecierpliwieniem machnęła ręką. - Są zaprzyjaźnione, a Peabody naprawdę
orientuje się w tych... babskich sprawach.
Zdaniem Eve, zupełnie zwariowanych. I tyle przy nich szumu, zamieszania, krzątaniny.
- Może to trochę dziwne, bo Peabody chodziła z Charlesem, nim związała się z McNabem. I później też.
- Zmarszczyła brwi, próbując zrozumieć zawile koleje ich znajomości. - Ale nigdy ze sobą nie spali,
ani prywatnie, ani za pieniądze.
- Kto? Charles i McNab?
- Przestań. - Roześmiała się krótko, zanim znów przypomniała sobie o zakupach i załatwianiu różnych
spraw. - Peabody i Charles nigdy się nie rozebrali do naga, kiedy Charles był licencjonowanym
mężczyzną do towarzystwa. Niemniej dziwne jest to, że był licencjonowanym partnerem, kiedy poznali
się z Louise, i przez cały ten czas, kiedy się umawiali - i rozbierali do naga - nie przeszkadzało
jej, że obnażał się również przy innych kobietach, bo taki miał zawód. Potem, w tajemnicy przed nią,
zrezygnował z tej pracy, szkoli się na terapeutę, kupił dom i jej się oświadczył.
Znając Eve, Roarke pozwolił jej wyrzucać z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, trochę
nieskładnie, bo jednocześnie jadła jajka, ziemniaki i bekon. W końcu zapytał:
- No dobrze, ale o co ci właściwie chodzi?
Znów dziabnęła jajka widelcem, odłożyła widelec i wzięła kubek z kawą.
- Nie chciałabym nic zepsuć. Jest taka szczęśliwa... Są tacy szczęśliwi. I to dla niej wielka sprawa.
Rozumiem to. Naprawdę to rozumiem, a zupełnie się nie popisałam, kiedy my braliśmy ślub.
- Pozwól, że ja to ocenię.
- Naprawdę. Wszystkie przygotowania zostawiłam tobie.
- Zdaje się, że prowadziłaś wtedy śledztwo w sprawie morderstwa.
- Zgadza się. A ty naturalnie nie miałeś nic do roboty, tylko siedzieć na górze swoich pieniędzy.
Pokręcił głową i posmarował grzankę odrobiną dżemu.
- Najdroższa Eve, wszyscy robimy to, co musimy. I uważam, że bardzo dobrze nam to wychodzi.
- Opierniczyłam cię i wkurzyłam nawet w przeddzień naszego ślubu.
- Tylko nieco podgrzałaś atmosferę.
- Potem pozwoliłam się odurzyć i zaczęłam rozrabiać nu swoim własnym wieczorze panieńskim w klubie ze
striptizem, a wreszcie zwinęłam przestępcę, co z perspektywy czasu wydaje się zabawne. Ale chodzi mi
o to, że nie brałam udziału w przygotowaniach do ślubu, więc teraz nie wiem, co powinnam zrobić.
Roarke klepnął ją przyjaźnie w kolano. Jak na kobietę o wprost niesamowitej odwadze, bała się
naprawdę bardzo dziwnych rzeczy.
- Jeśli będzie czegoś potrzebowała, domyślisz się, co powinnaś zrobić. Zapewniam cię, że kiedy
tamtego dnia szłaś w moją stronę, w promieniach słońca, wyglądałaś jak płomień. Byłaś tak oślepiająco
piękna, że aż zaparło mi dech. Liczyłaś się tylko ty.
- I z pół tysiąca twoich bliskich przyjaciół.
- Tylko ty. - Ujął jej dłoń i ją pocałował. - Założę się, że w przypadku Charlesa i Louise będzie tak
samo.
- Po prostu chcę, żeby miała to wszystko, co sobie wymarzyła. Denerwuję się.
- Jesteś jej przyjaciółką. Włożysz tę nową żółtą kieckę i będziesz przy Louise. To wystarczy.
- Mam nadzieję, bo nie zamierzam codziennie do niej dzwonić. Nie ma mowy. - Spojrzała na swój talerz.
- Jak można zjeść pełne irlandzkie śniadanie?
- Wolno i z wielką determinacją. Rozumiem, że nie masz dość determinacji.
- Chyba tak.
- W takim razie, skoro się najadłaś, podjąłem już decyzję.
- W jakiej sprawie?
- Co zrobimy po śniadaniu. Powinniśmy wybrać się na plażę i trochę popływać.
- Czemu nie? Wybrzeże Jersey, Hamptons?
- Myślałem o czymś bardziej egzotycznym.
