Łukasz Orbitowski - Ludzie jak motyle.pdf

(177 KB) Pobierz
Łukasz Orbitowski
Ludzie jak motyle
Byli ludzie jak motyle
o nich chciałbym pisać najgoręcej.
Seweryn Krajewski
1979
Porodówka. Cztery kobiety jęczały lub krzyczały
w pomieszczeniu z zieloną lamperią. Położna
uciskała brzuch tuż pod mostkiem rodzącej, ta
wybałuszała oczy, wciągała powietrze jak trujący
gaz.
– Nie! Ja w przyszłym tygodniu przyjdę! Puśćcie
mnie! – zaskomlała.
– Zamknij się – odparła położna przez ramię.
Nacisnęła na brzuch rodzącej – jej oczy
rozszerzyły się jeszcze bardziej.
– Cesarkę! – wołała.
– Przecież już prawie po. No, damy radę.
Dziewczyna o tlenionych włosach rozdarła się na
nowo. Położna nawet na nią nie spojrzała, naciskała
mocniej, gubiąc własny oddech, sycząc: „o ja
pierdolę”. Rodząca zamilkła na chwilę, obróciła
głowę ku drobnej kobiecie o rysach jak polny
kamień.
– Zobacz! Zobacz!
Drobna kobieta ledwo mogła się ruszyć, przy
trzeciej próbie jednak usiadła, zsunęła się z łóżka i
zerknęła na tamtą.
– Główka! – I do położnej: – Główkę widać!
– O ja pierdolę!
Teraz wołały dwie.
– Główka! Główka!
Położna przerwała w pół ruchu, ale już nie
przeklinała; dłoń rodzącej bezskutecznie spróbowała
chwycić jej nadgarstek. Teraz wrzeszczały wszystkie
cztery rodzące, ale jakoś inaczej. Położna spojrzała
na krocze dziewczyny o tlenionych włosach. W
okamgnieniu znalazła się na korytarzu.
– Doktorze Gruszczak! O Jezu! O Jezu!
Doktor Gruszczak, trzydziestolatek o pogodnym
spojrzeniu, nie sprawiał wrażenia poruszonego.
Zajrzał między nogi kobiety o tlenionych włosach –
rzeczywiście, wystawała czerwona główka.
– Trzeba ciąć – rzeki. W spojrzeniu położnej
dostrzegł, że chodzi o coś innego. Wstał. Dziewczyny
o tlenionych włosach niemal już nie było: z rąk
pozostały kikuty, nogi skruszały do kolan, niknęła
bez jednego dźwięku, rozwiewała się przed
osłupiałym Gruszczakiem.
Klatka piersiowa zmieniła się w pył, ale ani
jedna drobinka nie spadła na pościel. Za chwilę nie
będzie po dziewczynie śladu, już tylko fragment
ramienia, ogromny brzuch, strzępy ud i twarz, taka
spokojna, pokrzepiona własnym zanikiem.
Nim zniknęła, zostawiła coś w doktorze
Gruszczaku, o czym odtąd wiedział tylko on.
Wziął dziecko na ręce, pępowina rozwiewała się
w gęstą mgłę, aż został kilkucentymetrowy kikut.
– To chłopiec.
2009
Lenka kołysała się nad Tomkiem. Oparła się
dłońmi o jego tors, między jej ramionami wesoło
bujały się piersi o bladych sutkach. Oczy miała
dzikie. Nagłe jej plecy wygięły się w łuk, zadrżała.
Tomek naprężył nogi i rozlał się w Lence.
Przywarła do niego. Leżeli chwilę przytuleni,
Tomek łapał oddech. Pomyślał, że dobrze, że tak
właśnie ma być, jak jest, i zaraz potem przyszło mu
do głowy, że powinien mniej palić. Albo więcej
ćwiczyć.
Lenka wstała, żeby przynieść mu wody. Podniósł
się za dziewczyną, dopadł ją i jeszcze raz przytulił.
W lustrze obok półek z książkami widział jej tyłek,
szeroki i mocny jak skała opleciona skórą, rzadko się
zdarza, by dziewczyna po trzydziestce miała taki
tyłek. Przynajmniej sobie takiej nie przypominał.
Lenka narzuciła koszulkę, kręciła się, jak to ona
pod wieczór: zapalić gaz pod czajnikiem, wybrać trzy
rodzaje herbat, wrzucić na dno dzbanka z grubego
szkła. Nakroić sera i wędliny, zmieszać wino z wodą.
Kieliszek dla siebie. Tomek nie pił. Człowiek, który
prowadzi knajpę, nie powinien pić. Pomyślał, że pół
roku temu za nic nie zgodziłby się na to wszystko: na
to, że we dwoje, na szklane koty na półkach, na całe
rzędy głupawych książek i tego mruczącego
sukinsyna. Rząd jej pudeł stał pod oknem. Obok trzy
wielkie, niebieskie worki pełne ubrań. Huczała
pralka.
– Co ci tam chodzi po głowie? – zapytała.
Nie mógł powiedzieć prawdy: zastanawiał się
właśnie, czy gdy ten futrzak wreszcie zdechnie,
będzie mógł go wypchać.
– Nic. Gapię się przed siebie.
– To pierwszy raz.
– Co pierwszy?
– Nigdy się nie gapiłeś. Zawsze nos w książkę
albo w telewizor. A najlepiej ganiać, co? –
Pocałowała go w czoło. – Patataj od rana do nocy.
– Głupieję przez ciebie – rzucił. – I słabnę.
– Ja ci posłabnę.
– No wiem. Ciekawi mnie, skąd wzięłaś to
wszystko. Cały ten szajs.
– Mam więcej szajsu.
– Nie może być więcej.
– Trzy pudła na starym mieszkaniu.
– Trzy – westchnął Tomek. Wyobraził sobie te
pudła jako martwe potwory, pełne złowrogich
młodych.
Położyła mu głowę na kolanach. Otoczyła udo
ramieniem i coś w Tomku drgnęło.
– Ciiii – szepnęła. – Właśnie tak. Tak jest
dobrze.
Trwali tak chwilę przy sobie, dorośli i mali
zarazem.
Głaskał jej włosy i wodził palcem po karku.
Polizał palec i wodził dalej. Z dziwnej, nieznanej
sobie przyczyny Tomek uwielbiał kręgi. Tak, kręgi są
seksowne jak kurwa mać, więc patrzył, przeniósł rękę
z karku na plecy Lenki, a gdy nokia wypiszczała
„Marsz poszukiwaczy”, odnalazł ją, nie odrywając
wzroku od pleców dziewczyny. Dopiero w ostatniej
chwili spojrzał. Lenka podniosła głowę.
– Co?
– Szlag jasny.
Tomek był blady, jakby właśnie zobaczył ducha.
– No co? Kto to dzwoni?
Nóż to ręka i więcej niż ręka – na wierzchu ma
swoje nerwy, zrasta się z dłonią, nic nie bierze, a daje
wszystko, przemienia palce w stal. Nóż ma też swoje
płaskie serce, rozprasowany organ pulsujący
Zgłoś jeśli naruszono regulamin