- Chyba nie zamierzasz lecieć taki kawał na wyspę, by spędzić tam jeden dzień, a właściwie niecały
jeden dzień. - Prywatna wyspa Roarke'a była ich ulubionym miejscem wypadów, ale leżała na drugim
końcu świata. Lot w jedną stronę, nawet odrzutowcem, potrwałby przynajmniej trzy godziny.
- Trochę daleko, żeby lecieć pod wpływem chwili, ale możemy się wybrać gdzieś bliżej. Na przykład na
Kajmanach jest takie miejsce, gdzie można spędzić niedzielę w małej willi.
- A wiesz o niej dlatego, że?
- Rozważałem jej zakup - powiedział od niechcenia. - Więc moglibyśmy polecieć, co nam zajmie
niespełna godzinę, przekonać się, jak tam jest, nacieszyć się słońcem i morzem, spróbować jakichś
głupich koktajli. I zakończyć dzień spacerem plażą w blasku księżyca.
Eve stwierdziła, że się uśmiecha.
- Jak mała jest ta willa?
- Na tyle mała, by nadawać się idealnie na spędzenie tam paru wolnych chwil, i wystarczająco
przestronna, byśmy mogli zabrać ze sobą kilku przyjaciół, jeśli przyjdzie nam na to ochota.
- Już wcześniej rozważałeś tę wycieczkę.
- Owszem, ale czekałem na odpowiednią chwilę. Jeżeli podoba ci się mój pomysł, możemy uznać, że owa
chwila właśnie nadeszła.
- Wystarczy mi mniej niż dziesięć minut, żeby się ubrać i wrzucić do torby to, co mi będzie
potrzebne. - Zerwała się od stołu i podbiegła do komody.
- Już nas spakowałem - powiedział. - Na wszelki wypadek.
Spojrzała na niego.
- Nigdy nie przepuścisz żadnej okazji.
- To rzadkość móc spędzić niedzielę z żoną. Dlatego chcę maksymalnie wykorzystać ten czas.
Eve zdjęła szlafrok, włożyła zwykłą, białą koszulkę i złapała szorty w kolorze khaki.
- Zrobiliśmy dobry początek, by maksymalnie wykorzystać czas. To będzie jego ukoronowanie.
Kiedy wciągała szorty, zabrzęczał komunikator, leżący na komodzie.
- Cholera. Niech to diabli. Kurde! - Ścisnął jej się żołądek, kiedy rzuciła wzrokiem na wyświetlacz.
Przepraszająco i z wyraźnym żalem spojrzała na Roarke'a. - To Whitney.
Widział, jak w jednej chwili przemieniła się w policjantkę, gdy wzięła komunikator, żeby porozmawiać
ze swoim szefem. I pomyślał: No cóż, szkoda...
- Słucham, panie komendancie.
- Porucznik Dallas, przepraszam, że niepokoję panią w wolny dzień. - Malutki ekran wypełniła szeroka,
wyraźnie zasmucona twarz Whitneya. Eve aż zesztywniała.
- Nie szkodzi, panie komendancie.
- Wiem, że nie jest dziś pani na służbie, ale wynikła pilna sprawa. Proszę, żeby się pani zameldowała
na Central Park South numer pięćset czterdzieści jeden. Już tu na panią czekam.
- Osobiście pan się tam udał? - Niedobrze, pomyślała. Sprawa rzeczywiście musi być poważna, skoro sam
komendant pofatygował się na miejsce wydarzenia.
- Tak. Ofiara to szesnastoletnia Deena MacMasters. Rodzice wrócili dziś rano z weekendu i znaleźli
jej zwłoki w domu. Dallas, ojcem ofiary jest kapitan Jonah MacMasters.
Zastanowiła się chwilę.
- Znam porucznika MacMastersa z wydziału narkotyków. Dostał awans?
- Dwa tygodnie temu. MacMasters poprosił, żeby to pani poprowadziła śledztwo. Chciałbym spełnić jego
życzenie.
- Natychmiast skontaktuję się z detektyw Peabody.
- Ja się tym zajmę. Chcę, żeby pani jak najszybciej się tutaj stawiła.
- W takim razie już jadę.
- Dziękuję.
Rozłączyła się, a potem odwróciła do Roarke'a.
Plik z chomika:
teaw123
Inne pliki z tego folderu:
J. D. Robb - Pociąg do śmierci (35)(1).zip
(1518 KB)
Wyspa trzech siostr - Nora Roberts.mobi
(580 KB)
Wyspa Trzech Sióstr Nora Roberts.pdf
(50 KB)
Nora Roberts - Dziedzictwo Donovanów 03 - W zaklętym kręgu.mobi
(229 KB)
005. Roberts Nora - (Dziedzictwo Donovanów 03) - W zaklętym kręgu.pdf
(951 KB)
Inne foldery tego chomika:
Abbott Jeff
Abigail Gordon
Adam Bahdaj
Adam Bochiński
Adam Huert
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin